Przyszła panna młoda pisze list. W racjonalny sposób wyjaśnia w nim, dlaczego nie zaprosi dzieci swojej rodziny i znajomych na swoje wesele. Punkt po punkcie wyjaśnia, tłumaczy i przekonuje. A czy na ciebie działa jej argumentacja.
„To nie kinderbal!”
Przyszła panna młoda i autorka tego dość kontrowersyjnego listu postawiła jasne ultimatum. Zaprasza osoby w wieku 17+. Kobieta dodała, że nie chce, by jej goście zajmowali się dziećmi, które już o 20 trzeba będzie odwieźć do domu, co rodzi ryzyko pustego parkietu. Oto wszystkie "postulaty", które zawarła w swoim liście.
- "To mój dzień, ja decyduję, jak ma wyglądać"
- "Dzieci moich znajomych nie są moimi znajomymi"
- "Wesele to impreza dla dorosłych"
- "Moi rodzice byli wielokrotnie zapraszani na wesela beze mnie i rodzeństwa, nawet do stosunkowo bliskiej rodziny i nikogo to nie urażało"
- "Biedne kilkulatki usypiające na głośnej sali o 22.00 uważam za idiotyzm. Podobnie żal mi umęczonych rolą niań rodziców państwa młodych i babć"
- "Nie chcę być zmuszana do zatrudniania animatorki i organizowania kącika dla dzieci"
- "Robimy duże wesele, a widok pałętających się 2-latków między nogami mnie przeraża. I kosztuje"
- "Nie chcę mieć WIELKIEGO ODWOŻENIA dzieci zaraz po obiedzie i wyjaśnień w stylu DZIECKO MARUDZI, JUŻ BĘDZIEMY SIĘ ZBIERAĆ"
- "Nie kręci mnie jeszcze macierzyństwo, ani nie rozczula widok latających i śliniących się dzieciaków z pieluchą na wierzchu"
- "Nie chcę zadowalać innych dla zasady. To i tak się nigdy nie udaje. Moich gości poproszę o uszanowanie mojej decyzji"
Zapraszać czy nie zapraszać?
Jedni powiedzą (pewnie ci, co to za dziećmi nie przepadają), żeby nie zapraszać. Podobnie jak autorka listu wymienią 10, a może i 100 różnych argumentów. A to koszty, a to inne menu (bo przecież dziecko nie zje dewolaja, dla malucha trzeba kurczaka z frytkami i kolorową surówką). Potem pojawi się masa innych zarzutów: dziecko może zacząć ryczeć, gdy wy akurat zaczniecie składać sobie przysięgę małżeńską, zaśnie, pobrudzi się, nie pozwoli bawić się rodzicom i dziadkom...
Ale czy to nie są, aby argumenty wymyślane na siłę? Wyobraź sobie, że sama masz dziecko i ktoś ci bliski bierze ślub. Zaprasza jednak tylko ciebie i twojego męża. Przykro, co? Przecież dziecko to członek rodziny (jak każdy inny!). Znam kilkanaście przypadków, kiedy to pary odmawiały przyjścia na ślub, bo w zaproszeniu pominięto ich dzieci (czytaj: kogoś, kogo kochają ponad życie!).
Argument finansowy, że za dziecko trzeba płacić, jak za osobę dorosłą nie przemawia do mnie wcale! Jeśli ktoś, kto organizuje ślub i wesele, chce oszczędzać na gościach, to życzę mu, by większość odmówiła. Serio. Ślub to nie biznes, na którym można zarobić.
Płaczące, biegające, śpiące? Ok, dzieci tak już mają. Są spontaniczne, nieprzewidywane i w tym jest cały urok. Mnie na przykład rozczula widok pięknej panny młodej ubranej w prześliczną sukienkę, tańczącej z malutkim kuzynem, czy bratanicą. Dzieci dodają uroku – te śpiące, biegające z balonami, tańczące z parą młodą.
Niemniej, decyzja należy do młodej pary. To ich dzień. Ich święto. Jeśli nie chcą, by towarzyszyli im najmłodsi, mają do tego pełne prawo.