„Zostawiłam męża z dziećmi i pustym portfelem na weekend. Po powrocie zrozumiałam, że całe nasze małżeństwo to farsa”
„Kiedy wracałam do domu, byłam pewna, że zaraz otworzę drzwi do katastrofy. W wyobraźni widziałam rozlane mleko, dzieci ubrane w piżamy cały dzień, brudne naczynia, kłótnie i chaos. Otworzyłam drzwi i zamarłam. – Kto to wszystko zrobił? – spytałam”.

- Redakcja
Nazywam się Marta. Mam 35 lat, dwoje dzieci i męża, który od miesięcy nie robi kompletnie nic. Szymon to typowy mąż z kanapy. Facet, który zgubił energię do życia, kiedy tylko wypowiedzieli mu umowę o pracę. Od tamtej pory... jakby wyparował. Niby jest. Oddycha, chodzi po domu, podnosi widelec do ust. Ale… to wszystko.
Ja pracuję na dwa etaty – jeden w firmie, drugi w domu. Rano budzę dzieci, szykuję śniadanie, pakuję śniadaniówki, odwożę Lenę do szkoły, Kacpra do przedszkola, pędzę do pracy, wracam, robię zakupy, obiady, pranie, zmywanie, lekcje, bajki na dobranoc, kolacje, kąpiele. A potem... cisza i ciemność. I tylko facet, który siedzi w salonie z piwem i miną wiecznego cierpiętnika.
Nie pytajcie, ile razy próbowałam rozmawiać. Ile razy prosiłam: „Zrób coś”, „Wyjdź do ludzi”, „Zajmij się dziećmi”. Zawsze słyszałam to samo: „Próbuję. Ale nikt nie chce zatrudnić kogoś w moim wieku. Rynek jest trudny”. Próbuję to zrozumieć. Ale coraz częściej... już nie chcę. Ja już nie mam siły. Ciągnę na plecach całe to nasze życie. Mam wrażenie, że nie jestem dla nikogo ważna. Jestem tylko funkcją – sprzątaczką, kucharką, kierowcą, żywicielem. Kobietą-robotem.
Któregoś dnia, stojąc w korku, w samochodzie, który ledwo zipiał, z pustą lodówką w głowie i rozpisaną w myślach listą rzeczy do zrobienia, pomyślałam: „A co, gdybym po prostu... zniknęła?”. Choćby na chwilę. Bez przygotowania, bez listy obowiązków, bez gotowego planu. Tak po prostu: zniknęła. Nie dla zawsze, na chwilę. Dla siebie.
Postawiłam go przed faktem
Kiedy podjęłam decyzję, było późne popołudnie. Dzieci oglądały bajkę, a Szymon – jak zwykle – siedział w tej swojej ulubionej pozycji: półleżącej, z telefonem w dłoni, z miną, jakby świat właśnie próbował go skrzywdzić.
Serce waliło mi jak młotem. Miałam spakowaną jedną torbę. Nic wielkiego: kilka ubrań, kosmetyki, książka, którą od pół roku nie miałam kiedy otworzyć. Weszłam do salonu i stanęłam tuż przed telewizorem. To zawsze działało – wtedy musiał spojrzeć.
– Zostajesz z dziećmi. Ja wyjeżdżam na weekend – powiedziałam spokojnie, choć w środku trzęsłam się jak liść na wietrze.
– Jak to? – Szymon zmarszczył brwi. – A jedzenie? A szkoła? A... wszystko?
– Niech cię to w końcu zainteresuje – odparłam twardo.
– Marta, przecież ja... się staram – mruknął, podnosząc wzrok tak, jakby naprawdę chciał, żebym w to uwierzyła.
– Wcale nie. Ty tylko świetnie udajesz – westchnęłam. – Udajesz ofiarę. Udajesz bezradność. Udajesz, że nie potrafisz. A ja przez lata cię w tym utwierdzałam. Może to moja wina.
Szymon odłożył telefon i podniósł się do pozycji siedzącej. W jego świecie był już ogromny wysiłek.
– Ale dokąd? Na ile? – wypalił z paniką w głosie.
– Na piątek i weekend. Nie dłużej. Muszę odpocząć. Albo oszaleję – powiedziałam. – Zostawiam ci dzieci, lodówkę, pralkę, kuchenkę, zeszyty, buty, szczoteczki. Niczego nie zaplanowałam. Niczego nie rozpisałam. Nic ci nie przygotowałam. Ale poradzisz sobie. Wierzę w ciebie. Zawsze potrafiłeś.
– Marta, przecież to nieodpowiedzialne... – zaczął tonem mężczyzny, który nagle odkrył w sobie moralność.
– Nieodpowiedzialne? – zaśmiałam się gorzko. – A odpowiedzialne jest pozwalać mi robić wszystko samej? Odpowiedzialne jest patrzeć, jak padam na twarz? Co, Szymon? Teraz twoja kolej.
Przeszłam obok kanapy, omijając jego wyciągniętą dłoń. Nie zatrzymał mnie. Może nie wiedział jak. A może... wcale nie chciał.
W progu spojrzałam jeszcze raz na to nasze życie. Na rozsypane klocki, na niedopity kubek po jego kawie, na buty dzieci rzucone pod stołem. I pomyślałam: „Jeśli zawali – niech zawali. Ja już nie mam siły ratować wszystkiego”. Zamknęłam drzwi. Po raz pierwszy od lat oddychałam.
Nie mogłam uwierzyć
Te kilka dni minęły szybciej, niż myślałam. Spędziłam je w domku mojej siostry na wsi, z dala od zasięgu i obowiązków. Nie miałam planu, nie miałam zegarka. Pierwsze dwa dni przespałam i przepłakałam na zmianę. Potem zaczęłam jeść śniadania na tarasie, czytać książkę, chodzić w piżamie do południa. Nie robiłam nic – i to „nic” miało smak luksusu.
Kiedy wracałam do domu, byłam pewna, że zaraz otworzę drzwi na pole bitwy. W wyobraźni widziałam rozlane mleko, dzieci ubrane w piżamy cały dzień, brudne naczynia, kłótnie i chaos. I ten jego zmęczony wzrok: „Widzisz? Mówiłem, że się nie da”.
Otworzyłam drzwi. Zamarłam. Podłoga była czysta. W kuchni pachniało naleśnikami. Kacper oglądał kolorowankę, Lena robiła coś przy stole, a na krześle, z fartuszkiem w kratkę, siedział Szymon. Czytał przepis.
– Kto to wszystko zrobił? – spytałam, nie wchodząc dalej. Stałam jak wmurowana.
– Mama! – zawołał Kacper. – Tata był najlepszy! Chodził w fartuchu i gotował nam budyń!
– Sam? – dopytałam. Coś w środku mnie zabolało.
– Rano robiliśmy pankejki. A wczoraj był obiad jak w restauracji. I bajki po kolacji. Prawda, Lena?
Córka uniosła wzrok i przytaknęła. Nawet się uśmiechnęła. Szymon wstał, wytarł ręce o ściereczkę.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć – odpowiedziałam. – Nie wiedziałam, że masz taką moc organizacyjną – dodałam po chwili, z cieniem ironii.
– Sam byłem zaskoczony, że to umiem. Ale... chyba to nie było aż takie trudne – przyznał.
Patrzyłam na niego długo. Na stół, na dzieci, na rozwieszone pranie, na stosik książek szkolnych. Zamiast ulgi, poczułam coś dziwnego. Podejrzenie. Niepewność. W głowie pojawiły się pytania: „Czy ktoś mu pomagał?”, „Czy zatrudnił nianię?”, „Czy to wszystko to tylko pokaz?”.
– Tata był lepszy niż ty! – rzucił Kacper z dziecięcą szczerością.
To dopiero zabolało. Jeszcze bardziej nie rozumiałam, co tu się wydarzyło.
Prawda mnie dobiła
Usiedliśmy naprzeciwko siebie wieczorem, kiedy dzieci już spały. Salon był cichy i czysty. Wszystko było takie... poukładane. Jakby ktoś to życie ustawił do zdjęcia. Szymon nalał sobie herbaty, ale mnie nie zapytał. Siedziałam na skraju kanapy i patrzyłam na niego tak, jakby był mi zupełnie obcy.
– Powiesz mi, jak to zrobiłeś? – zapytałam bez emocji.
Wzruszył tylko ramionami.
– Nie wiem. Po prostu... zrobiłem. Zorganizowałem wszystko.
– Sam?
– Sam.
– Nie wierzę.
– A jednak – odparł spokojnie. – Dzieci mi pomogły. Nie było tragedii.
Zamilkłam na chwilę. Czułam, że zaraz coś mnie trafi. Lata obowiązków ponad moje siły nagle się skumulowały.
– To dlaczego nigdy mi nie pomogłeś? Przecież wszystko to potrafisz! – wybuchnęłam w końcu.
Szymon uniósł brwi, jakby zaskoczony moim tonem.
– Bo nie musiałem. Ty i tak wszystko robiłaś sama – powiedział cicho.
Zamarłam.
– Więc grałeś idiotę?
– Nie idiotę. Faceta, który miał dość. I któremu było dobrze. I wszystko jedno.
– Czyli... udawałeś? Przez te ostatnie lata?
– Nie musiałem niczego udawać. Wystarczyło patrzeć, jak się zajeżdżasz. A ja po prostu... nie przeszkadzałem. Ty brałaś wszystko na siebie. To było wygodne. Dla mnie. Dla ciebie może mniej.
– Ty... ty jesteś potworem – szepnęłam. Ale to nie była złość. To była czysta rozpacz. I zdrada. Nie ciała, nie serca. Zdrada zaufania. Zdrada codzienności.
– Nie jestem potworem. Jestem człowiekiem, który zbyt długo żył w twoim cieniu. Ty wszystko wiedziałaś lepiej. Ty wszystko robiłaś szybciej. Ty wszystko brałaś na klatę. A ja... odsunąłem się.
– To nie życie, to manipulacja – wycedziłam.
Szymon milczał. Poczułam, że całe moje małżeństwo właśnie rozsypało się w jednym zdaniu. Nie dlatego, że był złym człowiekiem. Tylko dlatego, że przez lata dobrze udawał, że nic nie potrafi. A ja – że mi to nie przeszkadza.
Czułam się jak w obcym miejscu
Siedziałam na brzegu łóżka. Nie mogłam zasnąć. Od powrotu minęły dwa dni, a ja miałam wrażenie, że jestem gościem w cudzym mieszkaniu. Wszystko tu było takie same – a jednak nie moje. Te same ściany, te same meble, dzieci śmiejące się z kuchni... Ale coś się zmieniło. Coś niewidzialnego.
Szymon był... inny. Gotował, sprzątał, rozmawiał z dziećmi, nawet zaproponował, że pójdzie do nich na zebranie do szkoły. I robił to tak, jakby zawsze to robił. Jakby moje lata poświęceń można było skasować jednym tygodniem jego aktywności.
Patrzyłam na niego przez uchylone drzwi. Grał z Leną w planszówki, Kacper wskakiwał mu na plecy, a on się śmiał. Prawdziwie, swobodnie. Nie wiedziałam, czy bardziej mam ochotę go przytulić, czy uderzyć.
Zadzwoniłam do siostry. Potrzebowałam kogoś, kto przypomni mi, że nie zwariowałam.
– Całe życie go broniłam – powiedziałam cicho. – Przed wami, przed znajomymi, przed samą sobą. A jemu po prostu było wygodnie. Wiedział, że ja wszystko zrobię za niego.
– To był teatr, Marta. A ty byłaś jego kulisami – odpowiedziała bez cienia wątpliwości. – Jak się waliło, to ty podtrzymywałaś całą scenografię. Ale on grał główną rolę. I miał publiczność.
Rozłączyłam się. Spojrzałam na swoje dłonie. Były szorstkie, popękane – od zmywania, od prania, od trzymania wszystkiego w ryzach. A teraz nie miałam nawet własnego miejsca w tym domu. Byłam tłem. Obserwatorką. Wyszłam do kuchni. Otworzyłam szafkę. Kubki poukładane równo jak w katalogu. Nawet moje ulubione zostały przestawione. Stałam chwilę w milczeniu. W miejscu, które przez tyle lat było moim azylem. Teraz było obce.
Nie mogłam tak dalej żyć
Była sobota. Dzieci pojechały na noc do moich rodziców, a my zostaliśmy sami. Szymon zaproponował film. Zgodziłam się, ale tylko dlatego, że nie wiedziałam jeszcze, jak zacząć rozmowę. Od tygodnia zbierałam myśli, ważyłam każde słowo. I za każdym razem, kiedy patrzyłam, jak zmywa naczynia, jak poprawia Kacprowi czapkę, jak kładzie Lenę spać – coś mnie blokowało. Ale to nie wystarczało.
Po filmie, w ciszy, kiedy zgasły napisy i światła, powiedziałam:
– Chciałabym o czymś porozmawiać.
Szymon zamarł. Usiadł prosto. Odruchowo się wyprostował jak uczeń przed nauczycielem.
– Nie wiem, czy umiem ci jeszcze ufać – zaczęłam spokojnie. – Nie chodzi o obowiązki, nie chodzi o gotowanie. Chodzi o to, że przez lata udawałeś, że nie potrafisz żyć. A ja ci wierzyłam. I czułam się jak gosposia. Jak niania, nie jak partnerka.
– Wiem – powiedział. – I nie mam na to żadnego sensownego wytłumaczenia. Po prostu... było mi wygodnie. A teraz widzę, ile ci zabrałem. Ile zmarnowałem.
– Nie zostawiłeś mnie fizycznie. Ale byłeś nieobecny przez lata – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– Teraz to widzę. I naprawdę chcę to naprawić – odezwał się, niższym, cichym głosem. – Wiem, że brzmi to jak frazes, ale... czuję się, jakbym żył pierwszy raz.
– Tylko że ja nie wiem, czy chcę, żebyś to naprawiał ze mną – odpowiedziałam.
Zamilkł. Nawet nie drgnął.
– Potrzebuję przestrzeni, żeby posłuchać siebie. Przestać być matką, żoną, kierowniczką logistyki rodzinnej. Chcę po prostu być sobą. Bez dzieci na głowie. Bez twojego wiecznego „zaraz”.
– Mam się wyprowadzić? – zapytał cicho.
– Nie. Ja się wyprowadzam. Na kilka dni. Do siostry.
Nie protestował. Nie próbował mnie zatrzymać. Po raz pierwszy od lat uszanował moją decyzję. Spakowałam torbę i wyszłam. Tym razem nie trzaskałam drzwiami. Tylko zamknęłam je za sobą – cicho, spokojnie. Jakby to był koniec jakiegoś rozdziału. A może – całej książki.
Więcej na to nie pozwolę
Mieszkałam u siostry przez tydzień. Dłużej nie mogłam – tęskniłam za dziećmi, za ich głosami, przytulaniem, nawet za ich wieczornym „mamo, a jeszcze jeden odcinek bajki?”. Ale za Szymonem... nie tęskniłam. Nie było we mnie złości. Była pustka. Jakby coś się wypaliło. Coś, co kiedyś było gorące, namiętne, żywe – teraz przypominało zimny popiół.
Dzieci przyjeżdżały do mnie na weekend. Szymon odwoził je i odbierał. Był grzeczny, punktualny, ostrożny w słowach. Bez wyrzutów. Bez obietnic. Tylko czasem patrzył tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał.
– Tata się zmienił – powiedziała Lena pewnego dnia. – Ale chyba trochę za późno, prawda?
Spojrzałam na nią zdziwiona. Miała zaledwie osiem lat, a brzmiała jak dorosła. Pogłaskałam ją po głowie i nic nie odpowiedziałam.
Z czasem zaczęłam oddychać lżej. Przestałam się budzić z poczuciem winy, że czegoś nie ogarnęłam. Miałam czas, by iść na spacer, przeczytać książkę, zasiedzieć się z kawą. A kiedy dzieci wracały – byłam cała dla nich. Nie zmęczona. Nie na wydechu. Tylko obecna.
Szymon nie naciskał. Odwiedzał dzieci, rozmawialiśmy o szkołach, o katarach, o zakupach. Tylko formalnie wciąż byliśmy razem. Emocjonalnie – już nie. A może jeszcze nie. Nie zamknęłam drzwi. Ale też ich nie otworzyłam.
Nie wiem, co będzie dalej. Może wrócimy do siebie. Może nie. Ale nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś wygodnie ułożył sobie życie na moich plecach. Najgorsze kłamstwa to te, które wyglądają jak miłość. Najtrudniej wybaczyć nie zdrady, które widać, ale te, które latami były ukryte za uśmiechem i kanapą.
Marta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż musiał zawsze wygrywać. W końcu może się rozkoszować zwycięstwem, bo ja oddałam nasze małżeństwo walkowerem”
- „Od 6 miesięcy robię moją rodzinę w balona. Dziecko zostawiam babci, mąż myśli, że pracuję, a ja korzystam z życia”
- „Teściowa nie ruszyła palcem przy wnukach, tylko chwaliła się nimi wśród znajomych. W końcu wyłożyłam kawę na ławę”

