„Zrobiłam stroik na grób teściów, a szwagierka go wyśmiała. Powiedziałam coś, czego nie zapomni do kolejnego listopada”
„Rozłączyłam się i stałam jeszcze chwilę z telefonem w ręce, patrząc tępo przez okno. Potem usiadłam na krześle i poczułam, jak coś się we mnie przełamuje. W środku mnie już coś huczało. Nie gniew, nie żal. Coś gorszego – upokorzenie”.

- Redakcja
Z Eweliną nigdy nie pałałyśmy do siebie sympatią. Od pierwszego spotkania – kiedy podała mi rękę z miną, jakby dotykała czegoś obrzydliwego – wiedziałam, że będziemy się sobie przyglądać raczej z dystansem niż z życzliwością. Ja starałam się trzymać fason dla Jerzego. On był między młotem a kowadłem – z jednej strony jego siostra, z drugiej żona. Najczęściej wybierał trzecią opcję: milczenie. Tylko czasem rzucał: „Nie przejmuj się, taka już jest”, jakby to miało cokolwiek wyjaśniać.
Po śmierci teściów coś się zmieniło, ale nie między nami – między mną a grobem. Tam, przy tych dwóch kamieniach z datami, czułam spokój, jaki trudno mi było osiągnąć przy żywych członkach rodziny Jerzego. Może dlatego uznałam, że w tym roku przygotuję coś wyjątkowego – nie kupiony w pośpiechu znicz, nie plastikowy wianek z kiosku. Zrobię coś sama. Stroik, który będzie wyglądał jak wspomnienie. Skromny, ale z klasą. Żeby był mój. Dla nich.
Włożyłam w to kilka wieczorów. Cięcie gałązek, suszenie kwiatów, dobór kolorów – miałam przy tym poczucie, że robię coś ważnego. Kiedy skończyłam, aż usiadłam naprzeciwko tego dzieła z kubkiem herbaty. Był piękny – ciepły, naturalny, delikatny. Widziałam w nim wdzięczność i spokój.
Nie robiłam tego dla poklasku. Ale może... może gdzieś z tyłu głowy miałam nadzieję, że Ewelina się choć raz zamyśli, powie „ładnie”. Albo po prostu – nic nie powie. Niestety, życie rodzinne nie zna takich luksusów.
To był stroik z serca
– Ewelina i tak tego nie doceni – mruknął Jerzy z kubkiem herbaty w dłoni, zerkając na moją kompozycję rozłożoną na stole.
Odłożyłam sekator i spojrzałam na niego bez uśmiechu.
– To nie dla niej. To dla nich – odpowiedziałam spokojnie, może aż za spokojnie.
Jerzy wzruszył ramionami i wyszedł do salonu, zostawiając mnie samą z gałązkami świerku, pąkami róży, szyszkami i cynamonem, który pachniał Bożym Narodzeniem, choć do grudnia było jeszcze daleko. Stroik był niemal gotowy. Zostawało już tylko przymocowanie ostatniej wstążki. Złoto-miodowej, takiej jaką kiedyś lubiła teściowa.
Nie wiedziałam, czy bardziej chciałam, by teściowie byli ze mnie dumni, czy by Ewelinie zatkało dech. Może jedno i drugie. Ale przede wszystkim to był mój sposób – cichy, spokojny – by pokazać, że jeszcze komuś na nich zależy. Że nie wszystko można kupić. Nawet na bazarku, gdzie Ewelina zwykle zaopatrywała się w tanie znicze. Ale ja jej tego nie wypominałam.
Wzięłam stroik do rąk. Ważył tyle, co moje zmęczenie, ale wyglądał dokładnie tak, jak chciałam. Skromnie, elegancko. Trochę jak ja – bez cekinów i brokatu, ale z intencją. Zawsze miałam potrzebę, by coś załatwiać gestami. Nigdy nie mówiłam wprost, że mi zależy. Wolałam pokazać to inaczej – zadbanym grobem, upieczonym ciastem, tą głupią wstążką, którą wybierałam dłużej niż sukienkę na wesele. W tej pracy było coś z terapii – może nawet prób pojednania. Albo raczej... ostatniego ukłonu. Bo przecież nikt nie będzie dbał o nich tak jak ja. Nawet ich własna córka.
Ustawiłam stroik na komodzie i zapaliłam świeczkę, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądać ze światłem. Płomień zatańczył, a ja się uśmiechnęłam. Chciałam, żeby ten moment trwał. Jeszcze nie wiedziałam, że niedługo ktoś opluje to, co zrobiłam własnymi rękami.
Dla niej to był szczyt kiczu
Telefon zadzwonił w piątek po południu. Właśnie wieszałam pranie. Z klamerką w zębach i mokrą ręką sięgnęłam po aparat.
– Cześć, Renata – głos Eweliny zawsze brzmiał tak, jakby mówiła do kogoś znacznie młodszego, niedojrzałego. – Dzwonię, bo byłam dziś na cmentarzu... Wiesz, chciałam sprawdzić, czy grób mamy i taty jest w porządku.
– I jak? – zapytałam ostrożnie, coś już w jej tonie mnie niepokoiło.
– No właśnie... ktoś chyba postanowił „upiększyć” go własnym sumptem. Musisz to zobaczyć! Jakiś paskudny, bazarowy stroik! Plastik jak z promocji w markecie, róże jak z grobu z lat dziewięćdziesiątych... – zaśmiała się, a mnie jakby ktoś wcisnął zimny kamień w brzuch. – Ja rozumiem, że ludzie chcą zrobić coś od siebie, ale przecież są granice estetyki...
Milczałam.
– No wiesz, wygląda to, jakby dzieci z przedszkola się bawiły w robienie stroika – ciągnęła, nieświadoma, jak bardzo każde jej słowo uderzało mnie w środek.
– Naprawdę? – tylko tyle zdołałam wydusić.
– No przecież ci mówię! Masakra. Jeśli to ktoś z twojej strony, to może... no nie wiem, porozmawiaj z nim. W końcu chodzi o naszą wspólną sprawę, nie? – zamilkła na chwilę. – Ale nie przejmuj się, kochana. Pewnie i tak zaraz ktoś to wyrzuci i wstawi coś normalnego.
– Jasne... – wyszeptałam. – Nie zauważyłam wcześniej.
– No to do zobaczenia w sobotę, jak zwykle? – zapytała wesoło, jakbyśmy miały iść razem na zakupy.
– Tak, do zobaczenia.
Rozłączyłam się i stałam jeszcze chwilę z telefonem w ręce, patrząc tępo przez okno. Potem usiadłam na krześle i poczułam, jak coś się we mnie przełamuje. W środku mnie już coś huczało. Nie gniew, nie żal. Coś gorszego – upokorzenie.
Nie powiedziałam jej prawdy. Nie miałam siły. A jednak jej słowa bolały mnie bardziej niż sądziłam. Głupie słowa, rzucone ot tak, z ironicznym uśmieszkiem. Ale we mnie wbiły się jak drzazgi. Czułam się jak dziecko, które przyniosło rysunek i usłyszało: „To ma być koń? Wygląda jak dziwadło”.
Nie mogłam już milczeć
Przyszła sobota. Chmury wisiały nisko, jakby zaraz miały spaść nam na głowy. Nie lubię listopadowych cmentarzy – tłumów, tych wszystkich spojrzeń, które szukają porównań: „O, ci to znicz dali duży”, „ta przyszła z dziećmi, jak ładnie”. Ale wtedy, tamtej niedzieli, wcale nie patrzyłam na ludzi. Całą drogę do grobu teściów czułam, że coś się zbliża. Jak śnieżyca, której jeszcze nie widać, ale już czuć wiatr.
Jerzy szedł obok w milczeniu. Niósł znicze, ja miałam małą chryzantemę w doniczce. A w głowie wciąż brzmiał mi ten jej śmiech – „stroik jak z bazaru”. Wiedziałam, że ją zobaczę. Była już przy grobie, w eleganckim płaszczu, z jakimś kolorowym pudełkiem w ręku. Gdy nas zobaczyła, uśmiechnęła się i rzuciła:
– O, przyszliście! Już myślałam, że się rozmyśliliście – spojrzała na grób, potem teatralnie skrzywiła się. – A to coś nadal tu stoi?
Zatrzymałam się. Jerzy spojrzał gdzieś w bok, jak zawsze, gdy chciał uniknąć rozmowy.
– Serio, myślałam, że ktoś to w końcu zabierze. Ktoś naprawdę sądził, że to będzie wyglądać ładnie?
To było jak uderzenie.
– To ja zrobiłam ten stroik – powiedziałam nagle cicho, ale wyraźnie. – Własnymi rękami. Wybierałam każdą gałązkę. Każdy element.
Cisza. Taka, że nawet wiatr przestał szumieć.
– Ty...? – Ewelina zbladła. – Ojej... ja... nie miałam pojęcia.
– Oczywiście, że nie. Bo nigdy nie pytasz. Bo wiesz lepiej. Przyszłaś tu tylko po to, żeby się popisać dużym zniczem i wrzucić zdjęcie, a nie pomyśleć, że może ktoś włożył w to serce.
– Renata, daj spokój – wtrącił Jerzy, próbując ratować sytuację, ale ja go zignorowałam.
– Teraz nie przyniosłaś nawet jednego znicza. Ale masz czelność krytykować coś, co dla mnie było ważne. Co miało znaczenie.
Ewelina milczała. I to był pierwszy raz, kiedy nie miała gotowej riposty. Stałyśmy tam naprzeciw siebie – ona z perfekcyjnie ułożonymi włosami i pudełkiem z marketu. Ja z czerwonymi policzkami i sercem bijącym jak oszalałe.
– Wiesz co? – powiedziałam już spokojniej. – Następnym razem możesz przyjść z czymkolwiek. Byleby to nie była tylko twoja negatywna opinia.
Położyłam chryzantemę, odwróciłam się i odeszłam. Jerzy poszedł za mną, jak cień. Nikt już nic nie mówił.
Nie będę się więcej starać
Wracaliśmy do domu bez słowa. Jerzy prowadził z tym swoim wiecznym wyrazem twarzy „nie wiem, o co chodzi, ale niech się skończy”. Mijaliśmy puste ulice i ja też milczałam, ale nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia. Po prostu wiedziałam, że nie warto mówić do kogoś, kto nie słucha.
W domu zdjął kurtkę i rzucił:
– No... niezła scena. Trzeba było od razu tak ostro?
Spojrzałam na niego i przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu.
– Czy trzeba było? A kiedy twoim zdaniem byłby lepszy moment? Może jak znowu powie, że moje ciasto smakuje jak z proszku? Albo że mam gust jak ciotka z PRL-u?
– Przesadzasz – westchnął, już wchodząc do salonu.
– Oczywiście, że przesadzam – powiedziałam, zostając w przedpokoju. – Bo tylko ja coś czuję. Bo tylko ja próbuję, kombinuję, szyję z niczego. A ty się z boku przyglądasz, jakbym grała w teatrze jedną rolę za dwoje.
Jerzy nie odpowiedział. Usiadł w fotelu, włączył telewizor, jakbyśmy wrócili z zakupów, nie z kłótni na cmentarzu. Ja usiadłam w kuchni, nalałam sobie herbaty. W tej ciszy usłyszałam wszystko. Że to nie pierwszy raz. Że nie chodziło tylko o stroik. Że ja się zawsze staram, a Ewelina zawsze ma coś do powiedzenia. Że Jerzy zawsze siedzi cicho. A ja... jestem zmęczona.
Zrozumiałam, że jestem sama. Że ta rodzina nie była wspólnotą, tylko układem. Że przez lata budowałam mosty, a oni nawet nie chcieli po nich przejść. Patrzyłam w parującą filiżankę i czułam, że coś się we mnie skończyło. Jakaś część mnie – ta, która się stara, tłumaczy, znosi z uśmiechem – właśnie zdjęła fartuch i wyszła.
– Jerzy – powiedziałam w końcu. – Nie licz na to, że następnym razem zrobię stroik.
Nic nie odpowiedział. Tylko ściszył telewizor.
Postawiłam swoje granice
Kilka dni później, w środę wieczorem, przyszła wiadomość. Na ekranie telefonu wyświetliło się imię: Ewelina. Przez chwilę zawahałam się, czy odebrać, ale to był tylko SMS. „Przepraszam. Nie wiedziałam, że to twój stroik. Był… ładny. Serio”. Przeczytałam raz. Drugi. Trzeci. Litery nie zmieniały treści, ale jakby zmieniały wagę. „Ładny”. Z jej ust – to było jak lawina zamarzniętych emocji, która nagle zaczęła się kruszyć.
Nie odpisałam. I nie dlatego, że nie umiałam przebaczyć. Po prostu nie miałam potrzeby. Ta wiadomość nie była dla mnie początkiem nowej relacji. Była końcem czegoś innego – mojego milczenia, mojego udawania, że nic mnie nie rusza. Była ostatnim potwierdzeniem, że granica, którą postawiłam, została zauważona.
Usiadłam przy oknie z herbatą, tym razem malinową, gorącą – taką, jaką lubię. Patrzyłam na ulice oświetlone latarniami, gdzie ludzie wracali do domów, jakby nigdy nic. Nie czułam satysfakcji. Nie było triumfu. Tylko cisza. Ale tym razem inna – spokojna. Uporządkowana. Nie wiedziałam, czy coś się zmieni. Czy Ewelina zamilknie na dłużej. Czy Jerzy w końcu zauważy, że nie zawsze trzeba milczeć. Nie sądzę. Ale to już nie było moje zmartwienie.
Tego wieczoru zrozumiałam, że czasem najlepsze, co można zrobić dla siebie, to nic nie robić więcej dla innych. I że choć boli, to warto postawić granicę. Nawet jeśli jedynym, co po niej zostanie, jest plastikowy stroik, który wygląda „jak z bazarku”, ale powstał z serca.
Renata, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grobie babci znalazłam obcy wieniec na Wszystkich Świętych. Rodzina uniosła się honorem i zaczął się kabaret”
- „Kupiłam wiązankę na Wszystkich Świętych za 50 zł. Teściowa powiedziała, że to wstyd, a ja jestem sknerą”
- „Gdy czyściłam grób męża podszedł do mnie obcy mężczyzna. Po chwili rozpoznałam w nim kogoś z przeszłości”

