Reklama

Któregoś dnia szefowa wezwała mnie do gabinetu i powiedziała, że muszę pojechać do Gdańska na trzydniowe szkolenie. Od piątku do niedzieli. W mojej głowie od razu pojawił się chaos: z kim zostanie Lenka? Moja mama – pierwsza opcja ratunkowa – akurat miała wizytę u ortopedy. Teściowa? 400 kilometrów stąd. Nie było wyjścia – musiał zostać Wojtek. Zamarłam.

Mój mąż, choć ogólnie ciepły i troskliwy, nigdy nie został z naszą półtoraroczną córką sam na dłużej niż dwie godziny. Gdy tylko wychodziłam do sklepu, po chwili dzwonił z pytaniami: „Gdzie są jej skarpetki?”, „Czy ona może jeść banana po siedemnastej?”, „Kiedy wrócisz, bo marudzi?”. Zawsze coś. A do tego ta jego mania z pracą – wiecznie coś poprawiał, coś odsyłał, „jeszcze tylko jeden mail”. I tak między jednym zdaniem a drugim, Lenka siedziała obok niego, znudzona, a on nawet tego nie zauważał. Niby obecny, a jakby go nie było. Więc kiedy stanęłam przed faktem dokonanym, że to właśnie on ma zostać z nią przez cały weekend, miałam ochotę zwinąć się w kłębek i płakać. Ale potem pomyślałam – może to będzie dla nich obu jakiś test?

Mąż spanikował

Gdy tylko wyszłam z gabinetu, od razu zadzwoniłam do mamy, nie wspominając nawet o Wojtku. Wiedziałam, jak to się skończy. Niestety – mama odmówiła. Miała już zaplanowany wyjazd do Lublina na specjalistyczne badania. A ja musiałam jechać. Po raz pierwszy nie było nikogo, kto mógłby mnie wyręczyć. Wróciłam do domu z miną, która mówiła wszystko.

– Co się stało? – zapytał Wojtek, nie odrywając wzroku od laptopa.

– Muszę jechać na szkolenie. Trzy dni. Od piątku do niedzieli.

Zamarł.

– A Lenka?

Zostaje z tobą.

Spojrzał na mnie, jakbym mu właśnie oznajmiła, że zamierzam polecieć w kosmos i zostawić mu pod opieką rakietę.

– Ale jak to… Ja? Sam? Przez trzy dni?!

– Dokładnie tak. Mama nie może, a ktoś musi.

– Zosia, przecież ja mam terminy, roboty po kokardy, nie dam rady...

– Wojtek, ja też mam terminy. I życie zawodowe. I mam dość tego, że zawsze ja muszę się dopasować – zaczęłam podnosić głos. – Ty nigdy nie musisz sobie niczego odmawiać, bo masz "ważne rzeczy". Teraz moja kolej.

Lenka w tym czasie siedziała na dywanie i patrzyła na nas z ciekawością.

– Ale ona mnie nie słucha, wiesz przecież. Będzie tylko płakać...

– Może właśnie dlatego, że nie spędzasz z nią czasu? – rzuciłam, bardziej ostro, niż planowałam.

Wojtek westchnął ciężko, spuścił głowę i powiedział cicho:

– No dobra. Zostaję.

Nie był przekonany, ale wiedział, że nie ma wyjścia. A ja zamiast poczuć ulgę, poczułam dziwne ukłucie strachu.

Ciągle do mnie dzwonił

Piątkowy poranek minął jeszcze spokojnie. Ucałowałam Lenkę na pożegnanie, Wojtkowi zostawiłam dwustronicową instrukcję, co i jak. Uśmiechnął się nerwowo, przytulił mnie na do widzenia i rzucił tylko:

– Dam radę, nie panikuj.

W pociągu próbowałam się skupić na materiałach szkoleniowych, ale nie dało się. Telefon dzwonił już, zanim opuściłam Warszawę. Najpierw pytanie, ile mleka do kaszki. Potem – gdzie są smoczki. Gdy na chwilę straciłam zasięg, wróciłam do ekranu zalanego powiadomieniami. Cztery nieodebrane połączenia. Dwa SMS-y.

„Czy mogę jej dać banan po kaszce?”

„Jak długo trzeba gotować te warzywa z paczki?”

Śmiałam się pod nosem, ale nie powiem – trochę mnie też to złościło. Napisałam tylko: zaufaj sobie, nie analizuj każdego szczegółu. Ale po godzinie znów zadzwonił.

Ona się nie chce położyć spać. Kręci się. To normalne?

– Wojtek… Tak. Po prostu bądź przy niej.

Słychać było jego ciężki oddech.

– Ja tego nie ogarniam. To jest jak praca na trzy etaty. I nawet kawy się nie napiję, bo zaraz znów będzie płakać…

Zaczynałam rozumieć, jak bardzo był oderwany od tego, co codziennie przeżywałam ja.

Witamy w rzeczywistości, tato roku – zaśmiałam się do słuchawki.

– Ha, bardzo śmieszne… – burknął.

Zasugerowałam mu bajkę i lekkie kołysanie. Wieczorem jeszcze raz zadzwonił – Lenka w końcu zasnęła. Brzmiał, jakby właśnie zdobył jakiś górski szczyt.

– Zasłużyłem na medal. Albo przynajmniej pizzę.

– Dam ci obie rzeczy, ale dopiero jak wrócę.

Nie wiedział jeszcze, że to był dopiero początek jego weekendu z przygodami.

Zaczęłam się martwić

W nocy telefon zadzwonił trzy razy. Za każdym razem Lenka się przebudzała, i za każdym razem Wojtek panikował.

Zosia, ona płacze! Co mam robić?

– Daj jej pić. Przytul. Pogłaszcz po pleckach.

– A jak znowu się przebudzi?!

– No to zrobisz to samo. To normalne.

Po trzecim razie już się nie odezwał. Zasnęłam o świcie, a rano, dokładnie o 7:04, dostałam wiadomość: Obudziła się. Znów. Pomocy. Byłam wtedy na śniadaniu w hotelu. Przez szybę kawiarni patrzyłam na spokojne ulice Gdańska i próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Wojtek był na skraju załamania nerwowego.

Kiedy wróciłam ze szkoleń wieczorem, zastałam 17 nieodebranych połączeń. Oddzwoniłam od razu.

– Zosia… to był jakiś koszmar – zaczął bez przywitania. – Wyszliśmy na spacer, weszła w psią kupę. Potem się przewróciła i zjadła trochę piasku. A jak wróciliśmy, rozlała wodę mineralną na całą kuchnię.

– Jak to?

– Odkręciła butelkę. Nie wiem jak. I biegała z mopem. Ja za nią. A potem zrobiła histerię, bo chciała jeść, a jedzenie było za gorące. Więc wrzeszczała, że nie chce. Jak wystygło, to już nie była głodna.

Oddychał ciężko.

– No i odparzyła się jej pupa, bo za późno ją przewinąłem. Przebieraliśmy się z dziesięć razy. Ona się śmiała, ja płakałem. A teraz nie chce spać.

W tle słyszałam, jak Lenka piszczy i krzyczy coś po swojemu.

– Aha. I jeszcze jedno. Nosi teraz na głowie ścierkę z kuchni.

Nie miałam siły komentować. Ale w głębi duszy… byłam dumna. Nie z porządku w domu. Z niego.

To była lekcja dla wszystkich

W niedzielę rano nie dzwonił. Ani razu. Sprawdziłam telefon kilka razy, z rosnącym niepokojem. Cisza. Napisałam wiadomość: Wszystko ok? Po godzinie oddzwonił.

– Sorry, spałem. Padliśmy oboje o piątej rano i dopiero co się obudziliśmy. Ona… w końcu zasnęła przytulona do mnie – powiedział.

Zabrzmiał, jakby opowiadał o czymś mistycznym. Jego głos miał w sobie coś miękkiego, czego dawno nie słyszałam. Może nigdy.

– A teraz? – zapytałam.

– Siedzimy razem i jemy banany. No… znaczy ja jem, a ona rozsmarowuje po podłodze.

Zaśmiałam się.

– Zostawiłaś mnie z małym, rozkosznym potworem. Ale… – zawahał się – …chyba pierwszy raz naprawdę czuję, że ona mnie potrzebuje. Nie tylko ciebie.

Wzruszyłam się. To było więcej niż jakiekolwiek „kocham cię” z jego strony.

Wróciłam do domu pod wieczór. Otworzył mi w dresie, z białym od mąki podkoszulkiem i z Lenką trzymającą go za nogawkę.

– Próbowałem jej zrobić naleśniki. Mówiła „nieee”, więc chyba nie wyszły. Ale zjadła jednego. Z podłogi.

Roześmiałam się głośno, a Lenka wtuliła się w jego nogę. Spojrzałam na nich i pomyślałam, że przez te trzy dni wydarzyło się coś ogromnego – coś, czego nie da się opisać ani zaplanować. Narodziła się prawdziwa więź.

Zosia, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama