Od kilkunastu miesięcy zachwyca projektantów Burberry, samą Anne Leibovitz, a także światowe magazyny mody. Co jest takiego w Emmie Watson, do niedawna gwiazdy filmowej sagi o Harrym Potterze, teraz modelki niemal numer jeden w Anglii?
Dziewczęca, delikatna twarz, w której kontrastują ze sobą ciemne, grube brwi i małe usta. I to spojrzenie – niewinne, a jednak trochę „srogie”, poważne i odrobinę ponętne. 15 kwietnia panna Watson skończyła 20 lat, a nadal wygląda jak 16-latka, której kolejne lata życia się nie imają, a jednocześnie dodają jej niepowtarzalnego wyrazu dojrzałości.
Do fachu aktorskiego zdążyła się już przygotować naprawdę profesjonalnie: od najmłodszych lat uczęszczała do koedukacyjnej, renomowanej oksfordzkiej The Dragon School, potem do żeńskiej Hedaington School, wreszcie w 2009 roku rozpoczęła studia w USA, na Uniwersytecie Brown w Providence, gdzie szlifuje tajniki gry aktorskiej, którą pasjonuje się od małego i która w jej wykonaniu zasługuje na naprawdę świetne oceny. Bo Watson grać umie – nie tylko na wielkim ekranie, ale i w obiektywie modowego fotografa, w którym znalazła się bardzo szybko od czasu debiutu w sadze o przygodach Harry'ego Pottera – bowiem już w 2003 roku została obwołana najseksowniejszą nastolatką Wysp Brytyjskich. Niedługo trzeba było czekać na to, by jej urodę docenił świat mody i fotografowie.
W stylu modelingu, jaki uprawia Watson, nie jest najważniejsza jej figura, ale przede wszystkim jej symetryczna twarz, centralny punkt każdego zdjęcia, na którym się pojawi. Nie jest to jednak jakiś szczególny fenomen, bo w modzie aktualnie bardziej fascynują modelki, a nie ciuchy, które one na sobie prezentują. Emma wybija się jednak spośród wielkookich, nieuśmiechniętych i wychudzonych gwiazd wybiegu naturalnością, połączeniem urody dziewczynki i jednocześnie zmysłowej kobiety. Nic wydumanego, żadnych dziwnych, wygiętych à la Anja Rubik póz, żadnego tarzania się i wyginania w otoczeniu dziwnego tła ze skórami zwierząt w roli głównej.
Klasycznie stylizowane sesje, w których występuje Emma, zwyczajnie działają na korzyść jej wizerunku: spokojnej, opanowanej i niewulgarnej pół dziewczyny, pół kobiety. I chyba w tym tkwi jej niesamowity i spektakularny sukces modelingowy oraz projektancki – Watson zaczęła niedawno sama projektować i pokazywać się na eventach w wysmakowanych, gustownych kreacjach i stając się tym samym wręcz ikoną mody, ale pozostając jednak wierną filmowi. Już niedługo, bo na przełomie 2010 i 2011 roku zobaczymy ją w kolejnej odsłonie Hermiony Granger oraz w filmie „Napoleon i Betsy”, a wcześniej, w czerwcu bieżącego roku w delikatnej i jednocześnie zmysłowej sesji w „Vanity Fair”.
Sesja zdjęciowa z Emmą Watson przygotowana dla czerwcowego "Vanity Fair"
W czym więc wypada lepiej panna Watson – w świecie filmu czy mody? A może w obu? Jak myślicie?
Fot. Watson-Daily.com, Vanity Fair, Burberry