Agata i Piotr Kupichowie: Wszystko gra!

Agata Kupicha, Piotr Kupicha fot. AKPA
Gdy się poznali, on był grzecznym chłopcem, a ona słuchała metalu i nosiła glany. Dziś on jest rockmanem, a ona… gotuje w domu obiady dla ich dzieci. I oboje są z tego zadowoleni!
/ 16.01.2012 06:14
Agata Kupicha, Piotr Kupicha fot. AKPA
Najlepiej, jeśli co roku na Gwiazdkę czujesz, że zrobiłeś malutki krok do przodu – mówi „Party” Piotr Kupicha (33). Gdy sześć lat temu podczas wywiadu zapytano go: „Czy po pierwszej płycie będziesz spełniony?”, nie wiedział, co odpowiedzieć. Wtedy, po oszałamiającym sukcesie piosenki „Jest już ciemno”, czuł się jak na rollercoasterze. Dopiero teraz, po wydaniu trzeciej płyty, na chwilę się zatrzymał. – Mogę powiedzieć, że COŚ zrobiliśmy – mówi. Z perspektywy czasu uważa też, że udało mu się wyjść z twarzą z „feelowego” szaleństwa. Pomogły mu w tym głównie zasady, które wyniósł z rodzinnego domu. I to, że gdy zaczął robić karierę, miał już rodzinę i dom, w którym nie było miejsca na gwiazdorzenie.

- Uwierzyłeś już w siebie?
Piotr Kupicha:
Jeśli coś robię, to na dwieście procent, ale nigdy sam nie wystawię sobie recenzji. Dopiero gdy zadzwoni prezes firmy fonograficznej z wiadomością, że płyta zdobyła status złotej, wiem, że dałem radę. Ale mój poziom wiary w siebie określiłbym jako wysoki, a to dlatego, że rozumiem, po co staję na scenie. Gdy wchodzisz na nią, nic innego już nie istnieje. Dwa światy. Choć moja żona zawsze powtarza, że aby tam stanąć, trzeba mieć lekkie „zboczenie”. Nie do końca wiadomo, czy to jest związane tylko z chęcią grania muzyki, czy z… dzieciństwem? I wymyślanymi wtedy sposobami na wyrywanie dziewczyn?
Agata Kupicha: Ludzie uwielbiają na niego patrzeć na scenie. Sama łapię się na tym, że czerwienię się, gdy widzę, jak trzęsie pupą. Czuję się wtedy, jakbym nie oglądała swojego Piotra, ale obcą osobę. „Czy ty to widziałeś, chłopie, jak poderwałeś ludzi?!”, ekscytowałam się tym na początku jego kariery.

- Ale potem trzeba go było szybko sprowadzić na ziemię?
Agata Kupicha:
Już raz zachłysnął się sukcesem, gdy z zespołem Sami wylansował przebój „Lato 2000”. Wtedy to było wielkie „wow”! Ale szybko też przyszły pierwsze rozczarowania.
Piotr Kupicha: Młodych artystów najczęściej gubi przekonanie, że ich sukces będzie trwał wiecznie, że mają jakąś niesamowitą moc. Dziś już wiem, że grając koncerty, nie jestem w stanie zapanować nad światem. A poza tym  widać po nas ten rock’n’rollowy tryb życia. Trochę jesteśmy „przeciorani”. Sporo nieprzespanych nocy, wypitych butelek whisky i setki długich rozmów. Potworne tempo. Żartujemy, że polskie miasta dzielimy na dwie grupy – te, w których graliśmy tylko raz i te, w których występowaliśmy częściej. Mimo to zawsze starałem się zachować równowagę i szacunek do drugiego człowieka. We własnym domu nie ma miejsca na gwiazdorzenie. Artyści też potrzebują domu. Gdybym był na rozstaju dróg, nie zrobiłbym niczego na scenie.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


- Jak żyje się z idolem?
Agata Kupicha:
Nigdy nie myślałam o tym, że mam w domu idola. Miałam Piotra – faceta, którego kocham i który jest moim przyjacielem. Kiedy jeszcze trzy lata temu mieszkaliśmy w bloku na osiedlu, chwilami było ciężko, bo ciągle ktoś dzwonił do drzwi z prośbą o autograf, a paparazzi stali pod oknem dzień i noc. Teraz przenieśliśmy się na zamknięte osiedle, więc jest spokój i cisza. Dopiero kiedy wpiszę w internecie „Piotr Kupicha”, dociera do mnie skala jego popularności. Wtedy też myślę o mojej teściowej, o tym, jak dobrze go wychowała. Kiedy Piotr wraca z rock’n’rollowego życia do domu, zawsze mówi: „Jak dobrze, że was mam!”. Pierwsze chwile po trasie są dla niego ciężkie. Trudno mu się odnaleźć w zwykłej codzienności: przedszkole, zupa, drugie danie… Często, żeby go zrozumieć, staram się postawić w jego sytuacji. Myślę wtedy, czy chciałoby mi się gadać o problemach w domu, gdybym musiała odreagować wyjście na scenę i występ dla kilku tysięcy ludzi…

- Dużo zawdzięczasz Agacie?
Piotr Kupicha:
Bardzo. Ona to doskonale wie. Agata często coś przemilczy i… tak fajnie się uśmiechnie. Daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, biorąc odpowiedzialność za dom i wychowanie dzieci. Bo gdy te się pojawiają, kobieta siłą rzeczy musi z czegoś zrezygnować. Nawet i roztrzepane trzpiotki stają się rozsądnymi matkami. Z facetami jest gorzej…
Agata Kupicha: Nigdy nie traktowałam wychowywania dzieci w kategoriach jakiegoś wyrzeczenia. Mam taki charakter, że dobrze znoszę zmiany i łatwo przyzwyczajam się do nowych sytuacji. Dlatego nie przyszła mi do głowy myśl: „I co ja teraz ze sobą zrobię, skoro Piotr zajęty jest karierą?”. Biorę życie takie, jakim jest. Poza tym pochodzę z artystycznego domu. Moja mama jest pisarką i ma tyle fantazyjnych pomysłów na życie, że Piotr ze swoim roztrzepaniem wypada przy niej blado (śmiech).

- Czyli zostałaś stworzona do tego, aby być żoną rockmana?
Agata Kupicha:
Nie będę skromna, ale chyba tak. Inne dziewczyny dziwią się: „Pozwalasz Piotrowi na to czy tamto?”. Na początku jego kariery pytano mnie, jak sobie radzę sama z dzieckiem w domu? Dziwiłam się wtedy, bo było to dla mnie normalne, że Piotr ma taką a nie inną pracę. Niedawno nawet on sam zapytał, czy jest mi w ogóle potrzebny? Z rozpędu powiedziałam: „Nie”, po czym zreflektowałam się: „Jesteś mi potrzebny, ale duchowo, bo w domu to ja sama potrafię wszystko zrobić”. Bo to jest tak, że gdy u nas popsują się drzwi, to Piotr z reguły mówi: „Zadzwoń po fachowca”, a ja biorę wtedy śrubokręt i zaczynam sama kombinować.
Piotr Kupicha: Wbrew temu, że wyrośliśmy w tradycyjnych śląskich rodzinach, żyjemy z Agatą dość luźno. Każde z nas rozwija skrzydła, jak chce. Ale też znamy się jak łyse konie. Nie pilnujemy się nawzajem. Nie rozumiem chłopaków, którzy mówią, że żona ich nie puści na męski wypad na narty. Myślę, że to bezmyślne kopiowanie schematów. Po co kobiecie chłop w domu po dwunastu latach związku? Niech facet zarobi na dom, na ciuchy dla żony, a resztę wyda na narty z kumplami (śmiech).
Agata Kupicha: Jeśli dwoje ludzi do siebie pasuje, to wiele rzeczy załatwia między sobą bez słów. Piotr wie, co mu wolno i ja też to wiem. Nigdy nie narzekałam, że jeździ w trasy, a ja siedzę w domu. Myślałam inaczej: „Urządzę się w tym swoim świecie tak, aby było mi dobrze samej, gdy go nie ma”.


- Bywałaś o niego zazdrosna?
Agata Kupicha:
Na początku pełno było plotek i „życzliwych”, którzy donosili mi o różnych sprawach. Myślę, że wystarczyłby raz, gdybym naprawdę straciła do Piotra zaufanie. Nie udałoby się go odbudować.

- Kiedyś Piotr mówił o tobie: „Zobaczyłem dziewczynę w glanach z kolczykami w uchu…”
Agata Kupicha:
Kiedy poznaliśmy się, byłam bardziej rock’n’rollowa od niego (śmiech). Przeszłam wszystko. Byłam punkówą, metalówą, a nawet hipiską. Chodziłam na wszystkie koncerty, na jakie chciałam, nawet jeśli mama o tym nie wiedziała. Pamiętam, że po pierwszej randce z Piotrem powiedziałam moim przyjaciółkom: „Mam dość szaleństwa, chciałabym żyć bardziej odpowiedzialnie”. Dlatego potem w roli mamy poczułam się spełniona. Nie mam poczucia, że coś mnie omija…

- Jednak nawet najbardziej spełniona mama ma chwilami dość.
Agata Kupicha:
To prawda, że po sześciu latach chciałabym czegoś więcej od życia. Skończyłam filologię polską. Nie mam do czego wrócić, bo nie wyobrażam sobie powrotu do pracy w bibliotece. Stąd mój pomysł wybudowania pensjonatu w górach. Otwieramy go po Nowym Roku. Wybiegam już myślami w przyszłość, zastanawiam się, co będę robić, gdy dzieci już dorosną. Teraz często uciekamy z Katowic w góry, aby trochę odetchnąć. Piotr jest mózgiem grupy, liderem zespołu i potrzebuje po tych sześciu latach chwili wytchnienia. Wiesz, że dopiero w zeszłym roku udało nam się wyjechać całą rodziną na wspólne wakacje?
Piotr Kupicha: Wysiadłem z rollercoastera. Teraz życie będzie się już toczyć wolniej. Jesteśmy z Feelem na innym etapie. I jestem dumny, że dotarliśmy do niego w tym samym składzie. Tamten szalony czas był ogromnym sprawdzianem ludzi i… ludzkiej pazerności. Nikt nie chce być oszukiwany, każdy chce współpracować z tymi, z którymi chce. Teraz zespół ma tylko takich ludzi wokół siebie. A co dalej? Nie jestem w stanie tego przewidzieć. Mogę tylko marzyć i pomagać losowi. Tak myślałem sześć lat temu i tak myślę dziś.
 
Sylwia Borowska / Party

Redakcja poleca

REKLAMA