Celine Dion

Chce żyć normalnie w Las Vegas, najbardziej zwariowanym mieście świata. Sergiuszowi Pinkwartowi zwierza się ze swoich marzeń.
/ 16.03.2006 16:57
Żeby dostać się do teatru Colosseum, w którym występuje Celine Dion, trzeba dziesięć minut przeciskać się przez zastawioną automatami do gry salę kasyna. Artystka od czterech lat jest największą atrakcją kompleksu hotelowo-rozrywkowego w Las Vegas – Caesar’s Palace.
Do wieczornego przedstawienia są jeszcze trzy godziny, ale gdy Rene Angelil, osobisty menedżer, a zarazem mąż Celine, prowadzi mnie do jej garderoby, artystka ma już na sobie estradową kreację i perfekcyjny makijaż. Zresztą może to jej zwykły „domowy” strój?
„Przed chwilą miałam sesję zdjęciową”, tłumaczy Celine. „Dziś jest wyjątkowy dzień – premiera moich nowych perfum – Belong”.

Sergiusz Pinkwart: Na czym polega wkład piosenkarki w opracowanie nowego zapachu?
Celine Dion: Na rozmowach z fachowcami o swoich uczuciach. Nie znam się na tych wszystkich „nutach głowy i serca”. Za to wiem, że jestem szczęśliwa, mam dom, rodzinę. To perfumiarze mieli za zadanie opracować zapach, który kojarzyłby mi się z tymi pojęciami i mogłabym firmować go swoim nazwiskiem.

- Własna linia perfum dobrze wpływa na image artystyczny?
Może mi pan wierzyć albo nie, ale nigdy nie dbałam o image. Pozwalam tylko życiu płynąć swobodnie i biorę to, co mi przynosi. Moim zawodem jest muzyka. W biznesie kosmetycznym nie mam nic do stracenia ani do udowodnienia. To komfortowa sytuacja, która pozwala uwolnić fantazję i szczere uczucia.

– Dla kogo Pani to robi? Pewno usłyszę, że dla siebie...
Nie. Dla moich fanów. To jeszcze jeden sposób komunikowania się z ludźmi, którzy mnie lubią.

– Nie umiem śpiewać jak Celine Dion, ale przynajmniej będę pachniała jak ona, więc jestem trochę nią?
Nie wierzę w magię. To nie jest eliksir, którym można się spryskać i od razu stać się innym człowiekiem. Ale wiem z własnego doświadczenia, że perfumy to partner, który może wpływać na nasz nastrój. Wyobrażam też sobie sytuację, w której ktoś, kto nie znosi mojej muzyki, lubi perfumy Celine Dion, bo mają zapach, który kojarzy mu się ze spokojem, rodziną, drewnianym domkiem...

– W galerii handlowej Caesar’s Palace jest duży butik z pamiątkami. Każda z Pani podobizną. Twarz, którą widzi Pani w lustrze, powielana jest tu tysiące razy. Czy to Pani trochę nie przeraża?
A dlaczego miałoby mnie martwić to, że ludzie mnie kochają? Wiem, że wielu fanów, którzy kupują moje zdjęcia, kubki do kawy, kolczyki czy T-shirty, nigdy nie trafi na mój wieczorny spektakl, bo bilety są za drogie albo już wyprzedane na miesiąc naprzód, albo właśnie przepuścili w kasynie te 100 dolarów, które mieli na bilet. Ale na zdjęcie czy koszulkę ich stać i kupią to z radością. Dla tych ludzi stworzyłam te perfumy. Pewno nastolatka wybierze w butiku króciutką koszulkę z napisem „I love Celine”, ale jej mama potrzebuje czegoś bardziej dyskretnego.

– Od czterech lat występuje Pani w Las Vegas. Jak Pani to znosi? Przecież Pani w ogóle nie pasuje do tego, co tu się dzieje!
Niech zgadnę: mieszka pan od dwóch dni w hotelu przy Strip – głównej ulicy...

– Tak. Prawda.
...i jedyne, co pan widzi, to hordy pijanych hazardzistów, nachalne prostytutki i obleśni alfonsi na każdym rogu. Ale to tylko drobna część Las Vegas. Czy pan wie, że oprócz „kaplic weselnych” w kasynach są tutaj normalne kościoły? Że są dobre przedszkola i szkoły na wysokim poziomie? Że mieszkają tu zwykli ludzie i są taksówkarze, którzy walczą o to, żeby nie mieć na dachu reklamy burdelu, bo mają dzieci i wstydziliby się parkować samochód na swoim podwórku? Wystąpiłam tu już ponad 300 razy, ale nie rozbieram się na scenie i nie tańczę przy rurze. A publiczność mimo to kupuje bilety i czasem płacze ze wzruszenia. Tak samo na koncertach przyjeżdżających tu często Eltona Johna czy Barbry Streisand. To jest Las Vegas, z którym mogę się bez wstydu utożsamiać.

– Można tu normalnie żyć?
Mieszkam w domku 40 minut od centrum, z mężem i dzieckiem, więc w pewnym sensie normalnie, ale... życie tu wymaga nieustannej samokontroli. To bardzo niebezpieczne miejsce dla kogoś, kto ma zarówno stresy, jak i pieniądze. Wystarczy tylko kiwnąć palcem, a pod ręką są narkotyki, alkohol, hazard. Wystrzegam się tego, bo widzę, jak to działa na ludzi, którzy ze mną pracują.

– Co Pani daje siłę?
Miłość do męża i dziecka, i to, co wyniosłam z domu. Pochodzę z naprawdę dużej rodziny – mam czternaścioro rodzeństwa. Wszyscy się kochaliśmy, ale i szczerze nawzajem ocenialiśmy. To dzięki rodzinie jestem w stanie uciec przed pokusami do swojej własnej „twierdzy”.

– W twierdzy nie można się zamknąć, bo taka twierdza to więzienie.
Oczywiście. Trzeba czasem wyjść z dzieckiem na spacer. I wtedy zwykle zaczynają się problemy. Proszę sobie wyobrazić, że na pana widok wszyscy na ulicy wyciągają z toreb aparaty fotograficzne. Jeśli siedzi pan w restauracji, to zaglądają panu w talerz i usiłują podsłuchiwać rozmowy. Ja się już trochę przyzwyczaiłam, ale czuję ból, gdy patrzę, jak mój czteroletni synek Rene Charles beztrosko się bawi. Już wkrótce będzie musiał zrozumieć, że z taką matką nie ma szans na normalne, zwykłe dzieciństwo. Mogę zapewnić mu właściwie wszystko, oprócz tego najważniejszego – normalności.

– Niedawno Pani synek miał urodziny. Jak je świętowaliście?
Popełniłam duży błąd. Chciałam dobrze i zaprosiłam wszystkich znajomych z rodzinami. A to oznaczało 160 osób, ludzi, których moje dziecko pierwszy raz widziało na oczy. Było oczywiście wesoło – graliśmy w kręgle, ślizgaliśmy się na łyżwach, jedliśmy cukierki. Ale w pewnym momencie zorientowałam się, że już trzecią godzinę tresuję swoje dziecko, żeby podchodziło do obcych i dziękowało za przyjście na swoje urodziny. Przez moment wyobraziłam sobie, że jutro każę mu usiąść przy telefonie i 160 razy dziękować za prezenty. I wtedy się rozpłakałam.

– W 2007 roku kończy się Pani kontrakt w Las Vegas. Fani czekają na duże tournée po Europie. Może zaśpiewa Pani w Warszawie?
Przepraszam, ale w 2007 roku będzie koniec. O Boże, to zabrzmiało dramatycznie. Nie zamierzałam powiedzieć, że już nigdy nie zaśpiewam, ale show-biznes nie jest całym moim życiem. Nie mam tu przyjaciół. To tylko praca. A ja śpiewam na estradzie od 30 lat i uważam, że dosyć się już napracowałam. Chcę kiedyś usiąść za kierownicą swojego samochodu – teraz nie mogę, mam od tego szofera. Czy potrafi pan sobie wyobrazić, że ja nigdy w życiu nie miałam w ręku kluczy do własnego domu? Za każdym razem, gdy się zbliżam do drzwi, otwiera je ochroniarz. Nie noszę też portfela – od tego jest sekretarka. Nie mam karty kredytowej. Nie mam nawet drobnych monet, żeby wrzucić coś do futerału ulicznemu grajkowi!

– To cena sławy.
Pewnych spraw nie odwrócę. Moi rodzice podjęli decyzję, że zamiast chodzić do szkoły, będę śpiewać. Ale teraz stać mnie, żeby być panią swojego losu. Mogę zacząć spełniać swoje marzenia.

– O czym marzy dziś Celine Dion?
Marzę o tym, że odwożę syna do szkoły. Wracam, gotuję obiad, podaję go mężowi, a po południu pielęgnuję kwiaty w ogródku. Czy to tak wiele?

Rozmawiał Sergiusz Pinkwart/ Viva