Aneta Zając i Mikołaj Krawczyk

Są parą w serialu „Pierwsza miłość”. Są parą w życiu. I mimo młodego wieku już wiedzą, że resztę życia spędzą razem.
/ 05.06.2006 11:03
zajac-copy.jpgKrystyna Pytlakowska: Miałaś już wcześniej chłopaka?
Aneta Zając: Tak, byłam w dwóch poważnych związkach, ale to nie było do końca to, czego szukałam w drugiej osobie. Odnalazłam to wszystko w Mikołaju. To znaczy przyjaźń, oparcie, oddanie. I fantazję, jaką ma Mikołaj, który nieustannie wszystkich rozśmiesza, a mnie najbardziej.
Mikołaj Krawczyk: U nas to się zaczęło jakby od odwrotnej strony. Nie było tak, że jak ją zobaczyłem, to cały świat zawirował i od razu oszalałem. Do tego, co nas teraz łączy, dochodziliśmy stopniowo. A okoliczności po prostu nam sprzyjały. Żebyśmy się mogli lepiej poznać i żeby...

– Na miłość nie ma rady?
M. K.: Gdybyśmy mieli się w sobie nie zakochać, to byśmy się nie zakochali, mimo pracy przy tym samym serialu.
A. Z.: Poznawaliśmy się i zżyliśmy się ze sobą. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, co naprawdę czuję do Mikołaja.

– Reżyser i scenarzysta niechcący Was wyswatali? Bo przecież w „Pierwszej miłości” gracie parę.
A. Z.: Na pewno sprawili, że się zbliżyliśmy do siebie. I przyczynili się do tego, że narodziła się przyjaźń, która później zmieniła się w miłość.
M. K.: W dodatku firma producencka ulokowała nas w jednym mieszkaniu, w którym zresztą jesteśmy do dziś.
A. Z.: Mieszkamy tam z jeszcze jedną koleżanką i kolegą.

– A Ty gotowałeś domownikom kolacyjki? Podobno robisz to wspaniale?
M. K.: Z tym „wspaniale” to przesada.
A. Z.: Dobrze gotujesz, nie udawaj takiego skromnego.
M. K.: Chyba kucharską żyłkę odziedziczyłem po tacie, który bardzo lubi eksperymentować w kuchni.
A. Z.: Muszę mu podziękować.

– Spotkaliście się już wcześniej, na wydziale aktorskim szkoły filmowej w Łodzi. Ty byłaś na pierwszym roku, Mikołaj na trzecim. Podobno bardzo Cię gnębił?
A. Z.: W szkole jest taki zwyczaj, że studenci starszych lat fuksują pierwszaków, dając im różne zadania. Zapamiętałam go z tego, że męczył nimi kilka osób, a między innymi mnie.
M. K.: Cały rok równo fuksowałem wszystkich.
A. Z.: To nie polegało na fizycznej przemocy, jak w wojsku, tylko na wymyślaniu dla nas etiud do wykonania. A Mikołaj był bardzo wymagający. Nawet w jakimś wywiadzie określiłam go potem żartobliwie jako sadystę.
M. K.: Chyba powinienem się obrazić. Te fuksówki to po prostu dobra zabawa.
A. Z.: Teraz z perspektywy czasu wiem, że to było potrzebne. Na początku reagowałam bardzo emocjonalnie. Byłam w obcym mieście, wśród obcych ludzi, w nowej szkole. Zajęcia trwały od rana do wieczora, bywałam więc bardzo zmęczona, a tu jeszcze starsi koledzy każą mi robić jakieś etiudy na scenie. Dostałam ostrą zaprawę, która teraz bardzo mi się przydaje, kiedy pracujemy całymi dniami. Pamiętam, jak Mikołaj mnie męczył, żebym mówiła takim fajnym dziecięcym głosikiem, który on opanował do perfekcji.

– Wpadliście sobie już wtedy w oko?
A. Z.: Wydawał mi się przystojny, ale patrzyłam na niego tylko jak na znajomego z uczelni.
M. K.: Nie ukrywam, że Aneta mi się podobała, ale jakoś nie przeszło mi przez myśl, żeby ją poderwać. Dopiero teraz tak się stało, że Aneta jest dla mnie najpiękniejsza.
A. Z.: Dopiero gdzieś tak pod koniec czerwca ubiegłego roku czy na początku lipca...
M. K.: Po pierwszej sesji zdjęciowej na planie...
A. Z.: Zawiązała się między nami tak silna więź.
M. K.: Później pojechałem do Gdańska, do rodziców, a Anetka do siebie, do Warszawy.
A. Z.: I zaczęliśmy bardzo za sobą tęsknić. Telefonowaliśmy do siebie nieustannie, esemesowaliśmy.
M. K.: Pisaliśmy e-maile.
A. Z.: I w końcu Mikołaj zaprosił mnie do Gdańska.

– Kiedy przyjechałaś do Mikołaja, jego rodzice już pewnie wiedzieli, co się kroi?
A. Z.: Nie mam pojęcia. Przyjęli mnie bardzo miło.
M. K.: Ojciec zachwycił się nią, a mama potraktowała ją jak kumpelkę. To normalne, że spodobała się tacie, bo przecież jest śliczną kobietą. Ale zachwyciła go nie tylko jej uroda, lecz osobowość.
A. Z.: Bardzo lubię rozmawiać z tatą Mikołaja.
M. K.: Siedzą i gadają na każdy temat. Rodzice znali wcześniej Anetę z serialu i zgodnie twierdzili, że to dobra aktorka. A ponieważ i oni są aktorami, więc miała od razu fory.
A. Z.: Ale czy przeczuwali wtedy, co nas połączy?
M. K.: Mnie nic takiego nie powiedzieli. Ale teraz sobie przypomniałem, jak kręciliśmy zdjęcia na wsi i pani Emilia Krakowska zapytała nas: „A wy nie planujecie dziecka? Fajnie byłoby, gdyby jakieś dziecko pojawiło się na planie”.
A. Z.: Pamiętam!
M. K.: To był marzec. Nic jeszcze w powietrzu między nami nie wisiało.
A. Z.: A ona już wiedziała. Intuicja?

– Czujecie nad Waszą miłością jakiś parasol ochronny, bo wszystko tak szczęśliwie się składa?
M. K.: Wcześniej sobie pomyślałem, że mam anioła stróża.
A. Z.: I szepce ci coś do ucha?
M. K.: Nie, ale gdzieś się nade mną unosi i się mną opiekuje. A teraz, gdy jesteśmy razem, to te nasze anioły chyba się połączyły i...
A. Z.: I też się w sobie zakochały.
M. K.: Może to na tym właśnie polega? Miłość aniołów?

– A kiedy Wam te Wasze anioły powiedziały, że to już?
M. K.: Kurczę, to trudne pytanie.
A. Z.: Ja coś podejrzewałam już, jak Mikołaj pojechał do Gdańska. Podczas tej rozłąki ciągle o nim myślałam. Straszna tęsknota. Za Mikołajem, za rozmowami z nim. I wtedy coś mnie tknęło, że kurczę, to chyba coś więcej niż przyjaźń.

– To było już po pierwszym pocałunku?
A. Z.: Serialowym na pewno. A prywatnie jeszcze nic takiego między nami nie było.
M. K.: Bo to wszystko rodziło się najpierw w myślach, psychice, a nie w ciałach.

– Takie związki są trwalsze?
M. K.: Na pewno tak, bo mogliśmy się sprawdzić w kilku trudnych sytuacjach jako przyjaciele.

– Jesteście razem dziewięć miesięcy. Co przez ten czas się w Was zmieniło?
M. K.: Z każdą chwilą dojrzewamy do decyzji, żeby być razem na zawsze.
A. Z.: Uczymy się siebie. I od siebie też się dużo uczymy. Mikołaj ma takie zdrowe spojrzenie na świat. Mam w nim oparcie. Zawsze mogę na niego liczyć. Na przykład gdy muszę jechać do Łodzi, do szkoły, a Mikołaj mógłby wtedy wolny dzień spędzić w domu, odpocząć, zawsze jedzie ze mną.
M. K.: Boję się o nią. Nie chcę, żeby wracała sama bardzo późno. Jak prowadzi samochód w obie strony, jest zmęczona.
A. Z.: Nie lubię jeździć sama. A z Mikołajem podczas jazdy rozmawiamy, śpiewamy.
M. K.: Bawimy się w berka.

– W samochodzie?
M. K.: No tak, Anetka prowadzi, ja siedzę obok i klepię ją w ramię lub w udo i mówię: „Berek”. A potem odsuwam się, żeby ona mnie nie klepnęła. Głupie, prawda?

– Zaręczyliście się już?
M. K.: Tak. To było cudowne i bardzo osobiste. W bardzo nietypowym miejscu i nietypowym czasie.
A. Z.: To było coś naprawdę wyjątkowego. Dostałam od Mikołaja pierścionek z białego złota. Dzięki niemu, nawet jak Mikołaj wyjeżdża, zawsze czuję jego obecność.
M. K.: To jak talizman.
A. Z.: Dowód na to, że się kochamy. Nasz symbol. Bardzo ważny. To, że go przyjęłam, oznacza moje „tak”. Ale staramy się niczego nie planować.
M. K.: Mamy komfortową sytuację: siebie, wspólne mieszkanie, wspólną pracę. I nawet jeśli myślimy o dziecku, to są to bardzo dalekosiężne plany. Jeśli się pobierzemy, to właśnie dla dziecka.
A. Z.: Ślub między nami niczego by nie zmienił. Dużo zmieniły zaręczyny. One są najważniejsze, przynajmniej dla mnie.
M. K.: Dla mnie też.
A. Z.: Pytała pani, czym Mikołaj mnie zaskakuje. Ostatnio wymyślił, że będziemy odwiedzać dzieci w szpitalu. Czasami myślę, że jest aniołem.
M. K.: Nieprawda, to ty jesteś aniołem.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska/ Viva!
Zdjęcia Dariusz Majewski/AKPA
Make-up Eryka Sokólska
Stylizacja: Agnieszka Skolimowska, Anna Bryczkowska