Cezary Pazura: Niczego nie żałuję

Edyta Pazura, Cezary Pazura fot. ONS
Tak Cezary podsumowuje 25 lat swojej pracy na scenie. Ale dziś nie kariera jest dla niego najważniejsza.  – Chcę mieć syna – zdradza „Party” i opowiada, jak spędził rocznicę ślubu z ukochaną żoną Edytą.
/ 22.05.2011 12:54
Edyta Pazura, Cezary Pazura fot. ONS
Przepis na hit kinowy? Wystarczyłoby napisać scenariusz filmu na podstawie życia Cezarego Pazury (49). Zawirowania w życiu prywatnym, samotne wychowywanie córki, wielka kariera i ogromna popularność. Ale to nie byłby dramat, raczej komedia pełna gagów. Przykład? Kiedy jako nastolatek pożyczył od ojca syrenkę i zabrakło paliwa, przyniósł je w… ustach. Gdy chciał wynająć swój dom, a nikt nie odpowiadał na ogłoszenia, zatrudnił Zbigniewa Nowaka, a jego „ręce, które leczą”, wyrównywały energię i w tydzień znalazł chętnych do zamieszkania w nieruchomości. Był ministrantem, kelnerem, mieszkał w garderobie Teatru Ochoty. Jest podobny z profilu do Quentina Tarantino, mówiono o nim polski Jaś Fasola czy Jim Carrey. I mimo upływu lat Pazura to wciąż jedno z najgorętszych i najbardziej lubianych nazwisk w Polsce. Gdy spotykamy się w Pijalni Czekolady „E.Wedel” w warszawskim Wilanowie i wycieczka szkolna przechodzi obok kawiarni, aktor szybko się chowa. – Muszę ukryć twarz, inaczej zacznie się zamieszanie – śmieje się.

– W tym roku świętuje Pan swój artystyczny jubileusz. To już 25 lat pracy na scenie. Czy czuje się Pan staro?
Cezary Pazura: 
Ćwierć wieku w zawodzie… To brzmi strasznie! Śmieję się w kabarecie, że to już ten wiek, gdy „Playboya” kupuje się tylko dla wywiadów (śmiech). A prawda jest taka, że ja tych lat nie zauważyłem. Dopiero gdy patrzę na swoje CV, które zajmuje cztery kartki, to myślę: „Kiedy ja to zrobiłem?”. Pod koniec lat 80. w dzień pracowałem w filmie, potem grałem w „Metrze” i docierałem do teatru tak późno, że Janusz Stokłosa wypatrywał w oknie, czy biegnę, czy zdążę założyć kostium. Następnie leciałem do Teatru Ochoty na sztukę „Doktor Żywago”, a wieczorem na Scenę Prezentacje. Zabójcze tempo...

– Pracował Pan za dużo, za szybko?
Cezary Pazura:
  Zbyt intensywnie się eksploatowałem. Zawsze tak jest, kiedy robi się tzw. karierę. Patrzę teraz na Borysa Szyca, który gra w tylu produkcjach, i to jest bardzo zmęczony człowiek. A on ma dopiero 33 lata! Różnica między nami polega na tym, że ja robiłem karierę w specyficznych czasach. Musiałem tyle pracować. Z czego miałem żyć? Miałem dziecko do wychowania, byłem sam, musiałem opłacić mieszkanie. Gdybym dziś robił karierę, to przyjmowałbym co piątą propozycję. Ale wtedy żyłem z dnia na dzień, zagranie w filmie pozwalało mi po prostu przeżyć. Dziś jest inaczej. Dwa lata pracy to taki zarobek jak mój przez 15 lat.

– Ale dziś chyba Pan nie narzeka?
Cezary Pazura: 
Bo dziś już mało gram.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Czy to oznacza, że nie ma już miejsca w polskim kinie dla Pazury czy Lindy? Żal Panu?
Cezary Pazura:
  Ja niczego nie żałuję w życiu. Jestem spełnionym, szczęśliwym facetem. W latach 90. na dziesięć kręconych hitów grałem w ośmiu. I jestem z tego dumny. W końcu mogłem w ogóle nie zostać aktorem. A Linda i Pazura przecież wracają w nowym filmie Olafa Lubaszenki „Chwila nieuwagi, czyli drugi Sztos”. Premiera będzie na początku przyszłego roku. To jest niezwykłe spotkanie po latach. Mam wrażenie, że Jan Nowicki jest dziś w lepszej formie niż dziesięć lat temu. Bogusław Linda ma nadal to swoje tajemnicze spojrzenie. Przypomniało mi się ostatnio, jaki byłem podekscytowany, kiedy miałem się z nim pierwszy raz spotkać na planie „Krolla”. Zastanawiałem się, kiedy pozwoli mi mówić do siebie na „ty”. I gdy do mnie podszedł i rzucił: „Cześć, jestem Boguś. Napijesz się łychy, czyli whisky?”, nogi się pode mną ugięły. To była taka nobilitacja! A dziś spotykam się z nim na planie i nic się nie zmieniliśmy. Siłą tego filmu będzie połączenie nowego pokolenia, które reprezentuje Borys Szyc, i nas – „starej ekipy”. 

– Nie brakuje Panu tego, by być znów na szczycie, jak dziś Szyc? 
Cezary Pazura: 
Mówię mojemu agentowi: „Ja już nie jestem gorącym nazwiskiem”. A potem dostaję wyniki badań i okazuje się, że Cezary Pazura jest najlepiej kojarzącym się nazwiskiem w Polsce. Dlatego nie mam żadnych kompleksów. Zresztą mój przyjaciel Rafał Olbiński, wybitny grafik, powiedział: „Cezary, jesteśmy w takim wieku, że już nie stać nas, by robić rzeczy błahe, które nie dają radości”. Nie chcę robić czegoś, co już robiłem. Chcę wciąż się rozwijać, a nie odcinać kupony od swojej popularności.

– Nowym wyzwaniem okazała się reżyseria. Zabolały Pana niepochlebne recenzje po premierze „Weekendu”?
Cezary Pazura: 
Tak naprawdę najważniejszą dla mnie recenzją jest opinia widzów o filmie, a im film się podobał. „Weekend” odniósł duży sukces – poszło na niego prawie 800 tysięcy osób – i jest pierwszym w historii polskim filmem, który pokazywano w Anglii w brytyjskiej sieci kin Cineworld. Do kin przychodzili nie tylko Polacy, ale też Anglicy, którzy czytali napisy i świetnie się bawili. Mój film był zabawą formą, żartem. Ale polscy recenzenci nie mają poczucia humoru. Jeśli twierdzą, że moja żona tym, że pojawiła się w ostatniej scenie „Weekendu” może zmienić jakość filmu, to znaczy, że ma talent na miarę Grety Garbo (śmiech). A krytyków chcę już dziś zaprosić na kolejny film „Mish Mash”. Tam będzie wszystko to, co im się nie podoba.

– Widzę, że krytyka Pana nie złamała. 
Cezary Pazura: 
A wie Pani dlaczego? Bo zrozumiałem, że istnieje inne życie, poza pracą. Dom, zapach zupy, którą żona gotuje, szczebiot maleństwa. To jest prawdziwe szczęście. „Autobiografia”, najsłynniejsza piosenka Perfectu, kończy się tak: „Zamykam drzwi i nie mówię już nic do czterech ścian”. Hołdys już wtedy wiedział, co jest ważne. Bo kiedy „tysięczny tłum spijał słowa z mych ust”, byłem samotny. Ja do tej mądrości dojrzałem. Patrzę na moją młodszą córeczkę Amelkę i nic nie daje mi tyle szczęścia co jej obecność. Jak wyjeżdżam, to zaraz tęsknię, chcę wracać do domu, do moich dziewczyn. Nie przypuszczałem, że mam w sobie takie pokłady macierzyństwa (śmiech).


– Podobno to efekt późnego ojcostwa. Nie da się też ukryć, że jest Pan wciąż szaleńczo zakochany…
Cezary Pazura:
  Dziś doceniam to szczęście, które zostało mi dane. Miłość jest wtedy, kiedy jedna osoba odwzajemnia uczucie drugiej. Nasz związek taki jest. Edytka się zawsze ze mnie śmieje, gdy mówię jej: „Jesteś najpiękniejsza, najmądrzejsza”. Ale to prawda – ona jest całym moim światem. Opowiem pani historię, która pokazuje, jaka jest wyjątkowa. Na początku naszego związku robiłem serial „Oficer”. Na planie musiałem być o czwartej nad ranem. I ona wstawała codziennie ze mną i robiła mi kanapki. „Moja mama zawsze tacie
robiła kanapki do pracy”, odpowiadała, kiedy się dziwiłem. Czy to nie urocze? Do dziś tak jest. Wczoraj posadziła bratki, zrobiła pyszny obiad, potem wykwintną kolację. I mówię: „Kochanie, przecież mogliśmy zjeść kanapki”. A ona tylko pięknie się uśmiecha. Edycia pracuje na cztery ręce, jak na dziewczynę w jej wieku to jest naprawdę nieprawdopodobne!

– Jak spędziliście Państwo drugą rocznicę ślubu?
Cezary Pazura:
  Byliśmy w Paryżu. Pierwszego maja miałem występ kabaretowy w ramach mojej trasy jubileuszowej. To był jeden z moich lepszych występów, przyszło pięćset ludzi, był komplet. Skoro więc w rocznicę byłem w pracy, to przesunęliśmy świętowanie na drugiego maja. Popłynęliśmy w rejs po Sekwanie, dałem żonie bukiet konwalii. Kupiliśmy też sobie takie same francuskie czapki w paski, bardzo śmiesznie to wyglądało. Wieczorem poszliśmy na wyśmienitą kolację do restauracji Buddha Bar. Było pięknie, ale już tęskniliśmy za córeczką.

– Za starszą córką, która studiuje w Londynie, pewnie również Pan tęskni.
Cezary Pazura: 
Tak! Ale Nastka niedługo wraca do Polski, bo kończy już studia na wydziale grafiki na Uniwersytecie Coventry. Bardzo chciała tam studiować, jest naprawdę zdolna. Nieżyjący już profesor Franciszek Starowieyski napisał, że moja córka ma fantastyczną kreskę. Zadzwonił do mnie kiedyś i mówi: „Czaruś, pamiętaj, niech ona ćwiczy, bo to można stracić, a ona ma talent, jakiego ja jeszcze nie widziałem”. Jestem z niej bardzo dumny. Zresztą moje obie córki są wspaniałe. Amelka jeszcze nie mówi, a już śpiewa! Jest nieufna do osób, które widzi po raz pierwszy, ale kiedy pojawiła się Nastka, mała od razu się uśmiechnęła.

– A czy marzy Pan jeszcze o tym, żeby mieć syna?
Cezary Pazura:
  Oczywiście, że tak i jestem pewny, że będę go miał!         

Marta Tabiś-Szymanek / Party

Redakcja poleca

REKLAMA