Wybitny fotograf Steven Meisel powiedział o niej: „Dawno już nie spotkałem kogoś tak interesującego, tak czarnego i tak pięknego”. Urodziła się w Sudanie. Pierwsze lata życia wspomina jako sielankę: „Moja mama wstawała codziennie rano i szła na targ po owoce. Czekałam, aż wróci, żeby zobaczyć, co tym razem przyniosła w koszyku”. Tata był nauczycielem. Zależało mu, żeby wszystkie jego dzieci (Wek ma ośmioro rodzeństwa) miały wykształcenie. Sielankowe dzieciństwo skończyło się wraz z wybuchem wojny domowej w latach 80. „To był naprawdę ciężki czas”, wspomina Alek. „Ostrzał trwał trzy dni bez przerwy. Przetrwaliśmy, jedząc warzywa z naszego ogrodu”. Wau zostało zniszczone, a Alek wraz z rodziną uciekła do dżungli. Mieszkali w chacie ulepionej z gliny, ale okazało się, że nawet w buszu nie jest bezpiecznie. W tej sytuacji ojciec zadecydował, że pojedzie do Chartumu, stolicy Sudanu. Wkrótce dołączyła do niego reszta rodziny. Alek nie polubiła tego miasta. Pewnie dlatego, że właśnie tu zmarł jej ojciec. A ponieważ była jednym z najmłodszych dzieci, nie pozwolono jej zobaczyć się z nim przed śmiercią.
Poza tym tęskniła za mamą i świeżymi owocami z targu. „Na szczęście byłam młodziutka”, mówi Wek. „Dzięki temu było mi łatwiej przystosować się. To jest zaleta bycia dzieckiem. Nie masz przyzwyczajeń i oczekiwań, po prostu budzisz się rano i jesteś ciekawa, co się dziś wydarzy”. Pełna energii i życiowego optymizmu, szybko nauczyła się języka, skończyła szkołę i zaczęła studia w London College of Fashion.
Minęły cztery lata od ucieczki z Sudanu, gdy życie Alek po raz kolejny diametralnie się odmieniło. Zobaczyła ją Fiona Ellis z agencji modelek Models One. Wysoka, szczupła, egzotyczna Wek od razu zwróciła jej uwagę, więc zaproponowała jej pracę. Alek była zdziwiona. Myślała, że to żart, bo nigdy nie postrzegała siebie jako ładnej dziewczyny, a już na pewno nie przypuszczała, że może zarabiać na życie, chodząc po wybiegu. Postanowiła jednak spróbować. Odkąd wystąpiła w teledysku Tiny Turner do przeboju „Goldeneye”, jej kariera potoczyła się błyskawicznie. Dziś Alek mieszka w Nowym Jorku. Należy do ścisłej czołówki najbardziej pożądanych modelek świata. Pracuje w Paryżu, Mediolanie, Londynie dla najlepszych firm i projektantów. Gucci, Fendi, Calvin Klein, Victoria’s Secret, YSL, Valentino, Michael Kors – to tylko kilka z nich.
Sylwia Kępińska: Jesteś modelką od dziesięciu lat. Nie znudziło Cię to jeszcze?
Alek Wek: Znudziło?! Nigdy. Jestem wielką szczęściarą, że mogę robić to, co robię. Gdy byłam małą dziewczynką, nawet mi się nie śniło, że będę kiedyś latać samolotami w klasie biznes i mieszkać w pięciogwiazdkowych hotelach. Poza tym cały czas rozwijam się, robię nowe rzeczy. Jak mogłabym się nudzić?
– Swoją pracę traktujesz jak hobby, przygodę czy po prostu sposób zarabiania pieniędzy?
Po dziesięciu latach to na pewno nie jest już tylko hobby! To zajęcie, dzięki któremu pojawiło się w moim życiu wiele możliwości, o których nawet nie marzyłam. Ale to też ciężka praca, choć trudno w to uwierzyć. Najważniejsze jest dla mnie, że dzięki temu, co robię, mogę zwrócić uwagę ludzi na Sudan. Teraz na szczęście jest tam spokojnie, ale ten kraj potrzebuje pomocy.
– To Twoja życiowa misja?
Nie traktuję tego jak misji, ale cieszę się, że mogę coś zrobić dla mojej ojczyzny. Właśnie wróciłyśmy z mamą z Sudanu. Nie byłam tam od 14 lat. To była niezwykła wizyta. Bardzo ją przeżyłam, bo po raz pierwszy byłam na grobie mojego taty. Szukałyśmy go prawie trzy godziny i już straciłam nadzieję... Trudno o nim opowiadać... Ta wizyta w Sudanie uświadomiła mi, ile jest tam do zrobienia. Nigdy nie zapomniałam, skąd pochodzę. Mam to we krwi.
– Ameryka nie jest Twoją nową ojczyzną?
Nowy Jork jest niesamowitym miejscem, lubię tu być, dużo się tu dzieje, ale to nie mój dom. Czasami mam wrażenie, że żyje się tu zbyt szybko. Bardziej swojsko czuję się w Londynie.
– Chcesz w przyszłości przenieść się do Sudanu?
Na stałe chyba nie. Ale na pewno chcę mieć tam swój dom i myślę o założeniu szkoły, bo sama wiem najlepiej, jak ważna w życiu jest edukacja. Za to moja mama, kto wie, może wróci do ojczyzny. To jest jej kraj, wraca tam do siebie. Podczas ostatniej wizyty w Sudanie wreszcie przestały boleć ją kolana. Gdy uciekliśmy do Londynu, przenikliwa, zimna brytyjska aura dała o sobie znać w postaci bólu w kolanach. W młodości dużo pracowała w domu na klęczkach.
– Twój tata zmarł jeszcze w Sudanie, przed Waszą ucieczką.
Był niesamowitym człowiekiem. Silnym i mądrym. Zawdzięczam mu wykształcenie. To było dla niego najważniejsze: wykształcić nie tylko synów, ale też córki, co nie jest często spotykane w mojej ojczyźnie. U nas dziewczyny raczej szybko wydaje się za mąż, a w naszej rodzinie wszystkie pięć córek chodziło do szkoły. Kiedy byłam dzieckiem, może tak tego nie doceniałam, ale teraz widzę, ile zawdzięczam mojemu tacie. Wiedza to potęga.
– Malujesz, piszesz, projektujesz. Czy tym właśnie chciałabyś zajmować się po zakończeniu kariery?
Nie myślałam o tym. Dla mnie to naturalne, że wracam do domu po dniu pracy i maluję albo piszę. Mój kotek zawsze siedzi wtedy obok mnie. Ja to po prostu kocham! Projektowanie to moje stosunkowo nowe zajęcie. Sama wymyślam wzory swoich torebek i pasków, ich kolorystykę. W przyszłości chciałabym też projektować szale, które zawsze przydają się w podróży. I może buty, takie naprawdę wygodne. Swoje projekty sygnuję Wek 1933. To rok urodzenia mojego taty.
– Jesteś mocno związana ze swoją rodziną. Czy myślisz o założeniu własnej?
Tak, ale nie teraz. I nie w przyszłym roku. Chcę najpierw skończyć jedną rzecz, skupić się na swojej pracy, a dopiero potem będę myśleć o rodzinie. Ale muszę się przyznać, że uwielbiam dzieci.
– Lubisz dzieci, podobno świetnie gotujesz, robisz na drutach. Wygląda na to, że jesteś idealną kandydatką na żonę...
To wszystko zasługa mojej mamy. Podoba mi się ta wizja: siedzę w kuchni i robię na drutach, a dookoła biega gromadka dzieci.
– Masz już chłopaka?
Tak, od dwóch lat. Ma na imię Ricardo i pracuje w handlu nieruchomościami. Ale czy ja na pewno chciałam to powiedzieć?
– Robisz jakieś plany na przyszłość?
Nie wybiegam z planami zbytnio w przyszłość. Wiem, że nie warto przesypiać życia, trzeba z niego korzystać. Dlatego budzę się każdego ranka pełna optymizmu.
– O której wstajesz?
Kiedy jestem w Nowym Jorku, o szóstej.
– O szóstej rano?!
To najlepsza pora. Słyszę wtedy, jak ptaki śpiewają w moim ogrodzie za domem. Idę do sklepu albo na spacer. Wypijam filiżankę herbaty, czytam gazetę. Wtedy czuję, że jestem w domu. Lubię to uczucie. Moja mama mówi, że „dom to niebo”, tu można znaleźć spokój.
– Jak dbasz o swój wygląd?
Tam gdzie dorastałam, wygląd nie miał specjalnego znaczenia. Moja mama nie malowała paznokci i nie robiła makijażu. Nie znałam słowa „ładna”. Wszystkie dziewczyny z mojego plemienia były podobne. Jak o siebie dbam? Na pewno nie jem w fast foodach. Gdy tylko mogę, sama gotuję. Ryby, warzywa i owoce to moja dieta. Nic nadzwyczajnego. Codziennie piję też koktajl bananowy. A poza tym prowadzę intensywny tryb życia. Myślę, że to jest ważne. Dużo się ruszać, ciągle mieć jakieś zajęcie.
– Gdzie kupujesz ubrania?
Wszędzie! Uwielbiam klasykę, ale lubię też łączyć ze sobą różne style, jednak najważniejsze jest dla mnie, żebym dobrze czuła się w tym, co noszę.
– Masz swojego ulubionego projektanta?
Trudno wskazać jednego. Raczej wybieram pojedyncze modele. Od jednego spodnie, od drugiego sukienkę.
– Jesteś piękna, trudno tego nie zauważyć, ale to coś więcej niż uroda. Masz w sobie to „coś”, co sprawia, że – jak mówimy w Polsce – można by z Tobą konie kraść.
Dziękuję! Gdy poznaję kogoś nowego, nie zwracam uwagi na jego wygląd. To, co mnie pociąga w drugim człowieku, to charyzma. Chyba tak bym to nazwała.
Rozmawiała Sylwia Kępińska/ Viva!
Fot. PIX/EPOKA