Reklama

Nie mogę powiedzieć, że moja teściowa mnie nienawidzi, ale od samego początku dawała mi do zrozumienia, że Kasia zasłużyła na kogoś lepszego – najlepiej lekarza, prawnika albo przynajmniej faceta, który nie pomyliłby niczego przy remoncie łazienki.

Z biegiem lat nasze stosunki przeszły z fazy „otwartej wojny” w coś na kształt „zimnej dyplomacji”. Kasia zawsze stała pośrodku, gasząc pożary, zanim zdążyły zamienić się w pożogę. Dlatego, gdy zbliżał się Dzień Teściowej, postanowiłem: tym razem zrobię wszystko, żeby się do mnie przekonała. Zamiast kupować kolejny zestaw kremów „dla dojrzałej skóry” (czego nigdy mi nie wybaczyła), zamówiłem piękny bukiet tulipanów.

Tylko niczego nie zepsuj, Marek – ostrzegła Kasia.

Nie zepsuje. Przecież co może pójść nie tak przy dostawie kwiatów?

Liczyłem, że teściowa doceni ten gest

Telefon zadzwonił tuż po trzynastej.

– Dzień dobry, kwiaciarnia Róża. Pańskie zamówienie właśnie wyruszyło do adresatki – zakomunikował miły głos w słuchawce.

– Super, dziękuję! – odparłem, czując przypływ satysfakcji.

Wiedziałem, że Grażyna będzie zaskoczona. Może nawet powie coś miłego – oczywiście półgębkiem, jakby przypadkiem, ale i tak uznam to za sukces. Poza tym, nie oszukujmy się, w oczach teściowej i tak byłem już na straconej pozycji, więc każdy punkt na moją korzyść miał wartość złota.

Niecałą godzinę później dotarliśmy do teściów. Stół uginał się od jedzenia, Grażyna w swoim eleganckim kostiumie przyjmowała gości z miną królowej na audiencji, a Tadeusz, jej mąż, jak zwykle chował się w cieniu i robił swoje – czyli podjadał śledzie, licząc na to, że nikt go nie zauważy.

Zaszła pomyłka

Wtedy zadzwonił domofon.

– O, to pewnie twoja niespodzianka – mruknęła Kasia, posyłając mi spojrzenie pełne nadziei i ostrzeżenia jednocześnie.

Grażyna osobiście otworzyła drzwi kurierowi. Chwilę później wróciła do salonu, niosąc wielką, udekorowaną białymi liliami wiązankę pogrzebową. Z czarną szarfą i złotym napisem:

„Na zawsze w naszej pamięci”.

Zapadła cisza, tak głęboka, że można by usłyszeć, jak Tadeusz przestaje przeżuwać.

To jakiś żart? – zapytała Grażyna lodowatym tonem.

Poczułem, jak odpływa ze mnie krew.

– To… to musi być pomyłka!

– Marek… – Kasia wyszeptała moje imię, a w jej głosie było wszystko: przerażenie, groza i cicha obietnica rozwodu, jeśli tego nie odkręcę.

Grażyna wpatrywała się we mnie z wyrazem twarzy, który mogłem zinterpretować na dwa sposoby: albo planowała mnie zamordować, albo właśnie straciłem ostatnią szansę na rozejm.

– Tadeusz – odezwała się w końcu. – Podaj mi kieliszek.

Wiedziałem, że to dopiero początek katastrofy.

Nikomu nie było do śmiechu

W normalnych okolicznościach Tadeusz chętnie podałby żonie kieliszek, ale teraz wyglądał, jakby rozważał ucieczkę przez balkon. W końcu, nie patrząc na nikogo, sięgnął po butelkę nalewki i nalał Grażynie porządną porcję.

– No więc? – Teściowa uniosła kieliszek, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Mareczku, to twoje subtelne przesłanie?

– Nie, absolutnie nie! – podniosłem ręce w geście obronnym. – Zamawiałem dla … tulipany. Kolorowe, piękne!

– Czyli zamiast kwiatów dostałam zapowiedź własnego pogrzebu? – Jej głos ociekał chłodem, a ja byłem pewien, że wolałbym siedzieć w celi z przestępcą niż w tym salonie.

– Mamo… – Kasia próbowała ratować sytuację. – To musi być pomyłka!

– O, na pewno! – Grażyna uśmiechnęła się krzywo. – Na szczęście mam dystans do życia… choć jak widać, nie mam już zbyt wiele czasu.

Próbowałem załagodzić sytuację

Tadeusz chrząknął, jakby chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej uznał, że jego rola w tej rodzinie nie obejmuje interwencji w sytuacjach kryzysowych.

– Przepraszam… – zacząłem, ale Kasia już mnie wyprzedziła.

Marek, dzwoń do tej kwiaciarni! Natychmiast!

Wyrwałem telefon z kieszeni i wystukałem numer. Jeden sygnał, drugi… Nikt nie odbierał. Spróbowałem jeszcze raz. Nic.

– I co? – zapytała Grażyna, popijając nalewkę z lodowatym spokojem.

– Chyba mają przerwę… – wymamrotałem, czując na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych.

Tadeusz postanowił w końcu wkroczyć:

– W sumie… doceniam elegancję.

Rzuciłem mu błagalne spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami i ponownie sięgnął po śledzie.

Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.

Może to kurier z prawdziwym bukietem? – Kasia chwyciła się resztki nadziei.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Jeśli za drzwiami nie było faceta z tulipanami, miałem przechlapane.

Kurier się tłumaczył

Dzwonek do drzwi zabrzmiał jak dźwięk wyroku. Wszyscy patrzyli na mnie, jakbym miał magiczną moc odwracania katastrof. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem do drzwi, modląc się, żeby po drugiej stronie stał ktoś z bukietem tulipanów, a nie na przykład grabarz z katalogiem trumien. Otworzyłem i… zobaczyłem chłopaka w firmowej kurtce, z twarzą niewinną jak baranek, który nie wie, że zaraz trafi do gulaszu.

– Dzień dobry, kwiaciarnia Róża. Przepraszam, ale zaszła drobna pomyłka…

– Drobna?! – wrzasnęła Grażyna, pojawiając się za moimi plecami. Kurier cofnął się o krok, jakby bał się, że zaraz dostanie w twarz szarfą pogrzebową.

– Yyy… bo… wiecie państwo… – zaczął się jąkać, nerwowo przeglądając kartki. – Mieliśmy dwie dostawy: jeden bukiet na Dzień Teściowej i jeden… no… na inne okoliczności. No i… coś się pomieszało…

– Coś się pomieszało?! – Grażyna wbiła w niego spojrzenie, które mogłoby roztopić lodowiec. – Czyli to dla mnie miał być wianek pogrzebowy?!

– Nie, nie! Znaczy… tak, ale nie! To znaczy… – Kurier kompletnie się pogubił, a ja czułem, jak moja ostatnia nadzieja na pojednanie z teściową umiera szybciej niż jej cierpliwość.

A gdzie są moje tulipany? – zapytała Grażyna, mrużąc oczy.

– No właśnie… – Kurier zerknął na notatki. – One pojechały na… na cmentarz.

Teściowa była wściekła

Zapadła taka cisza, że nawet Tadeusz odłożył widelec.

– Więc pan mi mówi… – Grażyna odezwała się powoli, jakby tłumaczyła coś przedszkolakowi – że w Dzień Teściowej ktoś na grobie przypadkowej osoby właśnie ustawia bukiet tulipanów od mojego zięcia?!

Kurier spojrzał na mnie, jakby oczekiwał pomocy. Niestety, ja również czułem, że potrzebuję ratunku. Kasia ukryła twarz w dłoniach. Tadeusz chrząknął. Kurier przełknął ślinę. A Grażyna podniosła kieliszek.

– No to za moje zdrowie – powiedziała, upijając łyk. – Dopóki je jeszcze mam.

Byłem pewien, że to jeszcze nie koniec tej katastrofy. Grażyna zmrużyła oczy i wolno podniosła pogrzebową wiązankę, jakby właśnie rozważała, czy rzucić nią we mnie, czy jednak oszczędzić siły na bardziej wyrafinowaną zemstę.

– No, no… – zaczęła, przeciągając słowa. – Więc jednak zięć się postarał. Chciałeś mi zrobić niespodziankę? Cóż, udało ci się. Pytanie tylko… czy powinnam się wzruszyć, czy zacząć pisać testament?

– To jest jakaś koszmarna pomyłka! – krzyknąłem spanikowany. – Przecież to nie miało tak wyglądać!

– No tak, bo ty na pewno wolałbyś coś… jeszcze bardziej spektakularnego – dodała, teatralnie przykładając dłoń do serca. – Może dorożka zaprzężona w czarne konie? Albo kapela żałobna pod oknem?

– Mamo, błagam cię… – Kasia złapała ją za rękę, ale Grażyna tylko uniosła podbródek i spojrzała na mnie z nową, niebezpieczną błyskotliwością.

– Chociaż… w sumie to miłe – podjęła z udawaną zadumą. – Taki wyraz troski. Teraz tylko czekać, aż zaczniesz szukać mi miejsca na cmentarzu. Może przy bramie, żebyś nie musiał za daleko chodzić?

Tadeusz parsknął śmiechem, ale szybko zakrył usta dłonią. Kurier

Co za absurdalna sytuacja!

cofnął się o krok, jakby bał się, że zostanie wciągnięty w rodzinne porachunki.

– Może… może podaruję ci coś innego? – zająknąłem się, czując, że każda sekunda działa na moją niekorzyść.

– Ach, czyli teraz próbujesz mnie przekupić? – Grażyna przewróciła oczami. – Daj spokój, Mareczku. Ja rozumiem. Chciałeś po prostu oswoić mnie z tym, co nieuniknione.

– Mamo! – Kasia była bliska płaczu.

Grażyna sięgnęła po kieliszek, podniosła go w górę i uśmiechnęła się do mnie w sposób, który przyprawił mnie o ciarki.

– W takim razie… za mnie. Obym pożyła dłużej, niż życzy mi tego mój zięć!

Wszyscy zgodnie wypili, a ja wiedziałem jedno: czeka mnie wieczność docinków i aluzji. Grażyna sączyła nalewkę z miną zwyciężczyni. Ja natomiast miałem wrażenie, że właśnie zostałem publicznie pogrzebany – i to przy użyciu własnej szarfy.

– No dobrze – zaczęła, stukając paznokciem w kieliszek. – Teraz tylko pytanie… Co z tym wieńcem?

Możemy go zwrócić do kwiaciarni! – wyrwał się kurier, który najwyraźniej pragnął opuścić ten dom w jednym kawałku.

– O, absolutnie nie! – Grażyna spojrzała na niego z udawaną słodyczą. – Przecież to prezent. Jakżebym mogła oddać coś tak… przemyślanego?

Po czym chwyciła wieniec i… postawiła go na środku stołu.

Zapadła głucha cisza. Nawet Tadeusz przestał przeżuwać.

– Mamo, na Boga… – jęknęła Kasia.

– Co? – Grażyna wzruszyła ramionami. – Skoro Marek tak się postarał, to niech wszyscy się nim nacieszą.

Patrzyłem, jak moi teściowie, Kasia i garstka innych gości jedzą tort, przy którym prężyła się pogrzebowa dekoracja. Kurier wykorzystał zamieszanie i wymknął się bez słowa, zostawiając mnie sam na sam z klęską.

Pod koniec wieczoru Kasia spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i rozpaczy.

– Wiesz, kiedyś się z tego będziemy śmiać – powiedziała, ściskając mi dłoń.

– Taa... na pewno.

Marek, 38 lat

Czytaj także: „Bogaty mąż z Warszawy był spełnieniem marzeń. Nikt nie wie, jaką cenę za życie z nim płacę każdego dnia”
„Czułam, że mąż jeździ do Wrocławia nie tylko w delegację. Nie sądziłam, że ukrywa tam taką tajemnicę”
„Odchodziłam od zmysłów, bo mój narzeczony rozpłynął się w powietrzu. Gdy go znalazłam, wreszcie przejrzałam na oczy”

Reklama
Reklama
Reklama