Reklama

Wstałem dziś później niż zwykle. Po raz pierwszy od miesięcy nie miałem w planach żadnych spotkań, żadnych telefonów do wykonania, żadnych raportów do przejrzenia. To był rzadki luksus – dzień wolny, który spadł mi jak z nieba. Wtedy usłyszałem skrzypienie drzwi. Ktoś próbował wymknąć się z domu po cichu.

Myślał, że nikt go nie nakryje

Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na korytarz. Kamil, mój piętnastoletni syn, stał przy drzwiach i zakładał buty, jakby właśnie miał zamiar czmychnąć z mieszkania.

– A ty dokąd tak wcześnie? – zapytałem, opierając się o framugę i upijając łyk kawy.

Znieruchomiał. Widziałem po jego minie, że coś kombinuje. Kamil odwrócił się powoli, jakby kalkulował, ile jestem w stanie wyłapać z jego kłamstwa.

– Yyy… zapomniałem zeszytu w szkole i chciałem go… – zaczął, ale nie zdążył skończyć.

– O siódmej rano? – uniosłem brew. – Nie ściemniaj. Wagary?

Spuścił wzrok, wzruszył ramionami i oparł się o ścianę.

– Tato, serio, dziś nie mam siły. Ten dzień i tak jest bez sensu.

Nie wkurzyłem się, choć pewnie powinienem. Pamiętałem, jak sam w jego wieku miałem dość wszystkiego – szkoły, obowiązków, tej całej przewidywalnej rutyny. I wtedy przyszło mi do głowy coś szalonego.

– Wiesz co? Może masz rację – powiedziałem, biorąc łyk kawy.

Kamil spojrzał na mnie jak na wariata.

– Co?

Uśmiechnąłem się szeroko.

– A może ja też zrobię sobie dzień wolny? Zamiast się migać, zrobimy to porządnie. Pakuj się, jedziemy w góry.

Jego oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki.

– Serio?!

– Serio. Ale pod jednym warunkiem: zero telefonów, zero internetu. Tylko my i przygoda.

Chwila wahania. Widziałem, jak walczy ze sobą, czy się zgodzić, czy nie.
– Dobra – powiedział w końcu i uśmiechnął się, pierwszy raz od dawna szczerze.

Czy zrobiłem coś nierozsądnego? Może. Ale wiedziałem jedno – tego dnia żaden z nas nie zapomni.

Najlepszy dzień od dawna

Droga w góry minęła nam szybciej, niż się spodziewałem. Kamil na początku był cichy, jakby bał się uwierzyć, że naprawdę mu na to pozwalam. Ale z każdą kolejną godziną rozluźniał się coraz bardziej.

– Pamiętasz, jak pierwszy raz zabrałeś mnie w góry? – zapytał nagle, kiedy mijaliśmy tabliczkę z nazwą miejscowości.

– Jasne. Miałeś jakieś osiem lat i cały czas jęczałeś, że bolą cię nogi.

– Bo mnie bolały! – zaśmiał się. – A ty powiedziałeś, że prawdziwi mężczyźni nie narzekają.

– I co? Pomogło?

– Nie. Ale zjadłem wtedy najlepszą szarlotkę na świecie, więc było warto.

Zaśmialiśmy się obaj. Kiedy dotarliśmy na szlak, Kamil wyglądał na zaskoczonego. Nie spodziewał się, że będę w stanie nadążyć.

– Nadal masz kondycję, tato – rzucił z uznaniem, kiedy wdrapaliśmy się na pierwszy punkt widokowy.

– Jeszcze się nie zestarzałem – odparłem, udając, że nie dyszę jak lokomotywa.

Po kilku godzinach marszu usiedliśmy na polanie, żeby coś zjeść. Patrzyłem na syna i nagle uderzyło mnie, jak bardzo urósł. Kiedy to się stało? Jeszcze niedawno był małym chłopcem, który chciał, żebym nosił go na barana. A teraz? Siedział przede mną prawie dorosły facet, który – jak mi się wydawało – nie miał już dla mnie czasu.

– Czemu nie robimy tego częściej? – zapytał nagle.

– Może powinniśmy – przyznałem.

Przez chwilę obaj patrzyliśmy na góry w milczeniu, jakby to było coś, co naprawdę chcemy zapamiętać.

Chciałbym to powtarzać

Wróciliśmy do domu późnym wieczorem, zmęczeni, ale w świetnych humorach. Kamil rozciągnął się na kanapie i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

– No dobra, tato. A teraz pytanie za sto punktów: jak się z tego wykręcamy?

– Z czego? – udałem, że nie rozumiem.

– No wiesz… Ty miałeś być w pracy, ja w szkole.

Usiadłem obok i wzruszyłem ramionami.

– Mój szef nie musi znać wszystkich szczegółów. Powiem, że miałem pilną sprawę rodzinną.

Kamil parsknął śmiechem.

– To samo mogę powiedzieć wychowawczyni !

– No widzisz? – puściłem do niego oko. – Genialne umysły myślą podobnie.

Syn zamyślił się na chwilę, a potem z szerokim uśmiechem dodał:

– W sumie to nawet nie jest kłamstwo. Miałeś pilną sprawę rodzinną – musiałeś wyciągnąć syna na przygodę życia.

– Dokładnie.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, obaj równie zadowoleni. To był najlepszy dzień od dawna, a może i w ogóle.

Nagle Kamil spojrzał na mnie poważniej.

– Ej, tato… Dzięki.

Zdziwiłem się.

– Za co?

– No wiesz. Za to, że nie zrobiłeś mi kazania, że nie odpuściłeś, że po prostu… byłeś.

Poczułem, jak coś ściska mnie w środku. Poklepałem go po ramieniu, bo w tym wieku nie wypadało już chyba zbyt często przytulać ojca.

– Zawsze będę.

I wiedziałem, że właśnie to było w tym wszystkim najważniejsze.

Nie uciekliśmy przed konsekwencjami

Następnego ranka siedziałem przy śniadaniu, gdy Kamil wszedł do kuchni, przeciągając się leniwie.

– Wiesz, tato, tak sobie myślę… Może jednak dziś też odpuszczę? – rzucił, sięgając po kanapkę.

– Zapomnij – odparłem, nie podnosząc wzroku znad gazety. – Jeden dzień przygody to co innego, ale dwa to już głupota.

Westchnął ciężko.

– No dobra… Ale jeśli wychowawczyni mnie dorwie, to nie ręczę za siebie.

Przyglądałem mu się uważnie. Wczoraj był w swoim żywiole, roześmiany, z błyskiem w oku. A dziś znów wracał do swojej codziennej, znudzonej wersji.

– Słuchaj, jeśli chcesz, to mogę z nią porozmawiać. Powiedzieć, że naprawdę źle się czułeś i że to nie była żadna ucieczka.

– Serio? – spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Serio.

Uśmiechnął się lekko.

– Dzięki, tato. Jesteś najlepszy.

W tym momencie drzwi do kuchni otworzyły się i stanęła w nich Aneta. Spojrzała na nas oboje podejrzliwie.

Okej, co kombinujecie?

Z Kamilem spojrzeliśmy po sobie.

– Nic – powiedzieliśmy jednocześnie.

Żona zmrużyła oczy.

– Aha. No dobrze, ale jeśli zaraz nie usłyszę wyjaśnień, to chyba nie będzie wam smakować obiad.

Kamil z trudem powstrzymał śmiech.

– Spokojnie, mamo. Wszystko pod kontrolą.

Nie miałem wątpliwości, że prędzej czy później się dowie. Ale póki co… cieszyłem się, że wczoraj postawiłem na spontaniczność.

Niczego nie żałuję

Nie musieliśmy długo czekać, żeby sprawa wyszła na jaw. Po południu, gdy wróciłem z pracy, Aneta czekała na mnie przy stole z założonymi rękami.

– Andrzej – jej ton nie wróżył nic dobrego. – Dzwoniła wychowawczyni Kamila.

Westchnąłem i usiadłem naprzeciwko niej.

– No i?

– No i była bardzo zaniepokojona, bo Kamil nie był w szkole – wbiła we mnie spojrzenie, które od lat nauczyło mnie, że nie warto próbować się wykręcać.

– Zgadnij, co powiedział.

– Że źle się czuł?

– Że miał pilną sprawę rodzinną – przekrzywiła głowę, jakby czekała na wyjaśnienia.

Zacisnąłem usta, żeby nie parsknąć śmiechem.

No w sumie… nie skłamał.

Aneta wzięła głęboki oddech.

– Andrzej, powiedz mi szczerze. Ty… zabrałeś go na wagary?

– To nie były wagary. To była… alternatywna forma edukacji – wzruszyłem ramionami. – Chciałem, żebyśmy spędzili razem czas.

Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, a ja naprawdę nie byłem pewien, czy zaraz się na mnie nie rzuci. Ale wtedy pokręciła głową i… uśmiechnęła się.

– Jesteś niemożliwy.

– I właśnie dlatego mnie kochasz.

– Mhm… – prychnęła. – Ale następnym razem, jak planujesz porwać naszego syna na wyprawę, to może mnie poinformuj?

– Obiecuję.

W tym momencie Kamil wszedł do kuchni, patrząc na nas podejrzliwie.

– Coś się stało?

– Nic – odparła Aneta, posyłając mi rozbawione spojrzenie. – Po prostu następnym razem jadę z wami.

Już planuję następne wagary

Wieczorem siedziałem w salonie, czytając książkę, gdy Kamil usiadł obok mnie na kanapie. Przez chwilę milczał, a potem powiedział cicho:

– Wiesz, tato… to był najlepszy dzień od dawna.

Odłożyłem książkę i spojrzałem na niego.

– Serio?

– No – wzruszył ramionami. – Może to głupie, ale… fajnie było po prostu pogadać. Bez szkoły, bez telefonów, bez żadnych… obowiązków.

Patrzyłem na niego i nagle uderzyło mnie, jak rzadko ostatnio mieliśmy czas na takie rozmowy. Czas płynął za szybko. Jeszcze niedawno nosiłem go na barana, jeszcze niedawno trzymał mnie za rękę, przechodząc przez ulicę. A teraz siedział przede mną prawie dorosły facet.

– Możemy to kiedyś powtórzyć? – zapytał nagle.

Uśmiechnąłem się.

– Jasne. Ale może następnym razem nie będziemy się ukrywać przed twoją mamą.

Kamil roześmiał się.

– Może. Ale szczerze mówiąc, trochę się bałem, że mnie zrugasz za to, że chciałem wagarować.

– I co?

– No i jednak dałeś mi coś lepszego.

Przybiłem mu piątkę.

– To co? Gdzie następnym razem?

Kamil zamyślił się na chwilę, a potem powiedział z uśmiechem:

– A może morze?

Zaśmiałem się i pokręciłem głową.

– Tylko tym razem musimy przekonać mamę.

– To może weźmiemy ją podstępem? – puścił mi oko.

Wiedziałem jedno – bez względu na to, gdzie pojedziemy, ten dzień zapamiętamy na długo.

Andrzej, 42 lata

Czytaj także:
„Działka miała być naszym miejscem na ziemi, a stała się największym koszmarem. W polu chwastów utopiliśmy fortunę”
„Gdy zobaczyłam ryflowany pierścionek zaręczynowy, bardzo się zdziwiłam. Myślałam, że to jakaś tania podróbka z bazaru”
„Szykowałam się na karnawał w Wenecji, a wylądowałam w remizie strażackiej pod Rzeszowem. Wcale nie żałuję”

Reklama
Reklama
Reklama