Reklama

Mam trzydzieści pięć lat i mogłabym powiedzieć o sobie jedno: lubię mieć wszystko pod kontrolą. Plan dnia, zakupy, rachunki – to zawsze ja trzymam w ręku. Piotr, mój mąż, zwykle śmieje się, że gdyby nie ja, już dawno zgubiłby się w tym życiu. Może coś w tym jest. Ale ja po prostu wierzę, że porządek daje spokój. A przynajmniej do tej pory tak myślałam.

Tego lata wyjątkowo czekałam na urlop, który miał nadejść dopiero we wrześniu. Marzyłam o chwili, w której wyłączę telefon służbowy, zamknę za sobą drzwi mieszkania i po prostu… odetchnę. Piotr powtarzał, że za bardzo się nakręcam, że powinnam się wyluzować, ale to ja musiałam pamiętać o kremach z filtrem, lekach i rezerwacji parkingu przy lotnisku. Gdyby to zależało od niego, spakowałby trzy koszulki, klapki i szczoteczkę do zębów – i już.

Najwięcej problemu miałam z mieszkaniem. Nie chciałam zostawiać go pustego, bo wiadomo – kwiaty schną, a i różni ludzie potrafią się kręcić po klatkach. Zastanawialiśmy się, kogo poprosić o przysługę. Mama mieszka za daleko, sąsiedzi – różnie bywa, a ja naprawdę nie lubię się prosić. Wtedy Piotrek rzucił pomysł: Jolka, jego siostra.

Od razu poczułam niepokój. Znałam Jolkę od lat i nigdy nie miałam do niej zaufania. Zawsze była zbyt głośna, zbyt pewna siebie, roszczeniowa. Po rozwodzie mówiła, że „życie jej się należy” i wciąż kręciła się wokół nas, jakbyśmy mieli obowiązek pomagać. Ale Piotr nalegał: „Dorota, daj spokój, to tylko podlewanie kwiatków i rzut oka na mieszkanie. Poradzi sobie”.

Nie chciałam kłótni przed urlopem. Skinęłam więc głową, choć w środku coś mnie ścisnęło. Jakby instynkt podpowiadał, że to wcale nie jest dobry pomysł.

Nie poznałam własnego mieszkania

– Wreszcie w domu – westchnął Piotr, gdy stanęliśmy przed drzwiami. Byłam zmęczona podróżą, ale w głowie miałam tylko jedną myśl: gorący prysznic, świeża pościel i własna poduszka.

Przekręciłam klucz i od razu mnie uderzyło. Ten zapach. Ciężki, słodkawo-kwaśny, jakby ktoś zostawił na wierzchu mięso albo mleko.

Czujesz? – spytałam, marszcząc nos.

– No… jakby coś się zepsuło – odparł Piotr, wchodząc do środka.

Zdjęłam buty i rozejrzałam się po korytarzu. Na podłodze ślady błota. Zaschnięte, wyraźne odciski butów, jakby ktoś codziennie tu tak łaził.

W kuchni przeżyłam pierwszy szok. Drzwi lodówki były uchylone, a w środku – pusto. Dosłownie. Zniknęły słoiki, wędliny, sery, nawet paczka masła, którą zostawiłam na półce. Na blacie brudne talerze z resztkami jedzenia, kubki z zaschniętą kawą.

– Piotrek… – wyszeptałam, czując, jak robi mi się gorąco ze złości. – Oni tu chyba urządzali sobie biesiady.

Mąż próbował coś odpowiedzieć, ale wtedy zobaczyłam łazienkę. Moje ręczniki były rozwieszone, wilgotne. Na półce brakowało dwóch kremów, które zawsze trzymam w szafce.

– Gdzie są moje kosmetyki? – zawołałam. – Przecież były całe nowe!

Mąż spojrzał na mnie bezradnie, ale zanim zdążył coś powiedzieć, podeszłam do sypialni. Otworzyłam drzwi i zamarłam.

Pościel była rozkopana, poduszki wciśnięte byle jak. A na komodzie… pusta paczka chipsów i plastikowa butelka po napoju.

– Piotrek – powiedziałam powoli, głos mi drżał – oni tu spali. W naszym łóżku.

Przez chwilę oboje patrzyliśmy na siebie w ciszy. Czułam, jak we mnie narasta furia pomieszana z niedowierzaniem. Jak mogli?! Przecież miała tylko podlewać kwiatki. Nic więcej.

– Spokojnie, Dorota… – próbował mnie uciszyć Piotr, ale i jego twarz stężała. – Wygląda na to, że trochę… przesadziła.

„Trochę?” – pomyślałam. To było dużo więcej niż „trochę”. To było bezczelne wtargnięcie w naszą prywatność.

Nie poczuwała się do winy

Nie wytrzymałam. Jeszcze tego samego wieczoru, z walizką w przedpokoju i górami brudnych naczyń w kuchni, wybrałam numer Jolki. Długo nie odbierała, ale w końcu usłyszałam jej głos – jak zawsze pewny siebie, jakby nic się nie stało.

No, i jak po urlopie? – zapytała z udawaną serdecznością.

– Jak po urlopie? – powtórzyłam lodowatym tonem. – Jolka, co wyście zrobili w naszym mieszkaniu?!

– Oho, już się zaczyna – parsknęła. – Może trochę przesadzasz, co? To tylko lodówka. Zjedliśmy, żeby się nie zmarnowało.

– „Nie zmarnowało”? – aż krzyknęłam. – Zjedliście wszystko! Od masła po dżem, nawet sosy do makaronu!

– A co miałam zrobić? – weszła mi w słowo. – Dzieciaki były głodne. Aneta miała wysypkę, potrzebowała kremu, to wzięłam z łazienki. I co, wielka tragedia?

– Wielka – syknęłam. – To były moje kosmetyki, drogie, specjalistyczne! Nie twoje!

Po drugiej stronie zapadła cisza, ale tylko na moment. Jolka nabrała powietrza i wypaliła:

– Dorota, przestań dramatyzować. Mogłabyś się raczej cieszyć, że przez tydzień pilnowałam wam wasze cztery ściany. Gdyby nie ja, kto by tu zaglądał?

– „Pilnowałaś”? – prawie się zaśmiałam z niedowierzania. – Ty urządziłaś sobie w naszym domu wakacje! Spałaś w naszym łóżku, urządzałaś uczty, dzieciaki zostawiły syf wszędzie.

– Ojej, tragedia! – prychnęła. – Posprzątacie i po sprawie. A tak w ogóle, nie zaszkodziłoby wam rzucić parę groszy za to, że się poświęciłam. Benzyna kosztuje, a ja przecież codziennie tu przyjeżdżałam.

– Ty chyba oszalałaś! – krzyknęłam. – Żądasz pieniędzy za to, że wyżarłaś nam lodówkę i zrobiłaś z naszego mieszkania hotel?!

Piotr, siedzący obok na kanapie, skinął na mnie, żebym się uspokoiła. Milczał. Patrzył w podłogę, jakby bał się wtrącić. To bolało mnie jeszcze bardziej niż słowa Jolki.

– Dorota, nie rób afery – dodała Jolka. – Jesteśmy rodziną.

– Właśnie dlatego to mnie boli – odpowiedziałam chłodno i rozłączyłam się, ręce drżały mi tak, że ledwo trzymałam telefon.

Spojrzałam na Piotra.

– I co? – zapytałam. – Nic nie powiesz?

Nie odpowiedział.

Zrobiła z siebie ofiarę

Nie minęły dwa dni, a Jolka sama zapowiedziała się z wizytą. Powiedziała, że „trzeba wyjaśnić nieporozumienia”. Już od rana chodziłam po mieszkaniu jak tykająca bomba. Mąż próbował mnie uspokoić, ale ja wiedziałam jedno: jeśli przyjdzie i zacznie się wykręcać, nie będę gryźć się w język.

O szesnastej ktoś nacisnął dzwonek. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Jolkę, uśmiechniętą jakby nic się nie stało. Za nią Aneta, z telefonem w ręku i miną, jakby łaskawie zgodziła się tu być. Obok Kamil – cichy, skulony.

– Nie przyszłam się kłócić – zaczęła Jolka, wchodząc bez pytania. – Ale czuję, że nie jestem traktowana sprawiedliwie.

– Sprawiedliwie? – parsknęłam. – Zjadłaś jedzenie na cały tydzień, używałaś moich rzeczy jak swoich. A teraz mówisz o niesprawiedliwości?

– Dorota, no bez przesady – wzruszyła ramionami. – To tylko krem, parę bułek, trochę wędliny.

– Tylko? – poczułam, że krew napływa mi do twarzy. – Nasze łóżko wyglądało, jakby ktoś tam urządzał imprezę.

– Mamo, chodź, nie musimy tego słuchać – wtrąciła Aneta, przewracając oczami. – Oni mają jakiś problem.

– Problem?! – odwróciłam się do dziewczyny. – Ty rozsypałaś chipsy na mojej pościeli i zostawiłaś butelki na komodzie! Nawet nie wpadłaś na to, żeby po sobie posprzątać!

To tylko chipsy, o co tyle hałasu? – prychnęła Aneta. – Serio, ciocia, masz jakąś obsesję.

Piotr próbował wtrącić się do rozmowy:

– Jolka, Dorota ma rację, to trochę… przesada.

Ale Jolka natychmiast go uciszyła gestem.

– Piotruś, proszę cię, nie daj się wciągnąć w tę histerię. Ja zrobiłam, co mogłam. Opiekowałam się mieszkaniem, a teraz słyszę tylko pretensje.

– Opiekowałaś się? – roześmiałam się nerwowo. – Ty po prostu urządziłaś sobie tu darmowe wakacje.

– I jeszcze jedno – Jolka podniosła głos. – Nie zamierzam udawać, że nic się nie stało. Należy mi się jakaś rekompensata. Czas, pieniądze, nerwy – wszystko kosztuje.

Wtedy coś we mnie się złamało.

– Rekompen… co?! – krzyknęłam. – Ty masz czelność przyjść do mojego domu, po tym wszystkim, i żądać pieniędzy?!

Aneta spojrzała na mnie z pogardą i wysyczała:

– Mamo, serio, chodźmy. To żałosne.

Piotr zerwał się z miejsca.

– Dość! – powiedział stanowczo. – Jolka, przekroczyłaś wszelkie granice. Dorota ma prawo być wściekła. I ja też jestem.

Atmosfera zgęstniała. Jolka wstała, zgarnęła dzieci i rzuciła przez ramię:

Będziecie tego żałować.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. A ja stałam w środku, czując, że ta sprawa dopiero się zaczyna.

Nic jej nie usprawiedliwiało

Drzwi jeszcze nie zdążyły ucichnąć po zatrzaśnięciu, a ja opadłam ciężko na krzesło. Czułam, jakby ktoś przeciągnął mi papierem ściernym po sercu. W mieszkaniu zapadła cisza, ale nie była to ulga. To była cisza gęsta, przytłaczająca, jakbyśmy oboje bali się ją przerwać.

Nigdy więcej – odezwałam się w końcu, ściszonym głosem. – Nigdy więcej jej nie wpuszczę do naszego życia.

Piotr stał oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. Jego twarz była napięta, ale w oczach widziałam wahanie.

– Dorota, to moja siostra…

– Wiem – spojrzałam mu prosto w oczy. – Ale ja jestem twoją żoną. I ja też zasługuję na lojalność.

Zamilkł. Patrzył na podłogę, jakby szukał tam odpowiedzi. A ja czułam, jak wzbiera we mnie gorycz. To nie była już tylko złość na Jolkę. To był żal do niego, że tak często wybierał „święty spokój” zamiast jasnego opowiedzenia się po mojej stronie.

– Rozumiesz, co ona zrobiła? – mówiłam dalej, głos mi drżał. – To nie było tylko jedzenie czy pościel. To było niszczenie naszego domu, naszej prywatności. A ty… ty wciąż próbujesz ją usprawiedliwiać.

– Nie usprawiedliwiam – powiedział w końcu, cicho. – Tylko… ona nie ma nikogo. Rozwód, dzieciaki na głowie.

– A my mamy być sponsorem jej chaosu? – przerwałam ostro. – Ile jeszcze razy mamy płacić za to, że Jolka sobie nie radzi?

W mojej głowie huczały pytania, których wcześniej nigdy nie chciałam zadawać. Czy naprawdę rodzina powinna mieć pierwszeństwo przed rozsądkiem? Czy więzy krwi są ważniejsze niż szacunek i granice?

Piotr westchnął ciężko, jakby starł się zmęczenie z twarzy.

Nie wiem, Dorota… naprawdę nie wiem.

Poczułam, jakby między nami rozciągnęła się przepaść. Jeszcze tydzień temu leżeliśmy na plaży, śmialiśmy się, piliśmy kawę z małej włoskiej kawiarenki i planowaliśmy przyszłość. A teraz – kłóciliśmy się o jego siostrę, która rozgościła się w naszym życiu jak nieproszony gość.

Wiedziałam jedno: coś się w nas rozbiło. I nie miałam pewności, czy uda się to skleić.

To już przekroczyło granicę

Był późny wieczór. Siedzieliśmy w salonie, każde pogrążone we własnych myślach. Ja udawałam, że czytam książkę, Piotr gapił się w telewizor bez większego zainteresowania. W powietrzu wisiała cisza pełna napięcia.

Nagle rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Piotr podniósł telefon ze stolika. Spojrzał na ekran i pobladł.

– Kto to? – zapytałam odruchowo.

– Jolka… – mruknął.

– I co pisze? – uniosłam brew.

Piotr przeczytał na głos, nie kryjąc irytacji: „Wiesz co, chyba zostawiłam przypadkiem twoją kartę do bankomatu w swojej torebce i przez pomyłkę z niej korzystałam. Ups”.

Na moment zabrakło mi powietrza.

– Co?! – zerwałam się z fotela. – Jaką kartę?!

– No… pewnie przez pomyłkę… – zaczął tłumaczyć Piotr, ale już w jego głosie słyszałam brak wiary w to, co mówi.

Bez słowa podeszłam do jego marynarki, gdzie zwykle trzymał portfel. Otworzyłam go – karty faktycznie nie było. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Kilka minut później, porządkując papiery na stole, natknęłam się na paragon. Leżał zwinięty między gazetami. Rozwinęłam go. Zakupy spożywcze na kwotę, która zwaliła mnie z nóg – kilkaset złotych. Data? Dzień przed naszym powrotem. Płatność kartą Piotra.

– Piotr… – mój głos był ledwie szeptem. – Ona użyła tej karty.

Mąż spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam mieszankę wściekłości i bezsilności.

To chyba… kradzież – wymamrotał.

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Wszystko, co do tej pory czułam – złość, rozczarowanie, upokorzenie – nagle skumulowało się w jedno uczucie: zdradę.

Nie tylko zrujnowała nasze mieszkanie. Nie tylko żądała pieniędzy za swoją bezczelność. Teraz okazało się, że sięgnęła po coś, co należało do nas. W tamtej chwili zrozumiałam, że Jolka przekroczyła granicę, zza której nie ma powrotu.

Musieliśmy się odciąć

Od tamtej chwili nic już nie było takie samo. Jolka dzwoniła jeszcze kilka razy, próbując tłumaczyć się, że „to tylko zakupy”, że „przecież odda”, że „rodzina powinna być wyrozumiała”. Ale ja już nie miałam w sobie ani grama cierpliwości. Za każdym razem, gdy słyszałam jej głos w słuchawce, miałam ochotę krzyczeć.

Piotr przez kilka dni jeszcze próbował wierzyć, że da się to jakoś wyjaśnić. Że Jolka przeprosi, zwróci pieniądze, może nawet w końcu przyzna się do winy. Ale im dłużej trwała ta farsa, tym bardziej tracił nadzieję. Pamiętam dzień, w którym w końcu odłożył telefon po jej kolejnym telefonie i powiedział krótko:

– To koniec. Nie mam już siostry.

Było mi go żal. Widziałam, że cierpiał, że decyzja kosztowała go więcej, niż chciał przyznać. Ale jednocześnie czułam ulgę. Jakbyśmy wreszcie zamknęli drzwi przed kimś, kto wdarł się do naszego życia z butami i zniszczył wszystko, co napotkał.

Przez wiele tygodni sprzątaliśmy bałagan – nie tylko ten w mieszkaniu. Również w naszych głowach, w sercach. Musiałam odzyskać poczucie bezpieczeństwa we własnym domu, a Piotr – pogodzić się z tym, że najbliższa krew potrafi być największym rozczarowaniem.

Do dziś, gdy patrzę na naszą lodówkę, przypominam sobie pustkę, jaką w niej zostawili. Gdy kładę się spać, mam przed oczami rozgrzebaną pościel. Ale najgorsze jest wspomnienie tego paragonu. Kilka centymetrów papieru, które udowodniły, że zaufanie można stracić w sekundę.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie zawsze oparcie. Czasem to balast, który trzeba odciąć, by móc normalnie oddychać. Pomaganie nie jest obowiązkiem, a zaufanie – nie jest bezgraniczne.

To boli, że musieliśmy się o tym przekonać w taki sposób, ale mam pewność: nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś tak zniszczył nasze życie. Nawet jeśli to ktoś z rodziny.

Dorota, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama