Reklama

– Hej, Jarek! To ty? Wyglądasz tak samo – zaczepił mnie na ulicy pewien starszy i wyraźnie posiwiały pan.

Spojrzałem na niego dokładniej. To Ludwik! Ten sam, z którym wiele lat temu dzieliłem pokój podczas studiów. "Ależ się zmienił" – pomyślałem z nutą litości.

Następnie uświadomiłem sobie, że jesteśmy w tym samym wieku. Mam 52 lata, ale do tej pory nie robiło mi to różnicy. Czyżbym też wyglądał na postarzałego mężczyznę?

Nasze drogi się rozeszły

Zawsze było wiadomo, że Ludwik ma smykałkę do biznesu. W przeszłości poświęcił mnóstwo czasu na naukę języków obcych. Gdy tylko pojawiła się okazja, zaczął nawiązywać współpracę z firmami zagranicznymi. Na początku nie odnosił spektakularnych sukcesów, ale ostatecznie zaangażował się w hiszpańską korporację specjalizującą się w sprzęcie specjalistycznym. Wydaje mi się, że dotyczyło to linii produkcyjnych dla zakładów przemysłowych.

W tamtym czasie nie wszystko jeszcze było produkowane w Azji. Został mianowany reprezentantem firmy na Polskę i zaczął rosnąć w siłę. Często gdzieś wyjeżdżał i jakoś w tym okresie przestaliśmy utrzymywać kontakt.

Podczas studiów osiągałem wysokie wyniki, co zaowocowało propozycją pracy na uczelni. Uzyskałem tytuł doktora i miałem przyjemność prowadzić zajęcia dla studentów. Ta praca dawała mi dużo satysfakcji i spełniała moje aspiracje, ale zarobki okazały się niewystarczające.

Musiałam zmienić pracę

Kiedy byłem singlem, nie stanowiło to dla mnie dużej przeszkody. Sytuacja zmieniła się, gdy wziąłem ślub i na świat przyszły nasze dzieci. Wtedy zrozumiałem, że marzenia to jedno, ale szara rzeczywistość wymaga realistycznego podejścia. Zacząłem poszukiwać intratnej pracy i ostatecznie udało mi się znaleźć zatrudnienie w renomowanej państwowej spółce. Byłem ekspertem w swojej branży, dlatego zarobki były naprawdę zadowalające.

W zasadzie mógłbym pozostać w tym stanie przez wiele lat. Być może aż do emerytury. Niespodziewanie jednak, moje solidne przedsiębiorstwo zaczęło mieć problemy. Nie mogło sprostać konkurencji zza granicy. W końcu zarząd podjął decyzję o redukcji miejsc pracy. Zostałem włączony do grupy osób, które straciły posadę. Dla mnie to był prawdziwy cios.

Czułem się przegrany

Byłem zdesperowany, bo poszukiwanie nowego zajęcia stanowiła być albo nie być dla mojej rodziny. Nieskończona liczba rozmów telefonicznych, masowo wysyłane CV... Wszystko to jednak bez większych efektów. Czas spędzałem w domu i próbowałem zagłuszyć nudę przez czytanie, granie na gitarze czy robienie zakupów.

Podczas jednej z takich wizyt w oddalonym warzywniaku, zaczęły w mojej głowie pojawiać się uporczywe myśli. Na moim osiedlu jest zdecydowanie za mało sklepów. Najbardziej uciążliwy jest właśnie brak świeżych warzyw i owoców. Aby kupić takie produkty, trzeba pokonać spory dystans, a potem wracać obładowanym zakupami.

Może to właśnie ja powinienem otworzyć taki sklep niedaleko mojego domu? Tylko, że to bardzo wymagające zajęcie – nocne wyjazdy po towar, cały dzień spędzony za ladą i znowu wyjazd po towar... Nic więc dziwnego, że miałem wiele wątpliwości.

To był szalony pomysł

W końcu postanowiłem zapytać żony, co sądzi o moim pomyśle na nową pracę.

– Super będzie, gdy znowu będziemy mieć na koncie dwie pensje – zauważyła Asia.– Ale my się zupełnie na tym przecież nie znamy. Do tego ty z doktoratem będziesz sprzedawał rzodkiewkę i pietruszkę? Nie przeszkadza ci to?

– Oczywiście, że trochę żal mi mojego wykształcenia. No, ale musimy jakoś zarabiać na życie. A sama wiesz, że po powrocie na uczelnię nie ma szans na kokosy – odpowiedziałem zdecydowanie.

Udało mi się znaleźć niedrogi lokal w okolicy i rzuciłem się na głęboką wodę. Zaczynałem powoli, uczyłem się na błędach. Z czasem jednak zdobyłem duże grono stałych klientów i interes zaczął się naprawdę dobrze kręcić. Przynajmniej pod względem finansowym.

Nie czułem satysfakcji

Przywoziłem towar, dźwigałem ciężkie worki, przebierałem zgniłe marchewki i ziemniaki. Wciąż byłem zajęty, na nic nie miałem czasu i zawsze czułem się niewyspany. Po upływie dwóch lat nieco się poprawiło. Odkułem się i zatrudniłem ekspedientkę i kierowcę, który przywoził dostawy. Moja praca stała się mniej obciążająca. Plusem były też pieniądze. Teraz mogłem zabrać rodzinę nawet dwa razy w roku na fajne zagraniczne wakacje.

Przenieśliśmy się do większego mieszkania. Kupiliśmy dwa wygodne samochody. Wcześniej, jako członek świata nauki, nie mogłem pozwolić sobie na takie luksusy, ale czułem, że jestem kimś. Teraz jednak wewnętrznie czułem dyskomfort. Naprawdę miałem ciarki, gdy musiałem przyznawać w towarzystwie, że mój biznes to osiedlowy warzywniak. Sprzedaż kwitła, obroty rosły, ja zarabiałem coraz więcej. Ale przecież to nadal mało prestiżowe zajęcie.

Umówiłem się ze starym kumplem

Zastanawiałem się, jak to Ludwiczek musiał sobie poradzić, aby dojść tak daleko. Na pewno jest jakimś dyrektorem zarządu albo co najmniej managerem w dużej korporacji. Zawsze miał nosa do tego, z której strony wieje wiatr i jak to wykorzystać.

– Przepraszam, ale teraz spieszę się na spotkanie, ale podaj mi swój numer telefonu. Odezwę się i umówimy się kiedyś na piwko. Chętnie powspominam stare czasy – uśmiechnął się.

Doskonale wiedziałem, że moje ewentualne odmówienie mogłoby go obrazić. Zdecydowałem, więc, że się zgadzam. Ustaliłem, że jeśli dojdzie do spotkania, po prostu będę unikał dyskusji na temat pracy.

– Może wspomnę ogólnie o handlu, żeby pomyślał, że prowadzę jakiś duży biznes? – rozważałem na głos po powrocie do domu.

Żona zareagowała głośnym śmiechem.

– Czy naprawdę tak bardzo chcesz zrobić wrażenie na kolegach ze studiów? – zapytała z niedowierzaniem. – Nie zachowuj się jak dziecko, które musi pochwalić się w piaskownicy swoim kolorowym wiaderkiem – zaśmiała się.

Wiedziałem, że ma rację, ale chęć zaimponowania dawnemu kumplowi była silniejsza ode mnie. Miałem po prostu nadzieję, że Ludwik nie nawiąże kontaktu i problem będzie z głowy.

Chciałem mu zaimponować

Jednak po kilku dniach, on się do mnie odezwał.

– Czy jesteś wolny w sobotę? – zapytał. – Może o godzinie piątej? Marek również się pojawi – dodał bardzo zadowolony z siebie.

Marek to był trzeci z naszej grupy przyjaciół. W akademiku zajmował pokój obok mojego. Wybitnie zdolny archeolog specjalizujący się w kulturze śródziemnomorskiej. Podczas studiów notorycznie wyjeżdżał na prace terenowe do Egiptu. Wszystko wskazywało na to, że zostanie solidnym badaczem. Informacja, że on także ma się pojawić, jeszcze bardziej mnie przygnębiła. Kolejna osoba, która z pewnością coś w życiu zdziałała, a ja co niby osiągnąłem?

Wstydziłem się opowiedzieć dawnym kuplom o swojej pracy
Ledwie przekroczyłem w sobotę próg restauracji, dostrzegłem Ludwika. Był ubrany w bardzo stylowy garnitur, błyszczące mokasyny, najnowocześniejszą koszulę z kołnierzykiem. "Jakby prosto z okładki gazety o modzie" – pomyślałem z zazdrością.

Sam jego wygląd pokazywał pozycję społeczną i bogactwo. Rzucił okiem na moje jeansy i buty sportowe.

– Przepraszam, że jestem tak elegancko ubrany, ale miałem spotkanie biznesowe – powiedział.

"Ja zazwyczaj prowadziłem rozmowy służbowe obok skrzynek z warzywami, nosząc fartuch, aby uniknąć zabrudzenia" – przemknęło mi przez myśl ze smutkiem.

Unikałem ciężkich tematów

W tym momencie pojawił się Marek. Natychmiast zyskał moje uznanie, prezentując się w skromnym ubraniu. Wymieniliśmy kurtuazyjne powitania, a po chwili niezręcznej ciszy rozpoczęliśmy rozmowę.

Początkowo skupiała się na czasie spędzonym na studiach. Szybko jednak starzy przyjaciele zaczęli stopniowo przechodzić na tematy prywatne. Natychmiastowo zainterweniowałem.

– Czy jeszcze pamiętacie tę sytuację, kiedy Julo...? – przerwałem, starając się wrócić do wspomnień z przeszłości.

Ale moje rozpaczliwe próby okazały się bezskuteczne. Jakby na złość zdecydowali się gadać o pracy.

Każdy miał swój sekret

– Jestem managerem w firmie zajmującej się transportem – odezwał się Ludwik.

– Serio? Co się stało z tą hiszpańską firmą? – zapytałem zaskoczony. Chociaż nie międzynarodowy, to jednak menedżer, pomyślałem. On jednak tylko pokręcił głową.

– To już przeszłość. Wycofali się z Polski i zostawili mnie bez pracy. Ale transport ma przyszłość, więc postanowiłem zostać w tej branży – powiedział bez nadmiernego entuzjazmu.

– Co przewozicie? – zapytałem, gdy nastała chwila milczenia.

– Odpady.

– Przepraszam?

– Przewóz i utylizacja odpadów, czyli śmieci – wyjaśnił Ludwik, rozwiewając moje wątpliwości. – Doskonały biznes dla właściciela, o ile ma odpowiednie kontakty. W związku z tym jeżdżę po różnych spółdzielniach mieszkaniowych, zarządach, zakładach przemysłowych, próbując przekonać, że nasza firma to najlepszy wybór. Zysk nie jest duży, ale regularny. Czasem otrzymuję premię za pozyskanie dużego klienta. Na spotkania zawsze idę elegancko ubrany i pachnący wodą po goleniu. Osoby, z którymi rozmawiam, muszą dostrzegać, że jesteśmy solidną europejską firmą. Tam zaparkowany jest mój służbowy samochód – powiedział, wskazując przez okno na świetnie prezentujące się bmw.

Spojrzałem na auto, a kolega kontynuował:

– Pojazd po kolizji, ale nie widać tego na pierwszy rzut oka. Używam go tylko na oficjalne spotkania. Szef nie pozwala mi korzystać z bmw do celów osobistych.

Byłem zaskoczony

Skinąłem głową, pokazując, że rozumiem i współczuję. W tym samym momencie odetchnąłem z ulgą. No, może odetchnąłem tylko na pół, bo wciąż nie wiedziałem, co powie Marek. Zerknąłem na niego z ciekawością. Uśmiechnął się.

Jestem dozorcą – oznajmił szczerze.

Zaniemówiłem.

– Czyli? – zapytałem nieco bez sensu, bo przypomniałem sobie o jego częstych wyjazdach.

– Opiekunem budynków – poprawił mnie trochę rozdrażniony. – Zajmuję się dwoma blokami na dużym osiedlu. Dodatkowo przycinam krzaki, koszę trawę, czasami potrząsnę czyimś dywanem. To może wydawać się drobnostką, ale przez rok uzbiera się na urlop. Spędzam dużo czasu na świeżym powietrzu, jak archeolog na wykopaliskach – powiedział z uśmiechem.

Pomyślałem, że przynajmniej nie stracił swojego słynnego na całą uczelnię poczucia humoru.

– Czytam sporo – dodał po chwili, jakby chciał zniwelować złe wrażenie. – I mam służbowe mieszkanie... – dodał, ale tonem, jakby próbował przekonać samego siebie.

Poczułem na sobie ich pytające spojrzenia. Opowiedziałem im więc o mojej poprzedniej pracy i obecnych, warzywnych obowiązkach. Wszyscy trzej roześmialiśmy się głośno z wyraźną ulgą. W końcu wszyscy osiągnęliśmy coś w życiu. Uczciwie pracowaliśmy na swoje rodziny i to było najważniejsze.

Czytaj także: „Rodzina traktuje mnie jak wyrzutka, bo nie mam męża i dzieci. Mam za to 30 lat i życie, o którym marzyłam”
„Zamiast łez szczęścia, wyłam z rozpaczy na wieść, że znów jestem w ciąży. Utknęłam w domu wśród pieluch i wrzasków”
„Myślałam, że babcia nie ma przede mną tajemnic, a tu taka niespodzianka. Zmroziła mnie historia, którą przeżyła”

Reklama
Reklama
Reklama