Reklama

Pracuję w lokalnej bibliotece. Kiedyś myślałem, że to tylko tymczasowo – że zarobię, uzbieram i wyjadę. Berlin, Paryż, może Barcelona... Tam, gdzie ludzie żyją sztuką, marzeniami. Gdzie można być kimś więcej niż tylko „tym spokojnym chłopakiem z biblioteki”. Ale nie wyjechałem. Zostałem. Bo chciałem być blisko rodziny.

Matka – Dorota – miała wtedy zdrowotne problemy. Ojciec niby był, ale zawsze bardziej duchem niż ciałem. No i Ola, młodsza siostra. Miała wtedy dopiero 16 lat. Wydawało mi się, że muszę być, czuwać. Że jestem potrzebny. Więc odrzuciłem staż w Berlinie, nie pojechałem na studia, chociaż się dostałem. Zostałem, żeby być „blisko”.

Dziś Ola mieszka w Krakowie. Studiuje coś, nie wiem dokładnie co, bo ostatnio rozmawialiśmy... kilka miesięcy temu. Ojciec rzadko się odzywa. Matka dzwoni, kiedy czegoś potrzebuje.

Właśnie zadzwoniłem do niej.

– Halo? – odebrała po trzecim sygnale. – Mateusz? Teraz nie mogę, mam spotkanie. Oddzwonię, dobrze?

– Jasne – rzuciłem cicho.

– Pa, kochanie – i się rozłączyła.

Oczywiście nie oddzwoniła. I pewnie nie oddzwoni. Nie mam do niej pretensji. W końcu każdy ma swoje życie.

Tylko że ja swoje zawiesiłem – na ich rzecz. Zawiesiłem i tak już trwa od lat.

Nigdy się tym nie interesowali

– Ty to naprawdę odrzuciłeś? – Bartek spojrzał na mnie jak na idiotę. – Serio, Mateusz? Staż w Berlinie?

Siedzieliśmy na ławce przy stawie, niedaleko mojego bloku.

No. Tak wyszło – wzruszyłem ramionami, jakby to była decyzja o zmianie pasty do zębów, a nie rezygnacja z marzenia życia.

– A oni w ogóle wiedzą? Twoja rodzina? Że to dla nich?

Zamilkłem. Popatrzyłem gdzieś w dal. Na tych starszych ludzi z kijkami, dzieci karmiące kaczki. Zazdrościłem im tej bliskości.

– Chyba nie – powiedziałem w końcu. – Nigdy się tym nie interesowali.

– Człowieku… – Bartek wciągnął dym i wypuścił go powoli. – Moja matka by mnie zabiła, gdybym coś takiego odpuścił. Powiedziałaby: „Leć. Świat nie poczeka”.

W mojej głowie od razu odezwał się inny głos. Głos mojej matki.

– Mateusz, bądź rozsądny. Rodzina jest ważniejsza niż jakieś artystyczne fanaberie.

Powiedziała to wtedy, kiedy drżącym głosem pokazałem jej maila z informacją o przyjęciu na staż. Dodała jeszcze, że jak wyjadę, to Ola zostanie „sama z problemami” i że ona tego psychicznie nie udźwignie.

Więc zostałem. Pomagałem, robiłem zakupy, odbierałem Olę z imprez, a potem… potem już nikt nic nie potrzebował. A ja nadal tu jestem.

– Może po prostu nie jestem stworzony do tego – powiedziałem cicho.

Bartek spojrzał na mnie z politowaniem. Cisnął niedopałek w ziemię.

– Albo po prostu wkręciłeś sobie, że jesteś im potrzebny. A oni wcale cię o to nie prosili.

Nie odpowiedziałem. Pomyślałem, że może mieć rację.

Te słowa ciągnęły się za mną jak echo

Obudziłem się przed siódmą. Pierwsza myśl? Dzisiaj mam urodziny. Głupie, że się tym ekscytowałem, jakbym miał dziesięć lat. Ale wciąż gdzieś tliła się nadzieja. Że może matka zadzwoni z rana. Albo siostra. Chociaż SMS. Cokolwiek. Nic.

Zrobiłem sobie kawę i siedziałem przy stole w ciszy, wpatrzony w telefon. Pojawiła się tylko wiadomość z banku: „Z okazji urodzin życzymy samych sukcesów”. No tak, przynajmniej oni pamiętali.

Po południu wziąłem się w garść. Sam zadzwoniłem do mamy.

– Mateusz?! – zdziwiony głos. – Och, kochanie… Przepraszam, dzisiaj był taki dzień… Zapomniałam totalnie. W pracy młyn, jeszcze prezentację miałam…

– Spoko – przerwałem jej. – Nie oczekiwałem niczego wielkiego.

– Zadzwonię później, dobrze? – dodała i już chciała się rozłączyć.

– Nie chodzi o prezent – powiedziałem szybko. – Chodzi o to, że ja się chyba dla was nie liczę.

Zapadła cisza. A potem, jakby w obronie:

– Nie przeżywaj tak, Mateusz. Każdy ma swoje życie.

Każdy ma swoje życie. Te słowa ciągnęły się za mną jak echo, kiedy wieczorem otworzyłem butelkę wina, którą kupiłem sam dla siebie. Sam też za siebie wzniosłem toast.

Siostra przysłała wiadomość dopiero po 22:

„Wszystkiego, stary! :)”

Odpisałem tylko:

– Dzięki.

Ale nie wysłałem.

Zamknąłem oczy i pomyślałem, że to wszystko jest żartem. Tylko jakoś nikt się nie śmieje.

Rodzina jest wtedy, kiedy się liczysz

W środę zadzwoniłem do matki.

Chciałem was zaprosić na obiad w niedzielę. Tak po prostu. Dawno się nie widzieliśmy.

– Ojej, Mateusz… Wiesz, teraz wszystko się tak nawarstwiło... Może innym razem?

Ojcu nie musiałem nawet dzwonić – mama powiedziała, że „on też nie da rady”. Ola obiecała, że spróbuje. „Może wpadnę, ale nic nie obiecuję” – rzuciła przez telefon, zagryzając słowa chrupkami. Nawet się nie zapytała, co gotuję.

W niedzielę zrobiłem rosół. Kupiłem ciasto w cukierni. Nakryłem stół, normalny obrus. Nawet wazon z kwiatami postawiłem. Może to głupie, wiem, ale zależało mi.

Czekałem.

Do 13:00 – nic. Do 14:15 – zero. O 15:00 napisałem do Oli:

– Będziesz?

Dostałem tylko wiadomość:

„Sorka, nie wyrobię się. Zostałam w akademiku, mam kolosa jutro”.

Patrzyłem na rosół. Zdążył wystygnąć. Ciasto się rozpuściło od ciepła. Ja siedziałem sam, przy stole, jak kretyn. Znowu dałem się nabrać.

Wtedy zadzwonił Bartek.

– Ej, miałem przyjść wcześniej, sorry, zaspałem. Ale jestem już na rowerze, będę za kwadrans.

– Nie, nie trzeba… – zacząłem, ale on mi przerwał.

– Mateusz. Nie siedź sam. Już jadę.

I rzeczywiście, przyszedł. Zjedliśmy ten cholerny rosół, oglądaliśmy jakiś głupi film. Nawet się trochę pośmialiśmy.

– Wiesz, że twoja rodzina to idioci? – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– Może po prostu ich nie obchodzę – mruknąłem.

Bartek wstał.

– Może. Ale ty też powinieneś przestać się łudzić, że coś się zmieni.

Słowa matki otworzyły mi oczy

W poniedziałek po południu zebrałem się i poszedłem do mamy do pracy. Bez zapowiedzi. Weszła właśnie do biura, kiedy ją złapałem na korytarzu.

– Synku? Co się stało?

– Muszę z tobą porozmawiać. Teraz.

Zmarszczyła brwi, zdezorientowana. Zawsze się denerwowała, gdy coś wymykało się spod kontroli.

– Ale ja mam zaraz spotkanie…

– To będzie krótko.

Zgodziła się. Weszliśmy do małego aneksu z kuchnią, gdzie stał automat z kawą i trzy krzesła. Usiadłem, ona stanęła, jakby nie chciała zostać tu na długo.

– Wiesz, żałuję. Że zostałem.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

Żałuję, że zrezygnowałem z tamtego stażu. Że nie wyjechałem, nie wybrałem siebie. Bo nie czuję, żeby to coś dało.

– Mateusz… o co ci chodzi?

– O to, że chciałem być blisko was. A dziś nie mogę się doprosić nawet o telefon. O jedno spotkanie. O rozmowę.

Wzruszyła ramionami, jakby to była rozmowa o pogodzie.

– Ale… przecież nigdy cię o to nie prosiliśmy.

Zatkało mnie.

– Co?

To była twoja decyzja. My cię nie zatrzymywaliśmy.

Pamiętałem doskonale te rozmowy. „Rodzina najważniejsza, Mateusz. Bądź rozsądny. Nie zostawia się bliskich”. Nie powiedziała tego wprost. Ale wystarczająco dobitnie, żebym zrozumiał.

– Poświęciłem wszystko. Wszystko, mamo.

– Ale kto ci kazał?

To zdanie mnie rozwaliło. Milczałem. Wstałem i wyszedłem. Nawet się nie pożegnałem.

Na klatce schodowej usiadłem na stopniu i przez chwilę próbowałem zrozumieć jedno:
czy naprawdę nikt mnie o to nie prosił, czy po prostu nikogo to nie obchodziło?

Pojechałem do ojca, licząc, że tam znajdę trochę zrozumienia

Wiedziałem, że muszę się z nim skonfrontować. Nie z matką, nie z Olą. Z ojcem.

To on był zawsze cicho. Jak cień. Niby był, ale nigdy naprawdę. Wolał rozmawiać z telewizorem niż ze mną.

Zadzwoniłem. O dziwo, odebrał od razu.

Tato, mogę przyjechać?

– Teraz?

– Tak. To ważne.

– Dobra – rzucił i się rozłączył.

Pojechałem wieczorem. Mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo jak zawsze – ciemne, chłodne, pachnące herbatą i gazetami. Ojciec siedział w fotelu, jak zwykle. Patrzył w telewizor, nawet nie wyciszył.

Usiadłem na kanapie, naprzeciw niego.

– Muszę coś powiedzieć. I wolę to zrobić, zanim zniknę.

– Znikniesz? – parsknął cicho, jakby to był kiepski żart.

Może. Już sam nie wiem. Po prostu... czuję się jak cień w tym życiu. Jakby mnie nie było.

Spojrzał na mnie. Bez emocji, bez złości. Po prostu spojrzał.

– Dlaczego mi nigdy nic nie powiedziałeś? – zapytałem. – Nigdy nie zapytałeś, czy u mnie wszystko w porządku. Nigdy nie spytałeś, jak się czuję. Jakby cię to nie obchodziło.

– Bo nie wiedziałem, co powiedzieć – odpowiedział w końcu. – Zawsze byłeś taki zamknięty w sobie.

– Zamknięty?! – roześmiałem się gorzko.

Zamilkł. Wziął łyk herbaty, jakby to miało cokolwiek zmienić.

– Próbowałem, tato. Próbowałem być synem. Członkiem tej rodziny. Kimkolwiek. Ale czuję, że przez was przestałem być sobą. I że już za późno, żeby się odnaleźć.

Wstałem. Serce waliło mi jak młot.

– Nie chcę się z tobą kłócić – rzuciłem, sięgając po kurtkę. – Ale chcę, żebyś wiedział, że się pogubiłem. I że to nie jest tylko moja wina.

Nie odpowiedział. Wyszedłem. Może to była ostatnia rozmowa. Może pierwsza prawdziwa. Może jedyna, jaką kiedykolwiek ze sobą odbyliśmy.

Mateusz, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama