Reklama

Gdyby ktoś spojrzał na moje życie z zewnątrz, pomyślałby: idealne. Praca w korporacji, sukcesy, prestiż, ludzie podziwiający moje tempo i skuteczność. Awans, który właśnie dostałam, przypieczętował wszystko, do czego dążyłam przez ostatnie dwa lata. Tyle że nikt nie widział, jak wyglądało moje życie po godzinach. Albo raczej – jak nie wyglądało. Bo w domu panowała cisza.

Postarałam się

Marek, mój mąż, znosił to wszystko cierpliwie. Moje wieczne „zaraz”, moje powroty po dwudziestej, moje odburkiwane „dobrze, dobrze” na jego pytania. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zjedliśmy kolację przy stole, a nie każde osobno, z telefonem w ręce. Dlatego tamtego dnia miało być inaczej. Zrobiłam zakupy, wyłączyłam telefon, zapaliłam świeczki. Usmażyłam schabowe – jego ulubione, z sosem pieczarkowym. Pamiętam, że kiedyś, na początku, mówił, że tylko moje tak smakują.

Smażyłam schabowe w dokładnie ten sam sposób, w jaki nauczyła mnie mama, kiedy byłam jeszcze na studiach i Marek przychodził do mnie na kolacje. Miałam wtedy jedną patelnię i dwa talerze, a on mówił, że nigdzie nie jadł tak dobrze. Teraz miałam i patelnie, i porządną kuchnię, ale cisza w mieszkaniu była inna niż kiedyś.

Nakryłam do stołu. Bez przesady, ale ładnie – białe talerze, czerwone serwetki, dwie wysokie świece i lampka czerwonego wina dla każdego. Usiadłam na chwilę, spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut powinien być. Wzięłam głęboki oddech i wstałam, żeby jeszcze raz sprawdzić, czy wszystko gotowe.

Chciałam wypaść dobrze

Drzwi otworzyły się o szóstej. Usłyszałam jego kroki i od razu poszłam do przedpokoju.

– Cześć – powiedziałam z uśmiechem. – Przebierz się, kolacja już czeka.

Marek popatrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem. Nie był przyzwyczajony do tego, że czekam w drzwiach. Kiwnął głową i poszedł do sypialni. Po kilku minutach usiedliśmy przy stole.

– Pachnie znajomo – powiedział, unosząc widelec.

– Twoje ulubione – odparłam. – Chcę, żeby dzisiaj było jak dawniej.

Jadł spokojnie, w ciszy, jakby każdy kęs był zadaniem do wykonania. Ja mówiłam – opowiadałam o pracy, o tym, że w końcu mam mniej stresu, że może pojedziemy gdzieś na weekend.

– Marek… – zaczęłam, ściszając głos. – Chcę, żebyśmy znowu byli blisko.

Uśmiechnął się lekko.

– Wiesz, że lubię twoje schabowe – powiedział i sięgnął po kieliszek. – Naprawdę dobre wyszły.

– Nie o schabowe chodzi – przerwałam mu, czując rosnące napięcie.

Zamilkł na chwilę, a potem wziął łyk wina.

– Wiem.

I nic więcej nie powiedział. Atmosfera zgęstniała. Spojrzał na mnie, ale zaraz uciekł wzrokiem w stronę świec. Zrobiło mi się gorąco. Nie o taką kolację mi chodziło, nie o uprzejme grzeczności.

– Marek… o czym myślisz?

– O tym, że nie wszystko da się naprawić kolacją – odpowiedział cicho.

Nie byłam gotowa na taką odpowiedź.

Coś się zmieniło

Zamilkłam na chwilę, wpatrzona w serwetkę, którą bezwiednie gniotłam między palcami. Nie miałam gotowej odpowiedzi. Nie spodziewałam się, że powie to wprost, tak bez osłonek. Czułam, jak coś we mnie się cofa – jakbym chciała schować się z powrotem za te wszystkie lata ciszy, które przecież sama stworzyłam.

– Wiem, że dużo rzeczy zepsułam – powiedziałam w końcu. – Wiem, że za długo to wszystko ignorowałam. Ale teraz chcę to zmienić. Naprawdę.

Marek siedział naprzeciwko mnie, spokojny, zamknięty w sobie jak zawsze, ale był w tym coś nowego. Jakby już nie czekał, nie walczył, ale pogodził się z czymś, o czym ja dopiero zaczynałam myśleć.

– Starałaś się – powiedział. – Wiem, że się starałaś. Ale w międzyczasie… coś się zmieniło.

Próbowałam nie drżeć. Znałam ten ton głosu. Znaczył, że mówi prawdę. Zaczęłam się domyślać, ale jeszcze nie chciałam tego dopuścić do siebie.

– Co się zmieniło? – zapytałam, chociaż czułam, że nie chcę znać odpowiedzi.

Nie spodziewałam się

Wstał, podszedł do okna, przez chwilę patrzył na ciemne niebo. A potem odwrócił się do mnie i powiedział:

– Kiedy ciebie nie było… kiedy nie mogłem z tobą pogadać, po prostu ktoś się pojawił. Nie planowałem tego. To się stało.

Znieruchomiałam.

– Kto? – głos mi zadrżał.

Znowu cisza. Potem spojrzał na mnie i powiedział jedno słowo:

– Kobieta.

– Z pracy?

Kiwnął głową.

– Od kiedy?

– Kilka miesięcy.

– Spałeś z nią?

– Nie o to chodzi – odpowiedział. – To nie był impuls czy przygoda. Po prostu była przy mnie i słuchała. A ja nie umiałem już czekać, aż ty wrócisz do domu.

I tyle. Nie było krzyku. Nie było dramatycznych gestów. Tylko dwie osoby, które już nie były parą, chociaż jeszcze dzieliły mieszkanie.

To był koniec

Wsiadłam do samochodu, nie wiedząc, dokąd jadę. Krążyłam bez celu po mieście, aż w końcu zaparkowałam gdzieś pod lasem. Oparłam głowę o kierownicę i zamknęłam oczy. W ciszy zaczęły wracać wspomnienia. Pierwszy wspólny wynajem, nasz stół z Ikei, śmiech przy niedzielnych obiadach. Jak się cieszył, kiedy po raz pierwszy zrobiłam mu schabowe. Mówił wtedy: „Jak u mamy, tylko lepiej, bo twoje”. Teraz schabowe leżały na patelni i nie smakowały jak dawniej.

Nie znałam tej kobiety, ale wyobrażałam ją sobie. Młodszą, cichą, obecną. Może przynosi mu kawę do biurka, słucha jego opowieści o filmach, których ja nie miałam czasu oglądać. Może potrafi po prostu być, kiedy on tego potrzebuje.

Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Marek już wyszedł. Został tylko jego kubek, jak zawsze, umyty i odstawiony na miejsce. Usiadłam przy stole, tym samym, przy którym jeszcze wczoraj starałam się ratować to, co przestało istnieć. W kuchni nadal pachniało kolacją, której żadne z nas nie zjadło do końca. Przyniosłam talerze z resztkami i postawiłam je przed sobą. Patrzyłam na nie, ale nie miałam odwagi ich ruszyć.

Byłam załamana

Zostałam w domu sama, bez planu, bez odpowiedzi, bez niego. Odsunęłam krzesło, postawiłam talerze w zlewie. Nie miałam siły ich zmywać, zresztą, jakie to miało teraz znaczenie. Przeszłam przez salon i zatrzymałam się przy framudze drzwi. Spojrzałam na puste miejsce, gdzie zawsze kładła klucze. Nie było ich tam teraz. Może nie wróci, może już podjął decyzję, tylko jeszcze mi nie powiedział.

Byłam zmęczona, bardziej niż po najcięższym projekcie. To zmęczenie nie miało nic wspólnego z brakiem snu. To było zmęczenie walką, którą zaczęłam za późno. Usiadłam na kanapie, objęłam kolana ramionami i oparłam brodę o kolana. Cisza nie była już tylko brakiem dźwięku. Była jak głuchy mur między tym, co było, a tym, co zostało.

Myślałam, że wystarczy wrócić do punktu, od którego wszystko zaczęło się psuć i naprawić to jednym gestem. Ale miłość to nie smak dzieciństwa. Nie da się jej odgrzać. I może to dobrze, może w końcu przestanę udawać, że da się cofnąć czas. Może w końcu zacznę iść przed siebie.

Barbara, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama