Reklama

Anna Struss: Kiedy poczuł Pan, że tak żyć się dalej nie da? Kiedy zadzwonił Pan do żony i powiedział: "Karen, mam dość. Pakuj się i przyjeżdżaj do Polski"?
Marek Włodarczyk: Każde rozstanie było powodem niewypowiedzianego smutku. Kilka dni odwiedzin w Hamburgu mijało tak szybko, że w ogóle nie zdążałem rozpakować torby. Czułem, że dłużej tak być nie może. Już po kilku miesiącach pobytu w Polsce poczułem, że musimy być razem, bo na dłużą metę to nie ma sensu. Gdybyśmy jeszcze rok tak przekoczowali, to...

Reklama

- ...rodzina rozpadłaby się?
Zaczynaliśmy być sobie obcy. To nie była rodzina, tylko jakiś taki dziwny twór. Tym bardziej, że po tylu latach związku konflikty się gromadzą. Trzeba to rozwiązywać. I nie da się tego zrobić na odległość. Relacje wygasają, wyciszają się i jak nie będziemy przeciwdziałać, mogą zaniknąć. Karen też była świadoma, że trzeba podsycać ten związek. Nazywała to dokładaniem drewna do domowego ogniska.

- Odkrywacie się na nowo?
Tak. To prawie jakbym się wiązał z nową kobietą!

- Ale z drugiej strony status słomianego wdowca jest bardzo wygodny...
Fakt. Byłem właścicielem swojego czasu. Kilku kolegów powiedziało: "Chłopie, po co ci rodzina? Źle ci jest? Będziesz miał więcej obowiązków". Nie posłuchałem dobrych rad kolegów i teraz mam cały ten ambaras na głowie! Widzi pani, jaki ze mnie strzęp człowieka? Jestem od lipca w stresie.

- To było z pewnością trudne logistycznie przedsięwzięcie.
Trzeba było spakować mieszkania w Hamburgu i w Warszawie oraz wynająć dom. Najpierw znalazłem świetny apartament. Niestety, pośredniczka zadzwoniła i oznajmiła, że oferta jest nieaktualna. Wszystko mi się zawaliło. Umowy były podpisane, ale to zdaje się nie zobowiązuje w Polsce do niczego. Byłem przerażony. Dzieci idą za kilka dni do szkoły, a my nie mamy nic. Zaczęliśmy z Karen jeździć i nerwowo przeglądać inne oferty. Jej spodobał się dom, który mijaliśmy po drodze. Wyglądał jak dom Pippi Langstrumpf. W końcu znaleźliśmy mieszkanie i już mieliśmy podpisywać umowę, ale z innego biura zaproszono nas na oglądanie domu. Okazało się, że był to ten dom Pippi, który tak spodobał się Karen! Gdy weszliśmy do środka, decyzja zapadła natychmiast.

- Co Wam się tam tak spodobało?
Jest tam czterometrowa ściana do wspinaczki. Bo właściciel jest alpinistą. Tak więc, żeby wejść na górne piętro, nie trzeba wcale wchodzić po schodach! Muszę tylko kupić linę zabezpieczającą, bo moi dwaj synowie są niezłymi supermanami!

- Nie męczy Pana życie na walizkach?
Przyzwyczaiłem się, że to kolejna chwilowa zmiana adresu. To jest moja tysięczna przeprowadzka. Ale z drugiej strony... Może należałoby się ustatkować? Bo już nie chcę oglądać tych kartonów! Od ostatniego wywiadu w "Vivie!" zmieniłem ze cztery razy miejsce zamieszkania. Nie licząc hoteli. I wizyt w Berlinie i Hamburgu.

- To ile Pan kilometrów zrobił w życiu?
Nie wiem. Jak Patryk był malutki, grałem gościnnie w Berlinie, żona w Salzburgu miała wykłady, a mieszkaliśmy w Hamburgu, gdzie na stałe grałem w teatrze. Grafik wyglądał tak: grałem w piątek, sobotę i niedzielę w Hamburgu, potem jechałem na wtorek do Salzburga. Ponad tysiąc kilometrów. I wracałem na piątkowy spektakl, czasami zahaczając o Berlin.

- Po pięćdziesiątce wypadałoby się zatrzymać.
Tak, tym bardziej że Karen czasami mówi, że nie może za mną nadążyć. Ona jest w tym wszystkim spokojniejsza. Zajmuje się poważnie jogą. Potrafi szybko się wyciszyć.

- Czego Karen bała się przed przeprowadzką do Polski?
Niczego. Ona też jest aktorką i artystyczną duszą. Wie, że uprawiając ten zawód wciąż jest się w podróży. Tuż przed wyjazdem do Warszawy dostała propozycję grania w teatrze w Kolonii i zrezygnowała z tego.

- Poświęciła się dla Pana.
Przecież to nie jest podpisanie cyrografu na całe życie. To tylko rok próby. Poza tym dla nas to normalne, że można wsiąść w samolot i grywać w Niemczech. Karen dużo pracuje dla kina i telewizji. Nie chcę zapeszyć, ale wygląda na to, że będzie grała w serialu w Niemczech.

- Będzie mieszkać w Warszawie i grać w serialu w Kolonii?!
To jest półtorej godziny lotu.

- OK. Oboje rodzice w serialach, w dwóch różnych krajach. Ale kto wychowa synów?!
Spokojnie, już mamy fajną opiekunkę. I nauczycielkę gry na skrzypcach mówiącą po niemiecku. Jest dobrze.

- A ja jednak Wam współczuję...
"Kryminalni" się rozrastają. Może Zawada dorobi się kochanki z Niemiec...

- Co Karen ma takiego w sobie, że wciąż jesteście razem?
Imponuje mi jej spokój i tolerancja.

- Żona musi się tu czuć samotna.
Zauważyłem to. Ona nie chce mnie w tej chwili obarczać swoimi troskami i kłopotami, ale widzę, że muszę zdążyć przed tym momentem, gdy nastąpi załamanie.

- Co ją tu przeraża?
Przeraża ją, że tu ludzie potrafią jeździć 120 kilometrów na godzinę w mieście. I że sklepy są otwarte 24 godziny na dobę. Ona jest antyglobalistką. Uwielbia małe sklepiki.

- Negocjowaliście ten wyjazd z synami?
Nie trzeba było ich długo przekonywać. Byli bardzo ciekawi przygody z Polską. To, że przyjeżdżałem na trzy, cztery dni i potem znikałem na wiele tygodni, było dla nich męczące. Chcieli, żebyśmy byli razem.

- I nie tęsknią za kolegami?
Nie. Już jutro jeden z przyjaciół Vincenta do nas przyjedzie. Matka chłopca, nasza niemiecka przyjaciółka, dostała rolę w filmie i zostawia go u nas na dwa tygodnie, bo w Niemczech teraz są ferie.

- Kto młodszych synów uczy polskiego?
Jestem ich korepetytorem. Mam z nimi lekcje polskiego, zadaję im prace domowe. Simon sam napisał, co robił przez cały dzień. Na razie jeszcze z błędami, ale bardzo się stara. Wstają o 6.30, żeby uczyć się ze mną.

- Co ich śmieszy w języku polskim?
Jak za szybko mówię. Przedrzeźniają mnie i zaśmiewają się do rozpuku. Myślę, że za pół roku będą mówić świetnie.

- A jak Pana najstarszy syn Patryk znajduje się w tej sytuacji?
Bardzo mu się podoba nasz nowy dom. Pewnie będzie częstym gościem. Mieszka w Wiedniu, jest w klasie maturalnej i zdaje tam na prawo międzynarodowe. Zawód mamy i taty go nie pociąga. Moja pierwsza żona też jest aktorką. Generalnie Patryk ma dobrze poukładane w głowie. No, może nie zawsze... Bo zamiast teraz w Warszawie, powinien być w Istambule z klasą. Ale poszedł biedaczek na urodziny kolegi i podobno zatruł się rybą... Klasa wyleciała o 6.40, a z Patrykiem o tej porze nie było rozmowy.

- Ach tak, ryba...
Generalnie nie ma z nim kłopotów, więc raz na pół roku może zatruć się jakąś rybą... W sumie cieszę się, że jest te kilka dni u nas.

- A Vincent czym jest zachwycony?
Nawet nie wiem, bo w sumie ani razu jeszcze nie usiedliśmy tak całą rodziną przy stole, żeby pogadać.

- A jak zniósł przeprowadzkę jeszcze jeden wasz domownik?

Nasza piękna czarna kotka Tinky przyjechała ostatnia. Drogę z Hamburga do Warszawy zniosła źle. Po przyjeździe zniknęła. To dość samodzielna kocica. Tak jak ja... Dzieci płakały. Rozwiesiliśmy ogłoszenia. Przeżyliśmy chwile grozy. Już załatwiałem psa na pocieszenie. Po tygodniu się znalazła. Jak weszła do domu, tak nie chciała już w ogóle wychodzić.

- Za czym Pan tęskni? Co ważnego zostało w Niemczech?

Brakuje mi tego, żeby po tej rozmowie pójść na plażę i wykąpać się w ciepłej morskiej wodzie. Tęsknię za moją łódką i deską. Musiałem zlikwidować nasze pole namiotowe nad Bałtykiem, 40 kilometrów za Lubeką. Jak miałem dość wszystkiego, to w ciągu godziny byłem na windsurfingu. Wracałem i byłem innym człowiekiem. Muszę znaleźć taki azyl tutaj, w Polsce.

- Odnalazł Pan tu kilku starych przyjaciół, ale wielu zostało w Hamburgu.
Jeśli chodzi o przyjaciół, to moi polscy twierdzą, że częściej się widzieliśmy, gdy mieszkałem w Niemczech, a niemieccy zacierają ręce, że się teraz dopiero będziemy spotykać! Grafik do końca roku jest wypełniony. Powiedziałem znajomym, że zapisy na kolejne wizyty przyjmuję od stycznia. Ale taki prawdziwy team przyjacielski mam w "Kryminalnych". W pracy odpoczywam od domu, w domu od pracy.

- Co się stało z Waszym hamburskim mieszkaniem?
Zamieszkali w nim nasi przyjaciele. Opiekują się nim. Nie chcieliśmy się go pozbywać.

- Kiedy myśli Pan o domu, to jaki obraz właściwie staje Panu przed oczyma?
Dom nie wiąże się dla mnie z konkretnym miejscem. Dom jest tam, gdzie są moje dzieci. Teraz, kiedy myślę "dom", widzę wieczór i nas siedzących przy kominku: Karen, ja i synowie.

Reklama

Rozmawiała Anna Struss/ Viva!
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Margo Węgierek
Fryzury Łukasz Pycior
Produkcja sesji Elżbieta Czaja

Reklama
Reklama
Reklama