„Zrobiliśmy komunię dla pełnych kopert i zdjęć na Instagram. Córka nie pamięta nawet, czy była msza”
„Msza była o dziesiątej. Zdążyliśmy. Ale prawdę mówiąc, nie pamiętam, co mówił ksiądz. Siedziałam w ławce, patrząc, czy dekoracje się nie odklejają, czy sukienka Amelki się nie pogniotła, czy makijaż się nie rozmazał. Potem wszystko potoczyło się jak w reklamie. Goście zachwyceni, stories na bieżąco, znajomi dopytywali o dekoratorkę”.

Byłam dzieckiem wsi – tym, które zawsze chciało być kimś innym, gdzie indziej. Pamiętam, jak w podstawówce wstydziłam się jeździć rowerem z odpadającym siodełkiem i tylko ja nosiłam jedną parę butów na cały sezon.
Wiedziałam, że chcę z tego uciec. Że muszę. I zrobiłam to. Dziś jestem stylistką, prowadzę konto na Instagramie z dziesiątkami tysięcy obserwujących. Mieszkam w apartamencie w centrum. Jeżdżę autem, które można rozpoznać po logotypie na masce. Mam córkę Amelkę i obiecałam sobie, że jej Komunia będzie idealna.
Miało być na bogato
Zatrudniłam konsultantkę eventową. Był catering z kuchnią włoską i francuską. Tarta z burakiem i piana z awokado. Jednorożec z balonów, bo Amelka je uwielbia. Fotograf, który robi zdjęcia na ślubach w Toskanii. Influencerka z modowego Instagrama, bo jest moją klientką i przyjaciółką. Wszyscy przyszli. Wszyscy robili zdjęcia.
Sukienkę Amelki szyła projektantka z Łodzi. Była droga, ale córka wyglądała jak anioł. Była tam też moja siostra, Marta. Z grzywką z lat dziewięćdziesiątych, bez makijażu. Ubrała się w beżowy garnitur z second-handu.
– A msza to o której? – zapytała przy kuchennym blacie.
– Msza? – uśmiechnęłam się. – No rano, jak to msza. Potem się zaczyna ważna część.
– Myślałam, że ważna część to ta w kościele – odpowiedziała bez cienia złośliwości.
– Ważna część to wspomnienia – rzuciłam, już trochę poirytowana. – Dla dziecka. Dla rodziny.
Marta wzruszyła ramionami. Potem, jak zwykle, pomogła mi ogarnąć serwetki, które nie pasowały do kwiatów. Zrobiłam Komunię jak z katalogu. Ale czy to była jeszcze Komunia?
Byłam podekscytowana
Obudziłam się o piątej. Przez chwilę myślałam, że to sen – potem przypomniałam sobie. Komunia. Przez moment poczułam ten dziecięcy dreszcz ekscytacji. Ale zaraz potem – napięcie. Przejrzałam checklistę. Fryzjer – 7:00. Makijażystka – 8:00. Fotograf – 9:00. Goście od 11:30. Dekoracje, balony, tor z prosecco.
Amelka jadła płatki, patrząc w telewizor. Miała na sobie biały szlafroczek z różowym obszyciem.
– Jesteś gotowa na swój wielki dzień? – zapytałam.
– Tak! Będzie jednorożec? – Jej oczy rozbłysły.
– Będzie – uśmiechnęłam się. – I wielki tort.
Msza była o dziesiątej. Zdążyliśmy. Ale prawdę mówiąc, nie pamiętam, co mówił ksiądz. Siedziałam w ławce, patrząc, czy dekoracje się nie odklejają, czy sukienka Amelki się nie pogniotła, czy makijaż się nie rozmazał. Potem wszystko potoczyło się jak w reklamie. Goście zachwyceni, stories na bieżąco, znajomi dopytywali o dekoratorkę.
Wieczorem siedziałyśmy z Amelką w salonie. Była zmęczona, ale szczęśliwa.
– Co ci się dziś najbardziej podobało? – zapytałam.
– Jednorożec z balonów! I jak Zuzia wrzuciła mnie na Instagram.
Zamrugałam.
– A kazanie księdza pamiętasz?
– Hm… nie. Ale mama, jutro też będzie impreza?
Roześmiałam się. Tylko że śmiech ugrzązł mi gdzieś w gardle.
Było jak z bajki
Po dziewiętnastej goście zaczęli się zbierać. Pani od cateringu rozkładała ostatnie minidesery, Marta zmywała z blatu ślady po prosecco, a ja poprawiałam lok Amelki.
– Jeszcze jedno zdjęcie, dobrze? – poprosiłam ją, unosząc telefon.
– Mama… ale już mam ze sto.– westchnęła.
– Ostatnie, obiecuję.
Klik. Wrzuciłam na Instastory z podpisem „Najpiękniejszy dzień naszej dziewczynki”.
Goście mówili, że wszystko było „jak z bajki”. Że „powinnam zająć się organizacją eventów”. Że suknia Amelki była „jak z paryskiego pokazu”. Uśmiechałam się, kiwałam głową, nalewałam kolejnym osobom musującego różowego szampana. W końcu usiadłam. Sama. W kącie, z kieliszkiem w dłoni. Z oddali słyszałam śmiech Amelki.
I nagle poczułam coś dziwnego. Że wszystko to – te lampiony, balony, story, szampan – jest jak pudełko po prezentach. Śliczne, ale puste.
– Wszystko dobrze? – zapytała Marta, siadając obok.
– Tak – odpowiedziałam szybko. – Piękny dzień, nie?
– Piękny – przytaknęła. – Tylko… trochę cicho o Bogu.
Zamilkłam. Nie chciałam się z nią kłócić. Ale jej słowa zostawiły we mnie chłód, który nie minął do końca wieczoru.
Coś do mnie dotarło
Wstałam z bólem głowy. To był ten ból, co przychodzi po zbyt dużym napięciu. Jakby cała ta perfekcja poprzedniego dnia próbowała mi teraz pęknąć między oczami. W salonie było cicho. Balony jeszcze trzymały się ścian, ale ich kolory zbladły przez noc. W kuchni Marta dzieliła resztki z k=Komunii.
– Nie śpisz? – zapytałam.
– Już nie. Ty?
– Zasnęłam dopiero nad ranem.
Usiadłam przy stole. Przypadkowo kliknęłam aparat w telefonie i na ekranie pojawiła się galeria zdjęć z wczoraj. Amelka z gośćmi. Amelka z tortem. Amelka z jednorożcem. Ja. Wszyscy się uśmiechamy. Wszystko błyszczy.
Ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej coś mi się w tym nie zgadzało.
– Co ty właściwie z tego pamiętasz? – zapytałam Martę.
– Że było bardzo ładnie. I że twoje dziecko nie powiedziało ani słowa o tym, co się działo w kościele.
Spojrzałam na nią. Nie było w tym złośliwości. Raczej coś w rodzaju: „czy naprawdę tego nie widzisz?”
Później, kiedy Amelka przyszła do kuchni, zapytałam:
– A pamiętasz, o czym mówił ksiądz?
Spojrzała na mnie z niepewnością.
– Eee… Była msza?
I wtedy mnie tknęło. Ta Komunia… to nie była żadna Komunia. To była prezentacja. Pokaz mody z białą kokardą. Zrobiłam ją dla gości. Dla zdjęć. Dla siebie. Nie dla niej.
Siostra się dziwiła
Siedziałam w salonie, przeglądając komentarze pod zdjęciami. „Jak z bajki!”, „Twoja córka wygląda jak księżniczka!”, „Zorganizuj mi ślub, błagam!”. Kliknięcia, serduszka, serduszka, serduszka. Na Instagramie wszystko było tak, jak trzeba.
Obok mnie leżała sukienka Amelki. Wciąż pachniała odrobiną różanej mgiełki, którą psiknęłam wczoraj. Pomyślałam wtedy: niech czuje się wyjątkowa. Jak ja, kiedy w końcu kupiłam sobie pierwsze porządne buty za własne pieniądze. Marta przyszła po kubek kawy. Rzuciła krótkie spojrzenie na ekran.
– Wiesz… To nie jest prawdziwe. To wszystko.
– Co nie jest? – zapytałam, nie podnosząc głowy.
– To wszystko, co robisz. To tylko obrazki.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Obrazki to dziś rzeczywistość, Marta. Nie żyjemy w latach dziewięćdziesiątych.
– Ale czy twoja córka z tego coś zrozumiała?
– Tak. Zrozumiała, że zasługuje na to, co piękne. Że ma być widoczna. Doceniana. Że nie musi się wstydzić jak jej matka w dzieciństwie.
Spojrzała na mnie, jakby mnie nie poznawała.
– Komunia to nie sesja zdjęciowa.
– A czemu nie? Kto powiedział, że nie może być? Kościół daje jedno, ja daję drugie. Świat się zmienił.
Wstałam. Zabrałam pustą filiżankę po kawie. Nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze. Pokazałam mojej córce, że można mieć wszystko. Miłość i prestiż. Wiarę i estetykę. Duchowość i piękny catering. I jeśli ktoś ma z tym problem – to nie ja.
Byłam zaskoczona
Telefon zadzwonił tuż po piętnastej. Numer nieznany.
– Dzień dobry, mówi siostra Dorota, katechetka z klasy Amelki. Czy mogę chwilę porozmawiać?
W głosie wyczułam lekkie spięcie. Pomyślałam: pewnie znów jakieś szkolne zebranie. Ale się myliłam.
– Chodzi o rozmowę z dziećmi po Komunii. Pytaliśmy, co zapamiętały z uroczystości. Amelka powiedziała, że najbardziej podobał jej się... jednorożec z balonów i różowy tort z brokatem.
– No i co w tym złego? – zapytałam, czując napięcie w karku.
– To nie tyle złe, co… martwiące. Ani słowa o mszy, o Jezusie, o pierwszej spowiedzi. Tylko balony i Instagram.
Zamilkłam.
– My rozumiemy, że oprawa ma znaczenie, że to ważne dla dzieci… Ale to jednak uroczystość religijna. Proszę to rozważyć. Dla dobra Amelki.
– Dziękuję za troskę – odpowiedziałam chłodno. – Ale ja o dobro Amelki też dbam. Codziennie. I nie tylko o to, co powie na katechezie.
Po rozmowie rozładowałam telefon i odłożyłam go do szuflady.
Tego samego dnia pod zdjęciem z Komunii pojawił się pierwszy kąśliwy komentarz. Od jakiejś kobiety, której nie znałam osobiście:
„Pięknie. Szkoda, że dziś ważniejsze są balony niż duchowość. Komunia jako pretekst do lansu. Smutne”.
Odpisałam krótko:
„Smutne jest to, że ludzie myślą, że wszystko wiedzą lepiej.”
Ale komentarz nie dawał mi spokoju.
Wieczorem spojrzałam na Amelkę, która leżała na dywanie i malowała coś w zeszycie.
– Co rysujesz?
– Siebie i Zuzkę na jednorożcu. Lecimy do nieba. Bo tam jest impreza.
Uśmiechnęłam się. Dziecięca wyobraźnia. Życie. Radość. I wtedy pomyślałam: a może to ja się nie mylę? Może to właśnie JA mam rację. Może to inni boją się, że świat się zmienił.
Miało być inaczej
Minęło kilka miesięcy. Komunia zniknęła z Instagrama pod kolejnymi postami – stylizacjami klientek, kolacjami na dachu, ujęciami kawy w złotej filiżance. Nie skasowałam nic. Po co? To też część mojej drogi. Mojej i Amelki. Nie udaję, że było inaczej. Nie mam potrzeby przepraszać za to, że chcę pięknych rzeczy.
Zbliżały się urodziny Amelki. Ktoś zapytał, czy znowu zrobię „jakieś show”. Odpowiedziałam: zrobię coś, co ona zapamięta. A co to będzie? Zobaczymy.
Zabrałam ją pewnego dnia do parku, bez telefonu. Po drodze kupiłyśmy lody, poszłyśmy do kościoła, weszłyśmy po prostu, bez planu. Usiadłyśmy w ławce. Amelka spojrzała na witraże.
– A co się tu właściwie robi?
– Myśli się. Słucha. Patrzy na siebie od środka – odpowiedziałam, zaskakując samą siebie.
Alina, 39 lat
Czytaj także:
- „Pilates na wakacjach w Chorwacji obudził we mnie kobietę. Przez instruktora zapomniałam, że mąż jest obok”
- „Mąż mówił, że pilates to rozciąganie dla babć. Nie wiedział, jaki przystojniak dotyka moich bioder”
- „Zorganizowałam wspólny wyjazd do spa, a moja córka ciągle gapi się w telefon. Już nie wiem, co robić z tą dziewuchą”

