Anna i Robert Lewandowscy - wywiad Viva

Anna i Robert Lewandowscy, wywiad w Vivie fot. AKPA
O tym, jakie mają plany i co dla nich najważniejsze
Edyta Liebert / 04.12.2014 16:25
Anna i Robert Lewandowscy, wywiad w Vivie fot. AKPA
Para roku. Oboje są u szczytu sławy, a dobra passa wciąż trwa. Jednakże sława nie uderzyła im do głowy - na wszystko wytrwale pracowali przez wiele lat. Są sportowcami, gwiazdami, ale przede wszystkim - dobrymi ludźmi. Jak się poznali i co ich uszczęśliwia?

– Mówicie o sobie w wywiadach, że jesteście jak ogień i woda, ale ja widzę w Was obojgu te same cechy – upór, ambicję i wiarę, że się uda. To recepta na sukces?

Robert Lewandowski: Myślę, że tak. Trudne sytuacje, które każdego z nas w życiu spotykają, determinują też w jakiś sposób nasze późniejsze, także zawodowe sukcesy. Pamiętam, że do Legii przeszedłem, bo tak naprawdę nie dano mi innego wyboru. Później dowiedziałem się, że już nie będę grał w Legii, że muszę szukać innego klubu. To był dla mnie dzień przełomowy. Nie wiedziałem, co dalej będzie, ale pomyślałem sobie, że nie mogę się przecież poddać.

– Przeszedłeś wtedy do Znicza w Pruszkowie i z pewnością byłeś podłamany.

Robert Lewandowski:  Miałem wtedy kontuzję, ale nikt nie był zainteresowany tym, żebym się z niej wyleczył. Wcześniej zmarł mój tata. Zostałem z tym wszystkim zupełnie sam, sam przeprowadzałem rehabilitację bez pomocy specjalistów, bez ćwiczeń na siłowni. Nie miałem w nikim wsparcia, poza moją mamą. Ale co ona mogła zrobić? Musiałem też sam sobie pomóc. Wszystko to nałożyło się na siebie. Nie byłem w stanie nawet dobrze chodzić, cały czas kulałem. Ale szybko wziąłem się w garść. Pomyślałem, że nikomu nie dam satysfakcji, że rezygnuję, że nie poddam się. Przeszedłem do Znicza i dopiero tam poczułem, że odzyskuję formę, że mogę już biegać po boisku. Nie wiem, co mi pomogło – szczęście czy jakiś cud z góry. Trudno powiedzieć. Może pomógł mi też fakt, że po śmierci taty zostałem jedynym mężczyzną w rodzinie. I to poczucie odpowiedzialności sprawiło, że się nie załamałem, nie wszedłem na złą drogę, nie wpadłem w złe towarzystwo.

– Niedługo potem się poznaliście?

Robert Lewandowski: Dokładnie rok później. Mogłem nie jechać na obóz integracyjny na Mazurach, gdzie spotkałem Anię. Mogłem nie zdążyć... Ale dojechałem na jeden dzień.

– Zrządzenie losu, opatrzność?

Robert Lewandowski:  Chyba tak. Pamiętam, że zobaczyłem piękną blondynkę... Ania trochę się zmieniła przez te lata (śmiech).

– Chyba na korzyść?

Robert Lewandowski: Oczywiście, że na korzyść. Wydoroślała. Ja zresztą też. Ostatnio oglądałem swoje zdjęcia sprzed trzech lat i już zauważyłem w sobie zmiany.
Anna Lewandowska: Nasze pierwsze spotkanie było zabawne. Robert myślał, że gram w tenisa albo tańczę w balecie. Kiedy się dowiedział, że trenuję karate, z początku nie uwierzył. Powiedział mi, że ma na imię Andrzej. Wiedzieliśmy jednak, że każde z nas uprawia sport, bo byliśmy już na studiach na AWF-ie, gdzie trzeba coś ćwiczyć.
Robert Lewandowski: Byłem zaskoczony tym karate, ale koniecznie chciałem się choć raz jeszcze spotkać z tą interesującą dziewczyną.
Anna Lewandowska: Umówiliśmy się w kawiarence przy Chmielnej. I okazało się, że ćwiczymy w tym samym miejscu...
Robert Lewandowski: ...ale też zaczęliśmy w tym samym czasie studiować. Dużo było tych zbiegów okoliczności. Studia są fajnym okresem w życiu. To taki wyjątkowy czas, kiedy już nie jest się dzieckiem, ale jeszcze nie ma się zobowiązań.  
Anna Lewandowska: I treningi mieliśmy w tym samym czasie i w tym samym miejscu w Pruszkowie. Nie mogliśmy się rozmijać. Dziś mówię, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo gdyby Robert nie przeszedł z Legii do Znicza, nie wiadomo, czybyśmy się lepiej poznali.

– A jesteście już ze sobą siedem lat.

Anna Lewandowska: I rok po ślubie.
Krystyna Pytlakowska/ Viva!

Więcej w najnowszym numerze "Viva!"

Zobacz także:

Redakcja poleca

REKLAMA