Mamo, tato czy jednak po imieniu?

Kiedy moja szwagierka, dzień po zaręczynach ze szwagrem zaczęła do przyszłych teściów mówić per „mamo” i „tato”, w nich samych zawrzało. Wedle społecznych konwenansów, to przecież teściowie mają wystąpić z taką inicjatywą, a synowa czy też zięć musi pokornie wyrazić swoją wdzięczność. Tylko co zrobić, jeśli sama myśl o czymś takim napawa świeżo upieczonego męża czy żonę strachem?
/ 13.01.2011 07:01

Kiedy moja szwagierka, dzień po zaręczynach ze szwagrem zaczęła do przyszłych teściów mówić per „mamo” i „tato”, w nich samych zawrzało. Wedle społecznych konwenansów, to przecież teściowie mają wystąpić z taką inicjatywą, a synowa czy też zięć musi pokornie wyrazić swoją wdzięczność. Tylko co zrobić, jeśli sama myśl o czymś takim napawa świeżo upieczonego męża czy żonę strachem?

Nie ma w tym strachu nic irracjonalnego. Dorastamy w przekonaniu, że per „mamo” czy „tato” zwracamy się do naszych własnych rodziców, tych którzy wychowywali nas przez lata, tych odpowiedzialnych za to, jakimi jesteśmy ludźmi. Sprawa staje się szczególnie delikatna, jeśli jesteśmy z rodzicami szczególnie zżyci. Bo czy te słowa nie nabierają wtedy szczególnego znaczenia?

Społeczne oczekiwania są jednak jednoznaczne. I niektórym przychodzi łatwo je zaakceptować. Jest wielu ludzi, którzy po ślubie gładko przestawiają się na odpowiednią terminologię, tym samym bez trudu wchodząc w odpowiednią społecznie rolę zięcia czy synowej. Jest jednak tyle samo, którzy mogą mieć z przestawieniem problem, zwłaszcza kiedy relacje z teściami nie należą do tych wymarzonych. Konwencja konwencją – trudno jest jednak mówić czule do osoby, której się po prostu nie lubi. A takich uczuć wobec teściów przecież nie brakuje. Dowcipy o teściowych nie powstały przecież z niczego.

Żarty żartami, ale rzeczywistość też bywa różna. Na szczęście czasy też się zmieniają. Na zachodzie, często już przed ślubem, przyszli zięciowie i przyszłe synowe mówią sobie z przyszłymi teściami po imieniu. Kraje anglosaskie przywiązują do konwenansów znacznie mniejszą wagę, uznając jednoznacznie, że terminy „mama” i „tata” zarezerwowane są dla wychowujących nas rodziców. Nikt nie robi z tym problemów, nikt nie obraża się, że nowy nabytek w rodzinie nie chce używać takiego tytułu jaki pozornie uznany jest przez społeczność za konieczny. Tradycja ma wielorakie pojecie, dopasowywane do indywidualnych historii.
Obrazy jest za to sporo na naszym rodzimym terenie. Na forach internetowych można co rusz znaleźć wpis obrażonej teściowej, której synowa (tak, to z reguły jest synowa!) nie tytułuje jej odpowiednią formą. Liczne są też wpisy zdesperowanej kobiety czy też zakłopotanego mężczyzny, przerażonego na samą myśl, że mógłby do teściowej mówić „mamo”. Większość z nich, w pierwszych latach po ślubie, specjalizuje się w używaniu formy całkowicie bezosobowej, uznając ją za mniejsze zło i połowiczny sukces. Jeśli unikną bezpośredniej prośby o zmianę, niektórzy zachowają bezosobową formę na zawsze, potajemnie oddychając z ulgą, że udało im się uniknąć bezpośredniej konfrontacji.

Ale co zrobić, jeśli do takiej dojdzie? Czy pochylić głowę, uznając wyższość społecznego nakazu nad własnymi preferencjami? Czy też może szczerze powiedzieć prosto z mostu, że sprawa jest dla nas nie do przejścia? W przypadku wybrania drugiej opcji, nieocenionym sojusznikiem może okazać się dla nas druga połowa, która znacznie łatwiej wytłumaczy rodzicom, że opcja „mamo” i „tato” jest dla nas po prostu nie do przejścia. Czy odniesie skutek, nie wiadomo. Na pewno jednak próbować warto. Bo jeśli z rodziną nie czujemy się komfortowo, to z kim możemy?

Redakcja poleca

REKLAMA