Reklama

- Trudno się z Panem umówić, bo ile razy dzwoniłam, był Pan na jeziorze. Co Pana jest w stanie sprowadzić do domu?
Rudi Schuberth:
Burza. Ostatnio waliły takie pioruny i tyle wody lało się z nieba, że bałem się, że łódź będzie za chwilę pełna. Byliśmy z małżonką daleko od brzegu, ale zdążyliśmy uciec. Byliśmy przemoczeni, ale szczęśliwi, choć do domu mieliśmy jeszcze sześć kilometrów jeziorem.

- Jak Pan tu trafił? I dlaczego wyniósł się Pan z domu pod Gdańskiem, o którym mówił, że to Pana miejsce na ziemi?
Rudi Schuberth:
Im jestem starszy, tym częściej się łapię na tym, że pewnych rzeczy nie należy mówić! (śmiech) Moim życiem rządzą przypadki. Nie szukałem tego miejsca, ono samo mnie znalazło. To splot okoliczności i spotkań z różnymi ludźmi doprowadziły do tego, że kupiłem ziemię, zbudowałem dom i zamieszkałem na Kaszubach.

- Nauczył się Pan przy tym wielu rzeczy. Jak rozmawialiśmy ostatnio, randapował Pan pola. Nawet nie wiedziałam, co to!
Rudi Schuberth:
To bardzo ważne, bo dzięki temu zwalcza się chwasty. Musiałem to zrobić, bo moje pola były trochę zapuszczone i rosło na nich dużo perzu. Randapowanie było pierwszym etapem, potem jeszcze orałem, bronowałem, siałem… A teraz mam piękne zielone łąki i pastwiska.

- Będzie Pan hodował krowy?!
Rudi Schuberth:
Nie, daniele. Są piękne i bardzo przyjazne. U mnie będą dla ozdoby, już ogrodziłem dla nich dwa hektary.

- Dom to piękna rzecz, ale i wiele obowiązków, bo zawsze jest coś do zrobienia. Nie męczy to Pana?
Rudi Schuberth:
Jak może męczyć coś, co się kocha? Ja wiele rzeczy robiłem w domu sam. Zbieramy z żoną stare meble i wszystkie przeszły przez moje ręce, sam je wybrałem, nikt tu niczego za mnie nie wymyślił. Własnoręcznie przerobiłem też i zamontowałem wszystkie lampy.

- Urządzanie domu to czasami próba dla małżeństw, znam takie, które niemal się przy tym rozwiodło…
Rudi Schuberth:
A widzi pani, my żyjemy ze sobą szczęśliwie i bardzo szanujemy swoje zdanie, mimo że są nieraz rozbieżne. Jest takie słowo – konsensus. My zawsze go znajdujemy i się z żoną dogadujemy, nie tylko na temat urządzania domu. Dodam, że to moja pierwsza i – jestem tego pewien – ostatnia żona w tym życiu.

- Ma Pan jakąś receptę na długie szczęśliwe bycie razem?
Rudi Schuberth:
A pani ma taką receptę?

- Nie mam, ale szukam.
Rudi Schuberth:
I dobrze. Wszyscy musimy szukać. Ja znalazłem swoją żonę. Dwójka ludzi się spotyka i… kropka. Potem wszystko zależy od nich.

- I było jak z miejscem, w którym zbudował Pan dom? Od razu wiedział Pan, że to to?
Rudi Schuberth:
Rzeczywiście, zobaczyłem to miejsce i wiedziałem, że jest moje. Zresztą obydwoje z żoną tak czuliśmy, bo zobaczyliśmy je w tej samej chwili. My w ogóle mamy w życiu wszystko tak ułożone, że udaje nam się być razem w dobrych momentach.

- A jak zdarzają się te gorsze?
Rudi Schuberth:
Tak też bywa, wtedy wspieramy się wzajemnie. Ale mówmy o przyjemniejszych rzeczach.

- Na przykład o jedzeniu? Bo wygląda Pan na smakosza. Mylę się?
Rudi Schuberth:
Pewnie, że nie! Moja żonka i córka świetnie poczynają sobie w kuchni. Specjalnością córki są dania włoskie z kluch. Robi je świetnie, więc jak chcę zjeść coś dobrego, dzwonię i mówię: „Karolcia, przyjedź!”. I ona przyjeżdża z Gdańska. A żona? Wszystko, co gotuje, jest po prostu pyszne. Ja w kuchni wykonuję tylko męskie zajęcia, jak patroszenie ryb, które sam złowię.

- Nie myślał Pan nigdy o diecie?
Rudi Schuberth:
Po co? Czy w lesie wszystkie drzewa wyglądają identycznie? Nie! Tak samo jest z ludźmi. W życiu już tak jest, że jedni są grubi, inni rudzi albo niscy. Trzeba to życie brać po prostu i trzeba się z nim pogodzić w odpowiedni sposób. Jak las, on się na nikogo nie gniewa.

- Ma Pan za to najpiękniejsze koszule w polskim show-biznesie.
Rudi Schuberth:
Bardzo mi miło, dziękuję! Kupowałem je w różnych częściach świata i z różnych stron świata mi je przysyłano. Niektóre były też szyte w Polsce, co dobrze świadczy o możliwościach naszych krawców, bo żeby dobrze mi ją uszyć, trzeba trochę materiału i wyobraźni.

- Kiedyś podobno szył Pan sam.
Rudi Schuberth:
Zaczynałem karierę od obszywania lalek mojej siostry. To było dawno, ale do dziś potrafię szyć ręcznie i na maszynie. A że ja jestem praktyczny facet, więc jak kiedyś potrzebowałem uszyć sobie koszulę, to siadłem i uszyłem. To samo było z zasłonami do domu. Nie pękam przy maszynie.

- A przy czym Pan pęka?
Rudi Schuberth:
Roztkliwiam się na filmach. Jestem wrażliwym człowiekiem, choć może nie wyglądam, i łzę ronię często.

- I pozwala się Pan wyciągać na komedie romantyczne?
Rudi Schuberth:
Gdzie? Do kina? Oszalała pani?

- Dlaczego?
Rudi Schuberth:
Boże! Jestem dużym facetem po prostu i wszyscy z tyłu wołają, żebym schował głowę.

- To zostaje Panu w tej głuszy telewizja.
Rudi Schuberth:
Tej prawie w ogóle nie oglądam. A jeśli zdarzy mi się już na coś patrzeć, to nie na telewizor, tylko na moją łąkę. Mrówki jedzą motyla i już mam horror, zające ganiają po łące (a ostatnio widziałem cztery!) i od razu jest komedia, pokażą się żurawie – jest film przyrodniczy. I to dopiero jest pasjonujące.

- Zazdroszczę…
Rudi Schuberth:
Ja sobie też. Czasami wstaję i mówię: „Małgosia, nie wiem, za co to mam, ale Szef (ten na górze) dobrze o nas myśli!”.

- Wkrótce jednak opuści Pan to piękne miejsce, bo będzie Pan sędziował w „Jak oni śpiewają“, poza tym szykuje Pan wielbicielom niespodziankę!
Rudi Schuberth
: Zebrało się grono przyjaciół, które kiedyś razem grało i nazywało się Wały Jagiellońskie. Doszliśmy do wniosku, że chcemy jeszcze raz spotkać się na scenie i rozkołysać publiczność. Jeszcze kilka prób i nagrań i Wały Jagiellońskie znów ruszą w trasę. Zapraszam na koncerty.

Rozmawiała Teresa Zuń / Przyjaciółka

Reklama
Reklama
Reklama