„Zostawiłam syna z babcią i wyjechałam na kilkuletni kontrakt. Nic nie poradzę, że dziecko przeszkadza mi w karierze”
„Zostawiłam dziecko z babcią i poleciałam do pracy za granicę – dla jednych wyrachowanie, dla mnie wybór i prawo. Matka ma też prawo do ambicji – powtarzałam sobie, lecąc do Abu Zabi. Dziś wiem, że nie da się być jednocześnie daleko i blisko. I że nie wszystko da się kupić – a zwłaszcza miłość dziecka”.

- Redakcja
Czasami myślę, że gdybym była mężczyzną, nikt nie zadawałby mi tych wszystkich ociekających oburzeniem pytań. Nikt nie marszczyłby brwi, nikt nie przewracałby oczami, słysząc, że zostawiłam dziecko z babcią i poleciałam do pracy za granicę. Facetowi by przyklasnęli: „Patrzcie, odpowiedzialny, zaradny, zarabia na rodzinę!”. Ale kobieta? Kobieta to ma przecież siedzieć przy garach i chodzić na wywiadówki.
Nie pasuję do tego obrazka. Nigdy nie pasowałam. Mam dyplom z inżynierii środowiska i stanowisko, o które niektórzy walczą latami. Wiem, że to brzmi jak z folderu reklamowego uniwersytetu, ale zanim mnie ocenisz – przeczytaj tę historię do końca. Bo nic nie jest tak proste, jak się wydaje z boku. Nawet decyzja, która na pozór wygląda jak czyste wyrachowanie, ma swoje tło.
„Nie chcę, żebyś jechała”
– Mama, a kiedy ty wrócisz? – zapytał mnie Jasiek, nie podnosząc wzroku znad układanki. Miał wtedy niecałe cztery lata i był na etapie zadawania pytań, których nikt nie chce słyszeć.
– Niedługo, kochanie. Tak szybko, że nawet nie zdążysz zatęsknić – uśmiechnęłam się i kucnęłam obok niego, choć w głowie już liczyłam czas do odlotu.
– Ale ja chcę teraz… – jęknął i nagle objął mnie za szyję. – Nie chcę, żebyś jechała.
Babcia stała w kuchni, mieszała rosół, udając, że nie słyszy. Ale widziałam po jej zaciśniętej szczęce, że słyszy wszystko.
– Jaśku, przecież mówiłam ci już: mama musi wyjechać do pracy. Pamiętasz, opowiadałam ci o tym? – mówiłam miękko, jakbym tłumaczyła zasady nowej gry.
– Ale ty masz pracę tu – wytknął, a ja przez sekundę naprawdę poczułam się winna. Sekundę, nie więcej.
– Tam jest lepsza. Mama będzie zarabiać tyle, że wiesz co? Jak wrócę, to kupimy sobie wakacje nad morzem! – próbowałam odwrócić uwagę.
– A nie możemy teraz? – spytał z nadzieją.
– Nie możemy. Teraz mama musi polecieć.
– Karina… – babcia w końcu się odezwała. – On ma dopiero 4 lata. Zastanów się.
– Zastanowiłam się, mamo – ucięłam ostro. – I nie mam zamiaru całe życie tkwić w miejscu tylko dlatego, że zostałam matką.
Spojrzała na mnie z takim czymś w oczach… pogardą? Albo żalem. A może jednym i drugim.
– Ty wiesz najlepiej, co robisz – powiedziała chłodno. – Ale nie każ mi potem zbierać tego, co ty porozbijasz.
Ja niczego nie rozbijam. Ja tylko wyjeżdżałam.
Szłam jak po nagrodę
Na lotnisku nie płakałam. Stałam z kubkiem kawy, zerkając na zegarek co dwie minuty, jakby to miało przyspieszyć boarding. Telefon zawibrował – wiadomość od mamy.
„Jasiek zasnął. Pytał, czy może spać z moją poduszką, bo pachnie tobą”.
Odłożyłam telefon, nie odpisując. Wzruszenie to luksus, na który nie mogłam sobie pozwolić.
– Przepraszam, czy to miejsce wolne? – zapytała kobieta w granatowym płaszczu.
– Tak, proszę – wskazałam fotel obok. – Gdzie pani leci?
– Do Oslo. A pani?
– Abu Zabi. Kontrakt na dwa lata – odpowiedziałam z dumą. Lubiłam, jak to brzmiało.
– Sama?
– Sama. Mój syn został z babcią – dodałam bez cienia wahania. – Tam nie ma warunków dla dzieci. Poza tym… przeszkadzałby mi w pracy.
Zawahała się, zanim odpowiedziała:
– Odważna decyzja. Nie każda matka by tak mogła.
– Ależ skąd – uśmiechnęłam się. – Matka ma też prawo do ambicji. Tylko nikt jej tego nie mówi.
Zamilkła. Słyszałam to już wcześniej: nie oceniam, ale i tak cię oceniam.
Po chwili z głośnika rozległ się komunikat:
– Pasażerowie lotu do Abu Zabi proszeni są do bramki numer 12.
Wstałam, poprawiłam marynarkę.
– Powodzenia – rzuciła kobieta.
Szłam do bramki jak po nagrodę. Pierwszy raz w życiu czułam, że to ja wybieram. Nie ktoś za mnie.
Byłam „Karina z Europy”
Pierwsze miesiące w Emiratach były jak z magazynu o sukcesach. Klimatyzowane biuro z widokiem na zatokę, firmowe auto, lunch w nowoczesnych knajpach z ludźmi, którzy nie zadawali mi pytań o dziecko. Byłam „Karina z Europy” – konkretna, ambitna, szybka w decyzjach. I właśnie taka chciałam być.
– Twój syn ma cztery lata? – zapytała kiedyś Aisha, koleżanka z działu.
– Już pięć. Został z babcią – odparłam zwięźle, skupiona na arkuszu z wynikami sprzedaży.
– Nie tęsknisz?
Zamrugałam.
– Tęsknię. Ale tęsknota nie płaci rachunków, nie daje awansów i nie kupuje mieszkania. – Wzruszyłam ramionami.
– No tak… – powiedziała cicho. – Ale dzieci szybko rosną. Potem już nie nadrobisz.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam tego słyszeć.
Wieczorem, po spotkaniu, zadzwoniłam do mamy. Odebrała po trzecim sygnale.
– Jasiek już śpi?
– Dopiero zasnął. Cały dzień marudził, że boli go brzuszek. Ale może to tylko stres. W przedszkolu był jakiś konflikt z kolegą.
– I co, przeżył? – rzuciłam półżartem.
– Karina, on ma pięć lat. Nie zgrywaj twardzielki – westchnęła mama. – Nie każdy problem trzeba bagatelizować.
– Mamo, nie dramatyzuj. Ty też mnie wychowałaś praktycznie sama.
– Tak, ale ja nie miałam wyboru. A ty ten wybór miałaś.
Rozłączyłam się pierwsza. W Emiratach już noc, a u mnie czekały jeszcze maile, prezentacja i spotkanie z dyrektorem regionu. Zerkając na swoje odbicie w lustrze w łazience, poprawiłam szminkę. Nie było na niej śladu wyrzutów sumienia. Jeszcze nie wtedy.
Zrozumiałam, ale nie chciała słuchać
Pół roku później przyleciałam na chwilę do Polski – służbowo. Miałam dwa dni „wolnego”, które mogłam wykorzystać, jak chciałam. Kupiłam prezenty: zdalnie sterowany samochód, kolorowe książeczki, nawet czekoladki z lotniska. Kiedy stanęłam pod drzwiami mieszkania mamy, trzymając walizkę i torbę z podarunkami, przez chwilę miałam wątpliwości.
Drzwi otworzył Jasiek. Rósł. Był wyższy niż pamiętałam. I szczuplejszy.
– Cześć, kochanie – powiedziałam cicho.
Patrzył na mnie obojętnie.
– Cześć – odpowiedział po chwili, a potem… wrócił do pokoju.
Stałam jak głupia, z torbą pełną rzeczy, które miały wszystko naprawić. Mama spojrzała na mnie z kuchni.
– No to witaj w domu – mruknęła.
– Mamo, o co chodzi? Czemu on się tak zachowuje?
– Może dlatego, że nie rozumie, kim teraz dla niego jesteś. Gościem? Obcą panią z prezentami?
Weszłam do jego pokoju. Siedział na dywanie i budował coś z klocków.
– Jasiek, chciałbyś się ze mną pobawić?
– Nie wiem. Babcia się ze mną bawi, jak mam ochotę – odpowiedział beznamiętnie.
– Tęskniłeś?
Wzruszył ramionami.
– Babcia mówi, że mamusia dużo pracuje i że wróci dopiero za jakiś czas.
– Ale jestem teraz tu, prawda?
– A potem znowu polecisz?
Zamilkłam. On już znał odpowiedź.
– To po co się przyzwyczajać? – dodał i wrócił do klocków.
Usiadłam obok niego, ale on przesunął się o kilka centymetrów. W tej ciszy zrozumiałam coś, czego nie chciałam przyjąć: że nie da się być jednocześnie daleko i blisko.
On mnie kiedyś znienawidzi?
Drugiego dnia pobytu mama usiadła ze mną przy kawie, jakby czekała na ten moment od dawna.
– Karina… mogę coś powiedzieć?
– Jak zawsze. Ale nie obiecuję, że zrobię, co chcesz – uśmiechnęłam się krzywo, mieszając cukier.
– Wiem. Ale i tak powiem. Jasiek bardzo się zmienił przez ostatni rok. Jest cichy. Niby grzeczny, ale to nie ta sama iskra, którą miał, zanim wyjechałaś.
– Może po prostu dojrzewa? Każde dziecko się zmienia – odburknęłam, próbując zdusić niepokój.
– Karina, on śpi z moją koszulą, bo pachnie jak dom. Nie mówi już „mama”. Mówi „Karina przyjedzie” albo „Karina dzwoniła”. Rozumiesz?
– Mamo, przecież on wie, że jestem jego matką!
– Tak, tylko że dla niego to już nie znaczy tyle, ile myślisz.
Zamilkłam. Serce zaczęło mi walić. Spojrzałam w okno, za którym dzieci wracały ze szkoły z plecakami większymi niż one same.
– On mnie kiedyś znienawidzi? – zapytałam nagle, pół żartem, pół naprawdę.
– Nie wiem – mama odchyliła się na krześle. – Ale może po prostu przestanie potrzebować.
Wieczorem, zanim wyszłam na kolację z klientem, zajrzałam do pokoju Jaśka. Spał zwinięty w kłębek, z tą cholerną koszulą przy twarzy. Po raz pierwszy nie miałam siły wrzucić niczego na Instagrama.
W drodze do restauracji spojrzałam na telefon. Wiadomość z pracy: „Klient z Singapuru potwierdził. Musisz być tam za miesiąc.” Odpisałam odruchowo: „Będę”. I tylko przez sekundę pomyślałam: „A co z Jaśkiem?”. Tylko przez sekundę.
Nie było mnie na żdanym zdjęciu
W samolocie do Singapuru patrzyłam przez okno na rozświetlone pasy startowe i czułam... pustkę. Już nie euforię, nie dumę. Pustkę. Nawet gdy stewardesa podała mi szampana w klasie biznes, nie uniosłam kieliszka.
Dzień wcześniej, przy drzwiach mamy, Jasiek powiedział tylko:
– Pa.
Nie „do zobaczenia”, nie „kiedy wrócisz?”. Tylko „pa”.
– Może to lepiej – powiedziała mama, gdy zamykałam walizkę. – Łatwiej mu będzie, jeśli nie będzie się za każdym razem łamał.
– Dzięki za wsparcie – rzuciłam ironicznie.
– Wiesz, co mnie najbardziej boli, Karina? – zatrzymała mnie w przedpokoju. – Że ty naprawdę nie wiesz, co tracisz.
Chciałam powiedzieć, że wiem. Że boli. Ale nie powiedziałam nic. W samolocie otworzyłam laptopa, kliknęłam w folder ze zdjęciami. Jaś z przedszkola, Jaś z misiem, Jaś z babcią. Mnie na żadnym nie było. Wylądowałam i jak zwykle wskoczyłam w rytm spotkań, kolacji, analiz. Życie dalej pędziło.
Tylko czasem, nocą, łapałam się na tym, że myślę: „Ile on teraz ma lat? Siedem? Osiem?” Przeglądałam profil mojej mamy, czasem nawet zatrzymywałam się przy filmiku, jak Jasiek gra na flecie. Nie znałam tej melodii. Nie znałam tego chłopca. Ale wiedziałam jedno – nie miałam prawa oczekiwać, że będzie na mnie czekał wiecznie. Bo on też kiedyś wybierze. I może nie wybierze mnie.
Karina, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zostawiłam 5 tysięcy w kopercie na stole. Następnego dnia cała rodzina udawała, że jej nie widziała”
- „Odkąd dostałam spadek, mąż traktuje mnie jak bankomat. Nie mam ochoty dzielić się z nim moją kasą”
- „Myślałam, że mąż będzie dumny z mojego awansu w pracy. Usłyszałam od niego coś, co niemal wbiło mnie w ziemię”

