„Związałam się z moim profesorem, bo prawdziwi faceci zaczynają się po 50. Szkoda, że moja rodzina tego nie rozumie”
„Przez kilka tygodni odwiedzałam go codziennie. Nawet nie spostrzegłam się, jak zaczęłam czuć do niego coś więcej niż zwykłą sympatię. Mój brat Mateusz patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, matka mówiła do mnie tylko to, co musiała”.

Wracałam do wsi jak ktoś, kto nie tyle wraca, co zostaje wyrzucony z lepszego miejsca, które już go nie chce. Miasto mnie wypluło i wypluł mnie Michał. Sześć lat byliśmy razem, z czego cztery pod jednym dachem, dwa we względnym spokoju i ostatnie pół – w kompletnym emocjonalnym wygłuszeniu.
Wróciłam do matki
Nie zdradził mnie, nie zniknął, nie uderzył, po prostu pewnego dnia zrobił się cichy, poprawny, jak wygaszony ekran telefonu, którego nikt już nie odblokowuje. Wróciłam do rodzinnego miasta z jedną walizką i psem.
– I po co żeś przyjechała? – zapytała matka, gdy przekroczyłam próg domu.
Nie mówiła z wyrzutem, tylko z czymś gorszym – z rezygnacją, jakby w głębi duszy myślała, że córka jej się nie udała. Nie jest zamężna, nie ma dzieci, nie ma planów na przyszłość i wygląda jak uciekinierka z własnego życia.
– Bo nie miałam dokąd wrócić – odpowiedziałam, tłumiąc łzy.
Nie przytuliła mnie. Odstawiła tylko garnek na kuchenkę i dodała:
– Pokój Mateusza jest wolny, bo wyjechał do Justyny, ale się nie rozkładaj za bardzo, nie wiadomo, kiedy wróci.
Poznałam go
Dom był duszny, pachniało w nim kapustą i starą szmatą. Na ścianach wisiały te same obrazki co dwadzieścia lat temu. Matka wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam – surowa, spięta, zamknięta w sobie. Czasem mi się wydaje, że ona nie płakała nawet na pogrzebie ojca.
– Przestań chodzić w tych czarnych ciuchach – rzuciła któregoś dnia. – Wyglądasz, jakbyś do trumny się szykowała.
Nie odpowiedziałam, nie miało to sensu. Nikt tu nie pytał, jak się czuję i po co wróciłam naprawdę, co mnie boli. Matka chciała porządku i ciszy, a ja chciałam tylko przestać czuć się pusta.
Jednego dnia matka wysłała mnie matka po mleko i drożdże, bo miała robić ciasto. Nie chciałam iść, bolała mnie głowa, pogoda była kiepska, a wieś pełna spojrzeń, ale poszłam. Przed sklepem stali jak zwykle ci sami faceci, co zawsze, w roboczych ubraniach. A wśród nich mój profesor z liceum, Roman. Nie nosił już okularów – albo miał soczewki, albo pogodził się z rozmytym światem.
Zobaczyłam go, zanim on dostrzegł mnie. Serce mi się na chwilę przyspieszyło, jakbym znowu miała siedemnaście lat i zgubiła zeszyt od polskiego. Patrzyłam na jego twarz, starszą niż w mojej pamięci, ale spokojną.
Nie zmienił się
Pies pociągnął mnie w jego stronę, a wtedy on spojrzał. Rozpoznał mnie od razu.
– Dzień dobry – powiedziałam.
Uśmiechnął się, lekko, z powściągliwością kogoś, kto wiele już przeżył i nie musi się spieszyć z emocjami.
– Pamięta mnie pan? – Dodałam po chwili.
– Kinga – powiedział. – Oczywiście, że pamiętam.
Nie było w tym żadnego zaskoczenia, żadnego „ależ się zmieniłaś”. Tylko to jedno zdanie, spokojne i pełne obecności, jakby czekał, aż się pojawię, i właśnie tak miało być. Pies obwąchiwał mu buty, a ja nie wiedziałam, co robić z rękami.
– Dobrze cię widzieć – powiedział. – Może kiedyś spadniesz na kawę? Jeśli będziesz chciała.
Skinęłam głową. Nie powiedziałam „tak”, nie powiedziałam „nie”, ale on jakby zrozumiał. Uśmiechnął się raz jeszcze i odszedł, spokojnie, wolno, jakby nie chciał zburzyć tej chwili.
Był szarmancki
Poszłam do niego na drugi dzień, tylko na chwilę. Zrobił mocną i gorzką kawę, nie spytał, czy chcę mleka. Rozmawialiśmy w dużym pokoju z książkami. Pokazywał mi swoje obrazy.
– Czasem maluję – powiedział. – Ale tylko wtedy, gdy naprawdę nie mam z kim porozmawiać.
Patrzyłam na płótna i milczałam. Nie z braku słów, tylko z poczucia, że każde słowo byłoby niepotrzebne. On też milczał, ale to było inne milczenie niż to, które wisiało kiedyś między mną a Michałem. To nie bolało.
– Wyjechałaś na wiele lat – rzucił, patrząc gdzieś w przestrzeń. – Myślałem czasem o tym, jak ci się w życiu ułożyło.
– Nie wiedziałam, że można o kimś myśleć, nie mając do niego żadnych praw – odpowiedziałam bezmyślnie, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Patrzył na mnie długo, ale nie odpowiedział. Od tamtej chwili już jednak wiedziałam, że coś się zmieniło i że nie jesteśmy sobie obcy. Poczułam, że przy nim nie muszę udawać, że jestem silna.
Przychodziłam często
Przez kilka tygodni odwiedzałam go codziennie. Nawet nie spostrzegłam się, jak zaczęłam czuć do niego coś więcej niż zwykłą sympatię. Mój brat Mateusz patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, matka mówiła do mnie tylko to, co musiała. Gotowała, sprzątała, żyła obok mnie, ale jakby mnie nie było. Pewnego dnia, kiedy wróciłam ze spaceru, matka siedziała w kuchni. Spojrzała na mnie, nie wstając.
– Gdybyś miała rozum, znalazłabyś pracę, a nie siedziała tutaj bezczynnie, ale ja ci nie będę mówiła, co masz robić. Tylko pamiętaj, że jak zrobisz jakieś głupstwo… nie będzie już powrotu tutaj.
Nie odpowiedziałam, tylko poszłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Nie miałam wiele – wszystko zmieściło się w jednej torbie. Pies patrzył na mnie, jakby wyczuwał, że to nie jest zwykły dzień. Kiedy zamykałam torbę, matka weszła do pokoju. Stała chwilę, potem usiadła na łóżku.
– On jest stary, Kinga. Nie będzie ci lekko.
– Nie będę żyć w tej klatce tutaj – powiedziałam.
Roman nie był zaskoczony. Powiedział tylko:
– Chciałem cię od tego odwieść, ale widzę, że się nie da.
Zamieszkaliśmy razem
Pierwsze dni razem z nim były trudne. Miałam wrażenie, że wszyscy w mieście patrzą na mnie z potępieniem. Roman zostawiał mi przestrzeń. Nie dotykał mnie, nie mówił wielkich słów, ale każdego dnia jakby na coś czekał.
Czasem tęsknię za bratem, za matką, nawet za tamtym starym podwórkiem, gdzie rosła jabłoń, ale nie tęskniłam za sobą z tamtych czasów. Tamta Kinga była cicha, przestraszona, zamknięta. Teraz byłam inna. Może nie silniejsza, ale obecna.
Nie rozmawiamy o tym, co będzie za rok, za pięć lat, ale każdego ranka budzę się obok człowieka, który mnie kocha. Nie patrzy na mnie jak na pomyłkę, nie analizuje moich decyzji, nie ocenia. Po prostu jest, a ja jestem przy nim, nie z przymusu, nie z litości, nie z braku wyboru tylko z miłości.
Kocham Romana i wiem, że on kocha mnie. Cicho, dojrzale, bez hałasu, bez obietnic, których nie da się spełnić. Jesteśmy razem i to wystarcza.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że znajdę szczęście w domu starego nauczyciela, uznałabym to za żart. A teraz nie zamieniłabym tego spokoju, tej czułości, tej wolności na żadne inne życie. Nawet jeśli dla wszystkich innych to wciąż jest skandal. Dla mnie to jest miłość.
Kinga, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona zapisała się na gimnastykę słowiańską. Przeczuwałem, że na macie szuka czegoś więcej niż równowagi ducha i ciała”
- „Wybrałem idealny moment na oświadczyny. Narzeczona odmówiła, bo od dawna skrywała sekret, który złamał mi serce”
- „Po rozwodzie wybraliśmy się w podróż na pożegnanie. Skąd mieliśmy wiedzieć, że uczucie rozkwitnie na nowo?”

