Reklama

Mam na imię Lidia. Od prawie dziesięciu lat jestem żoną Kamila. Gdyby ktoś zapytał mnie, co było dla mnie zawsze najważniejsze w naszym związku, odpowiedziałabym bez wahania: szczerość. Nie chodziło mi o wielkie deklaracje, o kwiaty przynoszone bez okazji czy drogie prezenty, które można wręczyć i odhaczyć. Zawsze wierzyłam, że miłość utrzymuje się na powierzchni dzięki drobnym gestom – takim zwyczajnym, codziennym, które pokazują, że komuś zależy. Jedno spojrzenie przy porannej kawie, pomoc przy obiedzie, rozmowa wieczorem, kiedy człowiek jest już zmęczony i marzy o świętym spokoju.

Z Kamilem bywało różnie. Byliśmy razem tyle lat, że przeszliśmy przez burze, kryzysy i te wszystkie mniejsze konflikty, które składają się na małżeństwo. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że nasz związek mógłby się rozpaść z powodu czegoś tak banalnego jak… zupa. Wydaje się to śmieszne, prawda? A jednak właśnie ona – niepozorna, w parującym talerzu – stała się dla mnie symbolem tego, co straciliśmy.

Ostatnia kłótnia dotyczyła tego, że Kamil nie angażuje się w nasze życie. O wszystko musiałam się dopraszać: o wspólne wyjście, o zainteresowanie tym, co u mnie, o zwykłą rozmowę. W końcu wybuchnęłam. On obiecał, że się zmieni, że postara się bardziej. Dzień później zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie robił – przygotował obiad. Talerze parowały aromatyczną zupą pomidorową, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu. Może właśnie to miał być ten przełom, na który tak długo czekałam?

Był z siebie bardzo dumny

– Proszę bardzo – powiedział Kamil, stawiając przede mną głęboki talerz. – Domowa, od podstaw. Prawdziwa robota, a nie jakieś tam półśrodki.

Uniósł brwi w taki sposób, jakby właśnie przygotował wykwintną kolację rodem z programu kulinarnego. Patrzyłam na tę zupę z lekkim niedowierzaniem. Aromat był naprawdę przyjemny, pachniało ziołami i świeżymi warzywami. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz Kamil sam stanął przy garnkach – chyba jeszcze w czasach narzeczeństwa, gdy chciał zrobić na mnie wrażenie.

– Pachnie… pięknie – przyznałam, unosząc łyżkę do ust. Spróbowałam i musiałam przyznać, że smakowała naprawdę dobrze. Gęsta, wyrazista, zupełnie nie taka, jakiej się spodziewałam.

Kamil obserwował mnie z triumfującym uśmiechem.

– No, mówiłem. Widzisz? Jak się za coś wezmę, to potrafię. Sam się zdziwiłem, ale chyba mam talent.

– Jest naprawdę smaczna – odpowiedziałam szczerze, czując, jak coś we mnie mięknie. – Naprawdę się postarałeś.

– Postarałem? – parsknął śmiechem. – Kochanie, to nie było „postaranie się”, to był pokaz mojej kulinarnej mocy.

Zaśmiałam się, bo jego ton zabrzmiał trochę zbyt teatralnie, jakby nie mówił o zupie, tylko o jakimś zwycięstwie. Jednak we mnie obudziła się iskierka nadziei. Może to właśnie jest ten moment? Może naprawdę dotarło do niego, że potrzebuję, by czasem coś zrobił z serca, nie dla świętego spokoju?

Cieszę się – powiedziałam cicho, niemal wzruszona. – Naprawdę cieszę się, że to zrobiłeś.

Kamil nalał sobie kolejną porcję, siadając naprzeciwko mnie z dumą wypisaną na twarzy. A ja, przełykając kolejne łyżki, czułam, że zaczynam znowu wierzyć, że może nasze małżeństwo da się uratować.

Znalazłam dowód kłamstwa

Zmywałam naczynia, nucąc pod nosem jakąś melodię, której nawet nie potrafiłam rozpoznać. Byłam… lżejsza. Jakby te talerze parującej zupy rzeczywiście coś zmieniły, otworzyły małe okno, przez które wpadł promyk nadziei. Kamil siedział jeszcze w salonie, coś tam przeglądał w telefonie.

Sięgnęłam po śmieci, żeby je wynieść. Gdy otworzyłam kosz, kawałek kolorowego kartonika wystawał spod obierków. Zmarszczyłam brwi i pociągnęłam za róg. W dłoni miałam puste opakowanie po gotowej zupie – ta sama nazwa, którą widywałam setki razy w sklepie, gdy Kamil kupował je na szybki obiad dla siebie.

Serce zamarło mi w piersi. Palce zaczęły drżeć tak mocno, że kartonik niemal wypadł mi z dłoni. Nagle wszystko stało się jasne: te zioła, ten „domowy” smak… to nie była żadna własnoręczna robota. To była zwykła zupa z torebki.

„Tu już nie o zupę chodzi” – przemknęło mi przez głowę. – „Tylko o nas. O to, że zamiast włożyć choć odrobinę wysiłku, on wolał mnie okłamać. Nawet w takiej drobnostce”.

Z opakowaniem w ręce weszłam do salonu.

– Kamil? – zaczęłam spokojnie, choć głos miałam napięty jak struna. – Powiedz mi… naprawdę ugotowałeś tę zupę od podstaw?

Podniósł wzrok znad telefonu, udając zdziwienie.

– No pewnie. A co?

Wyciągnęłam rękę z dowodem. Kartonik zadrżał między moimi palcami.

To co to jest?

Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo.

– Oj, Lidia… Nie rób z igły widły. Chciałem ci zrobić przyjemność. Przecież to tylko zupa.

– „Tylko zupa”? – powtórzyłam, czując, jak coś we mnie się buntuje. – To kłamstwo, Kamil. Nie rozumiesz?

Jego uśmiech zbladł, ale w oczach miał jeszcze cień rozbawienia, jakby naprawdę wierzył, że przesadzam. A ja wiedziałam, że ta rozmowa dopiero się zaczyna.

Miałam tego dosyć

– Przestań dramatyzować – powiedział Kamil, machając ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę. – To tylko zupa. Chciałem, żebyś się ucieszyła, żebyśmy zjedli razem bez kłótni.

– Nie, Kamil – mój głos się załamał, ale zaraz uniosłam go z powrotem. – To nie „tylko zupa”. To kłamstwo. Ty myślisz, że to drobiazg, a ja widzę w tym całe nasze życie. Wszystko, co udajesz, żeby było łatwiej.

– Na litość boską, Lidka! – wstał z kanapy, rozkładając ręce. – Nie da się z tobą żyć. Zawsze szukasz dziury w całym. Miałem dobre intencje, a ty od razu robisz z tego dramat.

– Dobre intencje? – parsknęłam. – A twoje „dobre intencje” zawsze kończą się tym, że ja czuję się oszukana! Nie chodzi o jedzenie, tylko o to, że wolisz udawać, zamiast się postarać. Nawet odrobiny wysiłku!

– Bo ty ciągle czegoś wymagasz! – krzyknął, uderzając dłonią w stół. – Nigdy nie jest dobrze. Jak zrobię coś źle – oczywiście to źle. Jak zrobię coś dobrze – też źle. Już nie wiem, czego chcesz.

– Chcę prawdy, Kamil! – wybuchnęłam. – Chcę, żebyś był prawdziwy. Nie idealny, nie doskonały. Tylko szczery.

W jego oczach pojawiła się złość, ale też coś, co wyglądało na zmęczenie.

– A ja chcę mieć wreszcie spokój – wycedził przez zęby. – Ty nigdy nie odpuszczasz. Zawsze wyciągasz stare pretensje. Człowiek nie może oddychać w tym twoim świecie „prawdy”.

– Bo nie da się oddychać w świecie pozorów – odpowiedziałam cicho, ale z siłą, która sama mnie zaskoczyła. – Ty wolisz udawać. Ja już nie potrafię.

Zapadła cisza. Gęsta, ciężka, przesycona słowami, których jeszcze nie wypowiedzieliśmy, ale które wisiały nad nami jak burzowe chmury.

Zawsze wybierał drogę na skróty

Zatrzasnęłam drzwi sypialni, jakbym chciała odciąć się od całego świata. Oparłam się plecami o zimną ścianę i zsunęłam w dół, aż usiadłam na podłodze. Dłonie drżały, a w oczach paliły łzy, które za wszelką cenę próbowałam powstrzymać.

W pokoju pachniało moim balsamem do ciała i świeżo wypraną pościelą – znajome zapachy, które powinny dawać ukojenie, ale zamiast tego tylko przypominały mi, jak bardzo jestem sama w tym małżeństwie.

„To nie o tę zupę chodzi” – powtarzałam w myślach jak mantrę. – „Tylko o całą resztę. O każdy drobiazg, w którym Kamil wolał udawać niż być prawdziwy”.

Przypomniałam sobie, jak rok temu obiecał, że odłoży telefon podczas kolacji, bo „rodzina jest najważniejsza”. Już następnego dnia zjadł cały obiad, wpatrując się w ekran. Przypomniałam sobie też, jak mówił, że „pamięta” o moich urodzinach – a potem kupił w biegu byle jaki bukiet z kiosku, bo zapomniał naprawdę. I te wszystkie razy, kiedy zapewniał, że „zaraz wróci”, a przychodził kilka godzin później, niezdolny do powiedzenia, gdzie tak naprawdę był.

Wszystko to składało się na jeden obraz: związek na skróty. Tani, szybki, jak ta zupa z torebki.

Wstałam i podeszłam do lustra. Spojrzałam na siebie – oczy zaczerwienione, włosy potargane. Ale w tym odbiciu była też kobieta, która zaczyna rozumieć. Zupa była tylko symbolem. Symboliczna łyżka dziegciu, która w końcu zepsuła całą beczkę miodu.

„On zawsze wybiera drogę na skróty. A ja zawsze chciałam prawdy. To się nigdy nie spotka w połowie” – pomyślałam, kładąc się na łóżku.

Za drzwiami panowała cisza. Kamil nie próbował zapukać. I to bolało najbardziej.

Nie było w tym smaku

Następnego dnia rano usiedliśmy naprzeciwko siebie w kuchni. Cisza między nami była gęsta, a stukot łyżeczki o porcelanę brzmiał jak echo w pustym domu. Patrzyłam na Kamila – włosy w nieładzie, oczy podkrążone, dłonie splecione nerwowo. Wyglądał jak ktoś, kto przespał całą noc, ale i tak nie wypoczął.

– Lidia… – zaczął ostrożnie, jakby badał grunt. – Wczoraj poniosło nas oboje. Nie chciałem, żeby tak to wyglądało.

– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Ale wiesz, co jest najgorsze? Że ja już nie wierzę w twoje „nie chciałem”.

Zmrużył oczy, skrzywił się, jakby go zabolało.

– Przecież to była tylko zupa.

– Nie – przerwałam mu, unosząc dłoń. – To nie była tylko zupa. To było kłamstwo. A ja mam wrażenie, że od lat żyję w małżeństwie, które smakuje właśnie tak – jak coś szybkiego, sztucznego, bez wysiłku.

Odchylił się na krześle, westchnął ciężko.

– Przesadzasz, Lidka. Naprawdę przesadzasz.

– Nie – wyszeptałam. – Właśnie przestałam przesadzać.

Spojrzałam mu prosto w oczy i po raz pierwszy od dawna nie poczułam wyrzutów sumienia. Tylko spokój.

– Nie straciłam apetytu na jedzenie, Kamil. Straciłam apetyt na nasze małżeństwo, bo jest bez smaku.

Próbował jeszcze mówić, przekonywać, że to bzdura, że przecież mnie kocha, że „naprawdę się stara”. Ale jego głos docierał do mnie jak przez szybę. Wiedziałam, że nie chodzi o słowa. Chodzi o fundament, który się rozsypał.

Człowiek może przeżyć na chlebie i wodzie, ale nie przeżyje w związku, w którym zamiast szczerości dostaje kłamstwo. Nasze małżeństwo straciło smak. A przyprawić go już się nie da.

Lidia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama