Anna Guzik

Już jako Helę w opałach pokochała ją cała Polska. Dopiero jednak w „Tańcu z gwiazdami” Anna Guzik przekonała się, jak wielką sympatią darzą ją zwykli ludzie. I zdobyła Kryształową Kulę!
/ 02.04.2008 15:30
Ze studia „Tańca z gwiazdami” Ania „odjechała” z Kryształową Kulą czerwonym porschem boxterem. Udało nam się do niej dodzwonić z gratulacjami dzień po wielkim triumfie. Mimo że rozchwytywana przez dziennikarzy, dla „Przyjaciółki” znalazła czas na krótką rozmowę.

Świeta to czas na zwolnienie tempa

Zapytana o pierwszą przejażdżkę nowym autem, roześmiała się.
– Jeszcze nie ochłonęłam po programie i pierwsza jazda porschakiem dopiero przede mną!
   Ania nie ma za wiele czasu, by świętować zwycięstwo, bo właśnie przygotowuje się do premiery w teatrze. Prawdziwym momentem oddechu będą dopiero święta, które jak co roku spędzi w rodzinnym gronie w Katowicach.
 – W mojej rodzinie jest to czas na wysypianie się, wspólne wyjście do kościoła, rozmowy. Ogólnie zwalniamy tempo. Przygotowania kulinarne spoczywają głównie na mamie. Ona jest królową kuchni. A my z bratem? Staramy się jej nie wchodzić w drogę…. W Wigilię jest oczywiście karp, grzybowa z domowym makaronem, kapusta z grzybami, kompot z suszonych śliwek.
   Z pewnością przy świątecznym stole nieraz będzie powracał temat „Tańca z gwiazdami’. Czy warto było wziąć w nim udział?
– Ten program pokazuje, że jeśli włoży się odpowiednio dużo serca i pracy, to każdy może nauczyć się tańczyć. Bardzo się cieszę, że wzięłam w nim udział i zrobiłabym to ponownie.

Kąśliwe przytyki tylko jej pomogły
W finałowym odcinku szóstej edycji zwyciężyła naturalność i poczucie humoru. Wcześniej nasza gwiazda wiele razy powtarzała: – Jestem nudna – praca, dom, praca, dom… Nie mam chłopaka, nie uprawiam sportów ekstremalnych, w szkole dostawałam same piątki. Byłam grzeczną dziewczynką w fartuszku, pilnie się uczyłam, zawsze odrabiałam lekcje i nie sprawiałam kłopotów wychowawczych. Nuda, nuda, nuda…
 Widzowie pokochali jednak jej zwyczajność. Docenili szczerość, z jaką opowiada o swoim życiu i to, z jakim wdziękiem prezentuje urocze krągłości. Zbigniew Wodecki nazwał Anię „Niagarą seksu”. Ale jej największym atutem jest ogromna radość życia, optymizm i wewnętrzna siła. Ania doskonale wie, że przejmowanie się wyglądem czy ubiorem może człowiekowi zatruć życie. Widzi, jak niektórzy aktorzy walczą z każdą nową zmarszczką i dodatkowym kilogramem: Chcą być gwiazdami, a nie aktorami. A widzowie lubią podobnych do siebie ludzi z krwi i kości, nie plastikowe ikony.
 Takie normalne i zwyczajne są także jej bohaterki – Żaneta z „Na Wspólnej” i tytułowa „Hela w opałach”. Za te role widzowie pokochali aktorkę i dzielnie bronili przed złośliwymi uwagami, których jej nie szczędzono, kiedy tańczyła na parkiecie. Im było więcej kąśliwych przytyków, tym bardziej rosło poparcie dla Ani. Fani byli najbardziej oburzeni nieeleganckimi słowami stylisty Tomasza Jacykowa, który stwierdził, że porsche nie pasuje do zwalistej słowiańskiej blondyny.


Zresztą nie pierwszy raz widzowie postawili na swoim i głosowali za sympatyczniejszą uczestniczką, a nie, zdaniem jury, najlepiej tańczącą. Na przykład wtedy, gdy w plebiscycie publiczności Kinga Rusin wygrała z Piotrem Lucasem, który od jurorów dostał same dziesiątki.
 Ania jednak naprawdę tańczyła świetnie i doskonaliła swoje umiejętności taneczne z odcinka na odcinek. Ten postęp w zdobywaniu tanecznych umiejętności nie był przypadkowy. Ania ma nie tylko wyczucie rytmu, ale też jest tytanem pracy. Dotyczy to nie tylko treningów, ale przede wszystkim jej pracy zawodowej. Gdy mieszkała jeszcze w Bielsku-Białej, wstawała o trzeciej rano, aby dojechać punktualnie na plan serialu do Warszawy. A potem wracała pociągiem na wieczorny spektakl. Teraz powodzi jej się coraz lepiej. Nieźle zarabia, kupiła mieszkanie w centrum Warszawy, autko, niebieskiego citroena C3.

Bez żadnych gwiazdorskich fochów
Ania wiele lat pracowała w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, gdzie zagrała wiele wspaniałych ról. Potrafi też łączyć pracę w serialach i filmie. Producentka serialu „Na Wspólnej” Dorota Hamczyk jest zachwycona sposobem pracy Ani. Wspomina, że miała pomysł na każdą kolejną scenę, a jej Żaneta była bardzo wyrazista. „Kiedy pisaliśmy dalsze losy bohaterów, nie miałam wątpliwości, że dla Ani trzeba napisać większą rolę. Jest niezwykle utalentowana i pracowita. Nie ma gwiazdorskich fochów, choć potrafi postawić na swoim.
– Jestem po męsku zdecydowana, ale nie jestem chamem – śmieje się aktorka.
 Wszyscy wiedzą, że potrafi ostro zareagować, gdy koledzy z planu spóźniają się – ona zawsze jest punktualna.  – Nie znoszę olewactwa i lenistwa – powtarza i podejmuje wciąż nowe wyzwania. Jednak „Hela w opałach” jest zdecydowanie na pierwszym miejscu.
  Po wielogodzinnej pracy w zamkniętym studiu serialu, gdzie ostre światło z reflektorów kłuje w oczy, lubi spędzić nieco czasu na świeżym powietrzu. Kiedyś relaksem były dla niej krótkie wypady w Beskidy, teraz po przeprowadzce zadowala się pływaniem i spacerami.
 Dzięki starszemu bratu jest fanką boksu i filmów akcji typu Rocky. Chciałaby kiedyś zagrać w takim filmie, gdzie jeździ  się konno, strzela, walczy, skacze. Uwielbia „Gwiezdne wojny” (kiedyś kochała się nawet w Luke’u Skywalkerze i zawsze pragnęła być księżniczką Leą) i odpoczywa przy filmach w rodzaju „Indiany Jonesa”.

Po tacie ma charakter
Zawsze lubiła marzyć. W dzieciństwie o zawodzie lekarki i piosenkarki, a potem chciała zostać żołnierzem i pilotem. W szkole średniej przymierzała się nawet do egzaminów do szkoły oficerskiej w Szczytnie, ale… zabrakło jej odwagi. W czasach szkolnych uprawiała piłkę ręczną i myślała także o studiowaniu na AWF. W końcu jednak zdecydowała się pójść na egzamin do szkoły aktorskiej we Wrocławiu. Dostała się za pierwszym razem. Wszyscy znajomi i rodzina dziwili się tej nagłej decyzji. Ania przyznaje, że kierowała się intuicją. Zresztą intuicja wiele razy pomogła jej w podejmowaniu decyzji. Twierdzi, że ilekroć zlekceważyła wewnętrzne przeczucia, to zawsze potem gorzko tego żałowała.


 Urodziła się w Bielsku-Białej, jednak dzieciństwo spędziła w Katowicach. Wraz z rodzicami, dziadkami i starszym bratem mieszkała w zwykłym bloku. Mama i tata byli bardzo zapracowanymi ludźmi. Wracali późnym popołudniem. Sporo czasu spędzała, bawiąc się na podwórku. Zwykłe dzieciństwo. Dom wspomina jako oazę miłości i bezpieczeństwa. Mama wszczepiła jej i bratu wiarę we własne siły. – Zawsze powtarzała, że jesteśmy mądrzy, dobrzy i wspaniali! Jeśli będziemy się starać, to uda się wszystko, o czym marzymy – wspomina aktorka. Po tacie odziedziczyła wybuchowy charakter. Stara się walczyć ze spontanicznymi reakcjami, ale najczęściej gorący temperament bierze górę. Gdy ogłoszono, jej zwycięstwo w „Tańcu z gwiazdami”, skakała i biegała po scenie jak mała dziewczynka. Miło było patrzeć na jej żywiołową radość. Odpowiada jej szalone tempo życia i adrenalina, która towarzyszy treningom i występom przed publicznością.

Sympatia widzów ją uskrzydliła
Taniec to także niesamowita fizyczna bliskość. Często uczestnicy nie potrafili sobie dać z tym rady. Wybuchały romanse lub partnerów paraliżował wstyd. Ania nie miała z tym problemu, bo zajęcia w szkole aktorskiej nauczyły ją posługiwania się ciałem jak narzędziem. Również gra w siatkówkę i kosza pomogły przyzwyczaić się do bliskości obcych osób.
 Co denerwowało? Najgorszym momentem były chwile, gdy stała z partnerem na scenie i oczekiwała na odczytanie werdyktu widzów i jury. Do tego nie da się przyzwyczaić, nerwy są ogromne. Natomiast największy fizyczny kryzys przeżyła, trenując w nowych butach, które raniły jej stopy do krwi. Cierpiała, aż łzy ciekły jej po policzkach. Na scenie jednak wciąż się uśmiechała i nikt nie połapał się, że każdy krok sprawiał jej ogromny ból. Takie są koszty rywalizacji. Ale były też  bardzo miłe aspekty występów. Cudowna dla niej była możliwość wcielania się w rozmaite postacie – choreografia poszczególnych tańców pozwalała być seksbombą, modelką na wybiegu, dziewczyną z sąsiedztwa, romantyczną heroiną. Szykowano specjalnie dla niej wspaniałe kostiumy, makijażyści i fryzjerzy pracowali nad jej wizerunkiem, który zmieniał się z każdym odcinkiem. No i ta ogromna sympatia widzów – to niesamowicie uskrzydla, dodaje kobiecie pewności siebie.

Jak miłość – to na zawsze
Gdy pada pytanie, czy zamierza założyć rodzinę, odpowiada, że jest to jeden z jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy cel w życiu. Nie lubi jednak pytań o mężczyzn. Między wierszami można się domyślać, że miała związki, które skończyły się fiaskiem. Mimo że silna, odważna i samodzielna, ma bardzo tradycyjne podejście do spraw sercowych. W jednym z wywiadów wyznała, że nie interesują ją romanse z żonatymi mężczyznami, bo wierzy, że miłość i małżeństwo mogą być na zawsze. Na jej poglądy ma ogromny wpływ wiara i to, że jest praktykującą katoliczką. Prasa z zainteresowaniem śledziła jej relacje z partnerem Łukaszem Czarneckim. Tworzyli na parkiecie zgrany duet, ale… tylko na parkiecie. Oboje ambitni i solidni wywalczyli Kryształową Kulę.  I chociaż nie połączyło ich uczucie, to z pewnością ogromna wzajemna sympatia i miłość… do tańca.

Anna Stefopulos

Redakcja poleca

REKLAMA