Ania Dąbrowska - Zamiana ról

Ania Dąbrowska fot. KAPIF
Kiedyś to ona stała przed jury „Idola” i słuchała ocen. Teraz Ania Dąbrowska sama wydaje werdykty. Ale jej plany sięgają dalej – chce pomóc w karierze jednemu z uczestników show „The Voice of Poland”.
/ 04.10.2011 06:45
Ania Dąbrowska fot. KAPIF
Jej narzeczony, producent muzyczny i szef firmy Jazzboy Paweł Jóźwicki (43), dla znajomych po prostu „Józek”, śmiał się nie tak dawno, że Ania Dąbrowska (30) potrafiła doprowadzić w swoim życiu do końca tylko pięć spraw: wydać cztery płyty i zrobić prawo jazdy. Teraz artystka postawiła przed sobą jeszcze jedno zadanie: wylansować nową gwiazdę. Jak dowiedziało się „Party”, piosenkarka, która od kilku tygodni zasiada w jury „The Voice of Poland”, nie tylko zamierza udostępnić jednemu z uczestników tego programu własne studio nagraniowe, ale także – wraz ze swoim partnerem – roztoczyć nad nim opiekę artystyczną. Kto okaże się owym szczęśliwcem? Tę decyzję wokalistka podejmie  sama, nie sugerując się werdyktem widowni. I trudno się dziwić. W końcu nikt nie wie lepiej od niej, jak niesprawiedliwe bywają wyroki publiczności...

Polka nie idolka
Po raz pierwszy śpiew Ani Dąbrowskiej usłyszeliśmy sześć lat temu, kiedy zgłosiła się na casting do pierwszej edycji „Idola”. Niepozorna dziewczyna w trampkach, wytartych dżinsach, włosy spięte gumką. Typ chłopczycy. Pochodzi z Chełma. W Warszawie, gdzie studiowała zaocznie w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej, pojawiała się tylko w weekendy. Nocowała u wujostwa. Nie prowadziła typowego (czytaj: imprezowego) studenckiego trybu życia, bo nie miała na to ani ochoty, ani pieniędzy. „To były czasy, które nauczyły mnie, że można przeżyć trzy dni za sześć złotych”, wspomina Ania. „Przed każdym wyjazdem do stolicy dostawałam od mamy 50 złotych, z czego 36 wydawałam od razu na bilet kolejowy. Kolejne osiem złotych szło na komunikację miejską i zostawał szóstak na bułki z serem. Jedynym plusem było to, że ważyłam wtedy 50 kilo!”, opowiada piosenkarka.

Kiedy na castingu do „Idola” padło pytanie o największe marzenie, Ania Dąbrowska odpowiedziała bez chwili wahania: wydanie własnej płyty. Początkowo jednak nic nie wskazywało na to, aby miało się ono spełnić. Choć Ani udało się zakwalifikować do dziesiątki finalistów programu, odpadła już w trzecim odcinku, wykładając się na, wydawałoby się, banalnej dyskotekowej piosence. Co prawda ani to jej muzyczne klimaty, ani coś, co pasuje do jej głosu. Może dlatego publiczność odrzuciła jej wykonanie. Jak się jednak szybko okazało, czasem jedna chwila potrafi przesądzić o całym życiu. Występami Ani w odróżnieniu od widzów Polsatu zachwyciła się szefowa koncernu płytowego BMG Biljana Bakić. Bez mała przemocą zmusiła do ich obejrzenia dyrektora artystycznego firmy. Paweł Jóźwicki, bo o nim mowa, nie był zainteresowany „wyczynami” amatorów z telewizyjnego show, ale wreszcie uległ namowom i… nie pożałował. „Oglądając i słuchając Ani, po prostu spociłem się z wrażenia”, opowiadał później. „Wiedziałem, że muszę ją poznać!”. I jeśli ktoś, czytając te słowa, poczuł, że za chwilę w naszej opowieści nastąpi fragment rodem z harlequina, ten bynajmniej się nie pomylił…

Para nie do pary
Aby poznać Anię, Paweł użył fortelu. Zorganizował warsztaty dla finalistów „Idola”. „Oficjalnie mieliśmy ocenić ich gwiazdorski potencjał, ale mój ukryty cel był inny”, przyznał później z rozbrajającą szczerością. „Musiałem poznać tę dziewczynę o niesamowitym głosie. Nie mogłem o niej zapomnieć. Tego dnia, kiedy miała przyjechać, specjalnie spóźniłem się na zajęcia. Środki ostrożności nie zdały się jednak na nic. Spojrzałem jej w oczy i wiedziałem, że jestem załatwiony. Mocno mną rąbnęło!”.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


Sama Ania Dąbrowska przyznaje, że także od pierwszej chwili poczuła, że „coś się między nimi wydarzy”, ale nie dawała tej znajomości większych szans. I to z kilku powodów. Pierwszy, chyba najważniejszy, Paweł był wówczas żonaty. Drugi, dzieliła ich spora, 13-letnia różnica wieku. I wreszcie trzeci, na początku złożyli sobie, jak się okazało, niezbyt szczere, deklaracje, że nie chodzi im o poważny związek. Po kilku miesiącach byli już parą na dobre i na złe. Z przewagą tego złego, bo, jak zgodnie przyznają, „dotarcie się” zabrało im parę lat. W tym czasie zdążyli się nawet parę razy rozstać i do siebie wrócić. „Najdłużej wytrzymaliśmy bez siebie kilka miesięcy. Wydawało nam się, że jako para utknęliśmy w martwym punkcie”, wyznała Ania w zeszłorocznym wywiadzie dla „Pani”. „Rozstanie jednak nas męczyło. Martwiliśmy się o siebie, nienawidziliśmy się i tęskniliśmy na zmianę. Aż wreszcie znowu zaczęliśmy ze sobą randkować…”.

Co ciekawe, nawet teraz, po ośmiu latach związku, Ania i Paweł potrafią w nieskończoność wyliczać, co ich w sobie nawzajem denerwuje. On nie znosi jej wyjątkowego talentu do robienia bałaganu, słomianego zapału do większości spraw, tego, że potrafi na długie godziny zapomnieć o świecie, oglądając „Zagubionych” (akurat w tym doskonale Anię rozumiemy… ). Ona z kolei twierdzi, że niełatwo żyje się z człowiekiem, za którym trudno nadążyć i którego pomysłowość oraz zapał wykończyłyby nawet samego Herkulesa. A jednak ich wspólny biznes pod tytułem „jesteśmy rodziną” pracuje od dłuższego czasu bez zarzutu. I przynosi całkiem niezłe rezultaty…

Bez ostentacji
Mogą się kłócić o bałagan, bezdomne koty, które Ania dokarmia i nosi do weterynarza (a dwa nawet zaadoptowała), o tysiące mniej lub bardziej istotnych drobiazgów, ale jeśli chodzi o sprawy zawodowe, stanowią monolit.

Jeśli Paweł coś skrytykuje, to Ania, choćby nie wiadomo jak się przy tym zżymała, będzie się liczyć z jego opinią. I na odwrót. Są wobec siebie szczerzy do bólu, nie słodzą sobie, nie owijają niczego w bawełnę. To chyba klucz do ich sukcesu. A ten nie podlega dyskusji. Cztery albumy Ani rozeszły się w łącznym nakładzie ponad 200 tysięcy egzemplarzy. Zdobyły tytuły złotych i platynowych płyt oraz przyniosły Dąbrowskiej osiem Fryderyków i kilkanaście innych wyróżnień. Bilety na jej, (niestety niezbyt liczne) koncerty znikają w mgnieniu oka, a krytycy już zdążyli zaliczyć Anię do najbardziej utalentowanych polskich wokalistek wszech czasów. Mimo to pozostała tą samą, nieco stremowaną, naturalną i sympatyczną Anią, której z nerwów przed wydaniem debiutanckiej płyty włosy wychodziły garściami. Zero maniery, zero gwiazdorzenia, zero skandali. Miejmy nadzieję, że także i to Ania wpoi szczęściarzowi (albo szczęściarze), który znajdzie się pod jej opieką po zakończeniu „The Voice of Poland”. Już nie możemy się doczekać.

Alek Rogoziński / Party

Redakcja poleca

REKLAMA