Bartek Świderski i Jan Wieczorkowski

Przyjaźnią się od 12 lat. Kłócą się i godzą niemal co godzinę. W sobotni wieczór wybrali się na rajd po krakowskich pubach i klubach towarzyszył Maciej Wesołowski.
/ 16.03.2006 16:57
We love Jazzy! We love Jazzy! – skanduje prosto w moje ucho pijany Anglik. „OK, jeśli chcesz, poproszę barmana, żeby zmienił muzykę”, odpowiadam. „No, you don’t understand me”, Anglik łapie mnie za ramię. „We are from Liverpool. We love Jazzy Dudek”.

20.15 Free Pub
To tu, w krakowskim Free Pubie rozpoczyna się cała historia o tym, jak to Janek poznał Bartka i co z tego spotkania wynikło.
Janek Wieczorkowski pojawia się tu latem 1993. Schodzi po krętych schodach, siada za barem. Jest świeżo po egzaminach do warszawskiej PWST, a wraca do domu, do Rabki.
„Podobno się dostałeś do szkoły teatralnej?”, zagaja zza kontuaru barman.
„Taaaa”, odpowiada Wieczorkowski bez entuzjazmu.
„Ja też chcę zdawać. Opowiedz coś”.
„Postawisz piwo, to pogadamy”.
Barmanem jest Bartek Świderski. Bartek niemal od razu zaimponował Jankowi: „Wyglądał tak, jakby przez ostatnie trzy dni balował w jakimś skrzydle więzienia na Montelupich. Nieogolony, z przekrwionymi oczami. Bardzo »grandżowy« barman. Zapytał mnie, ile miałem tekstów, ile prozy, ile wierszy. I wtedy się zdziwiłem – skąd taki facet ma pojęcie o egzaminach do szkoły teatralnej?”.
Siedzieli od 13.00 do rana następnego dnia. Rok później Świderski zdał do szkoły filmowej w Łodzi.
„Szybko się zakumplowaliśmy. Mieliśmy podobne plany – jeśli nie aktorstwo, to gra w zespole rockowym. Istotne jest też, że mieliśmy sporo wspólnych znajomych i to, że obaj nie stronimy od alkoholu”, żartuje Wieczorkowski.
„Połączyło nas to, że wyrwaliśmy się z małych miasteczek: ja z Bielawy, Janek z Rabki i bardzo chcieliśmy użyć życia”.
„Obaj jesteśmy więc góralami niskopiennymi”.
„Jeśli masz 20 lat i z facetem możesz pogadać o kobietach, muzyce i filmie, jest super. Czego więcej możesz oczekiwać od kumpla?”
W połowie lat 90. podobały im się te same kobiety – głównie studentki krakowskiej PWST. Obaj słuchali grunge’u i mocnego rocka z tamtych czasów. „Pearl Jam, Alice In Chains, Nirvana, Stone Temple Pilots, Faith No More, Jane’s Addiction, Rage Against The Machine, Beastie Boys, Beck”, wyliczają, przekrzykując się jak nastolatki. „Interesowała nas wyłącznie muzyka, ale nie cała ta otoczka i moda na flanelowe koszule, długie, brudne włosy i tak dalej”, zastrzega Janek.
„Free Pub to było wtedy niezwykłe miejsce. Przychodzili tu nieprzeciętni ludzie, którzy teraz są cenionymi twórcami – aktorzy, malarze, dziennikarze, lekarze, operatorzy, reżyserzy”, wylicza Świderski. „Bywali tu Maja Ostaszewska, »wczesny« Maleńczuk, na rowerze przyjeżdżała Małgośka Szumowska”.
„Jasiek Holoubek, Filip Marczewski, Łukasz Nowicki”, dorzuca Wieczorkowski.
„Ale też nie była to żadna Piwnica pod Baranami. Jeśli już, to Viper Room Johnny’ego Deppa. Miejsce, gdzie pije się piwo i podrywa dziewczyny. Żadną bohemą artystyczną na pewno nie byliśmy”, uściśla Janek.
Bartek dziś przyznaje, że te dwa lata za barem bardzo pomogły mu w dostaniu się na studia i przydały się później, w zawodzie aktora. „Nie tylko przyszli aktorzy, ale też każdy student psychologii powinien odbyć praktyki za barem. Takiego przeglądu ludzi i ich zachowań nie znajdziesz nigdzie indziej. To nieprawdopodobne, do czego zdolni są ludzie pod wpływem alkoholu, narkotyków, emocji, namiętności”.

22.05 Stalowe Magnolie
W jednym z najdziwniejszych klubów Krakowa zajmujemy miejsce w sekcji z łóżkami. To największa atrakcja lokalu. Rozmawiamy o tym, co zmieniło się w życiu aktorów w ciągu tych 12 lat.
Jan Wieczorkowski: Teraz mam dużo większy dystans do życia. Dawniej potrafiłem biegać cały dzień, załatwiać sprawy, a późnym wieczorem dobrze się bawić na imprezie. Teraz często już mi się nie chce. Mam mniejsze „parcie na szkło” (czyli na ekran telewizyjny – przyp. red.). Wiem, że już nie muszę robić tego, co kiedyś wydawało mi się konieczne. Uspokoiłem się, dałem sobie więcej luzu. Obaj na pewno jesteśmy dojrzalsi. I pewnie częściej myślimy o rodzinie, dzieciach.
Bartek Świderski: Naprawdę myślisz już o rodzinie?
J. W.: Nooo, czasem. Kiedyś nie myślałem prawie w ogóle.
B. Ś.: Czujemy, że wokół nas jest już inne powietrze, inna prędkość, inna świadomość. Tamto już nie wróci. Nasze relacje z Jankiem też już są inne.
J. W.: Czy lepiej się rozumiemy? No, właśnie problem w tym, że gorzej.
B. Ś.: Każdy z nas ma już wyrobiony pogląd na życie. I, niestety, każdy ma inny. A może „stety”.
J. W.: Poszliśmy każdy w swoją stronę. Mamy swoje sprawy. Spotykamy się już dużo rzadziej.
B. Ś.: Schodzimy się zwykle wtedy, gdy któryś z nas zostaje sam, bez kobiety. Wtedy wracają dawne rozmowy o życiu. Następuje zbliżenie stanowisk i maglowanie tematu. Znów jesteśmy przyjaciółmi, jak za dawnych lat. I to jest właśnie fajne, że kiedy krzyczysz „ratunku”, jest ktoś, kto ci rzuci koło, wysłucha, przytaknie.
Na pierwszy rzut oka nie pasują do siebie jako kumple. Bartek – żywy, ekstrawertyczny, nadpobudliwy i Janek – raczej zamknięty w sobie, trochę mrukliwy. Czy często się kłócą?
B. Ś.: Nie bardzo. Głównie dlatego, że mam na niego sposób. Kiedy widzę, że Makusz – bo taki ma pseudonim – chce powiedzieć coś, czego nie powinien powiedzieć, wykorzystuję ten moment, mówię „pa” i wychodzę. Potem wysyłam mu SMS-a, że musimy przewietrzyć naszą przyjaźń, zawiesić ją na kołku. Po czym nie dzwonimy do siebie przez cztery miesiące.
J. W.: Ale potem znów jest OK.
B. Ś.: No, prawie OK, Makusz czasem tak się obraża, że ciężko go do porządku przywołać. Jego popisowym numerem są angielskie wyjścia. Siedzimy w knajpie, on wychodzi do toalety i nie wraca. Oczywiście jednocześnie wyłącza komórkę.

J. W.: Stary, wszyscy, którzy cię znają, potwierdzą, że to ty obrażasz się z byle powodu (śmiech). Mamy inny temperament i z tego czasem są problemy.
B. Ś.: Z drugiej strony o to właśnie chodzi. Uzupełniamy się. Chociaż przyznaję, że czasem jak jeden chce biec, a drugi chce iść, to trudno, żeby się dogadali.
To, że jeden biegnie, a drugi idzie, a może nawet stoi, najlepiej widać po tym, w jakim miejscu są zawodowo. Kilka lat temu Wieczorkowski był uważany za jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia. Popularność zyskał dzięki roli piłkarza Michała, który po kontuzji trafia na wózek inwalidzki w telenoweli „Klan”. Teraz na ekranie pojawia się bardzo rzadko. Od kilku miesięcy odpoczywa od pracy w Krakowie, przygotowując się do roli w kolejnej edycji serialu „Fala zbrodni”. Świderski – przeciwnie. Nigdy wcześniej nie był tak zapracowany. Gra lekarza Leszka w serialu „Samo życie”. Właśnie rozpoczyna też pracę nad niezależnym filmem Jarosława Rędziaka „Wizja”. Nastolatki krzyczą na jego widok na ulicy – o czym możemy się przekonać choćby na Floriańskiej. W Stalowych Magnoliach studentki proponują mu miejsce przy stoliku. Janek Wieczorkowski, schowany za czapką z wielkim daszkiem, jest nieco w cieniu.
J. W.: Jesteśmy w innym momencie zawodowym, ale to ma marginalne znaczenie. Poza tym bardzo się cieszę, że wreszcie mogę chodzić po mieście i nikt nie wytyka mnie palcami: „O, zobacz, idzie ten z »Klanu«”. Sam rozumiesz, to nie był powód do dumy.
B. Ś.: Muszę powiedzieć jedną rzecz fundamentalną dla naszych wzajemnych relacji. To, że znamy się tak długo i że znamy się z czasów, kiedy byliśmy po prostu Jankiem i Bartkiem, a nie aktorami z telewizji, sprawia, że nie może być między nami żadnego udawania.
J. W.: Dlatego też nigdy się nawzajem nie oceniamy, nie staramy się sobie niczego udowadniać. Kiedy spotykamy się prywatnie, ani przez chwilę nie jesteśmy aktorami.
B. Ś.: Jest żelazna zasada: przy barze żadnych gadek o robocie.
J. W.: No, chyba że razem pracujemy.
B. Ś.: Zresztą teraz wszystko tak szybko się zmienia, że nie wiadomo, co będzie jutro. Na studiach uczono nas czegoś, co całkiem nie przydaje się nam w pracy – że liczy się tylko ambitne kino, teatr, sztuka. Byliśmy zamknięci w hermetycznym świecie szkół aktorskich, kompletnie nie znaliśmy życia poza murami. A teraz profesorowie ze szkół aktorskich, którzy jeszcze niedawno chcieli wyrzucać ludzi ze studiów za grę w serialach, zarabiają tam pieniądze, obok nas.
J. W.: Mało tego, niektórzy pojawiają się już na castingach do reklam.

Północ, klub Pauza
„Stary, tu, w tym klubie, jest cały Kraków”, zapewnia mnie Janek. Wiele więcej już dzisiaj nie powie. Po chwili zniknie gdzieś z atrakcyjną blondynką.

Tekst Maciej Wesołowski
Zdjęcia Szymon Szcześniak
Stylizacja Łukasz Pycior
Produkcja sesji Elżbieta Czaja

Za pomoc w realizacji sesji serdecznie dziękujemy Sheraton Kraków Hotel, ul. Powiśle 7, 31-101 Kraków, tel. (+48 12) 662 1600, www.sheraton.com/krakow.