Zaskoczenia nie potrafiły ukryć nawet tabloidy zaszokowane nie tyle zmianą obiektu uczuć przez gwiazdę – ta bowiem słynie z niestałości w kwestiach uczuciowych, ile faktem, że jakimś cudem udało im się moment owej zmiany przeoczyć. Niektóre pisma próbowały nawet zbagatelizować całe wydarzenie, na ich jednak nieszczęście rzecznik prasowy aktorki szybko potwierdził, że jego pracodawczyni rozstała się ze Sculforerem, a sama Cameron Diaz – w blasku fleszy reporterów – przedstawiła oficjalnie nowego partnera swojej mamusi Billie. Choć trudno w to uwierzyć, zbliżająca się do czterdziestki aktorka uzależnia swoje związki od tego, czy kandydat na narzeczonego spodoba się mamie! Dowcipny i czarujący rockman bez trudu owinął sobie panią Diaz wokół palca i zdobył pozwolenie na randkowanie z jej córką. „Mimo to z dobrego serca radzilibyśmy nie przyzwyczajać się do widoku Cameron i Adama razem. W końcu w Hollywood jest jeszcze wielu przystojniaków, z którymi pani Billie chętnie zjadłaby lunch...”, ironizował magazyn „Star”. Najśmieszniejsze, że jego złośliwy komentarz szybko może się sprawdzić!
Parada kochasiów
Wydawać by się mogło, że odkąd pojawiła się w Hollywood w połowie lat 90., Cameron Diaz ani przez chwilę nie była kobietą samotną. Trwające po trzy–cztery lata romanse łączyły ją z aktorami Mattem Dillonem i Jaredem Leto oraz wokalistą Justinem Timberlakiem. W przerwach między tymi „poważnymi” relacjami aktorka dawała się przyłapać na romantycznych randkach m.in. z piosenkarzem Robbiem Williamsem, surfingowcem Kellym Slaterem oraz swoimi kolegami z planów filmowych: Edwardem Nortonem, Judem Law czy Gerardem Butlerem. Jeśli jednak wziąć to wszystko pod lupę, okaże się, że tak naprawdę Cameron Diaz nigdy nie była w prawdziwym związku. Czemu? Po pierwsze, z żadnym ze swoich wybranków nie mieszkała razem dłużej niż przez kilka... dni. Nawet jej najdłuższy, czteroletni związek z Justinem Timberlakiem często określany był przez prasę mianem „letniej miłości”, para bowiem spotykała się głównie na wspólnych wakacjach, a potem rozjeżdżała do swoich posiadłości.
Po wtóre, wiecznie zapracowana na planach filmowych Cameron Diaz potrafiła nie widywać się z równie zajętymi „mężczyznami swojego życia” nawet przez kilka miesięcy. I wreszcie, kiedy tylko któraś z jej relacji zaczynała przeradzać się w coś poważniejszego, aktorka z miejsca z niej rezygnowała. Tak było również w przypadku jej ostatniego romansu z brytyjskim modelem. „Paul długo przekonywał ją, żeby zamieszkali razem. Spotykali się już ponad rok, a ona ciągle twierdziła, że to zbyt wcześnie, aby prowadzili wspólne gospodarstwo. Kiedy wreszcie się zgodziła, Paul wariował z radości, a po kilku dniach kupił pierścionek i oświadczył się Cameron. W odpowiedzi Diaz kazała mu spakować walizki...”, opowiada znajoma modela.
Zakochani... w sobie
Na plus dla Cameron Diaz trzeba zapisać, że aktorka już od dawna ostrzega swoich ewentualnych adoratorów, że nie jest idealnym materiałem na partnerkę. „Jak każda kobieta lubię być adorowana. Zarazem jednak jestem zbyt samolubna, aby moje związki przetrwały – przyznała w jednym z wywiadów. – Zawsze stawiam siebie na pierwszym planie i nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł mnie zmienić. Poza tym na co dzień faceci nie są mi potrzebni do szczęścia. Może kiedyś będą, ale na razie świetnie radzę sobie sama. Poza tym wiecznie potrzebuję nowych podniet i wyzwań. Nie znalazłam jeszcze kogoś, kto dotrzymałby mi kroku!”. Mimo tak zniechęcających deklaracji w kolejce do Diaz karnie ustawiają się kolejni dżentelmeni pragnący ją usidlić, jak deklarują, na nieco dłużej. Czy sztuka ta uda się jej nowemu wybrankowi? Hm... Raczej nie stawialibyśmy na to zbyt dużych pieniędzy. Wziąwszy bowiem pod uwagę, że Adam Levine ma opinię równie trudnego i niestałego w uczuciach co Cameron, a na swoim koncie tyle samo krótkotrwałych romansów (m.in. z Natalie Portman, Paris Hilton czy Jessicą Simpson), bardziej prawdopodobne wydaje się to, że już za kilka tygodni zobaczymy oboje z nowymi obiektami uczuć. Bo w końcu jedynie w matematyce dwa minusy dają plus. W życiu i miłości zdarza się to o wiele rzadziej.
Alek Rogoziński / Party