„Zostawiłam męża po 15 latach zdrad, na które przymykałam oko. Dopiero rozwód uświadomił mu, co naprawdę stracił”
„Dwa tygodnie później stał pod moim blokiem. Nie zadzwonił domofonem. Po prostu czekał, zrezygnowany, z rękami w kieszeniach i tym samym, błagalnym spojrzeniem, które kiedyś łamało mi serce. Teraz wzbudziło jedynie lekką irytację”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie się to zaczęło. Chyba od pierwszej zdrady. Albo raczej – od pierwszego wybaczenia. Wtedy dałam mu przyzwolenie. Może nie słowami, ale czynem. I tak to się ciągnęło przez piętnaście lat. Piętnaście cholernie długich lat bycia tą „wyrozumiałą”, „rozsądną”, „dla dobra dzieci”.
Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak długo trwałam w czymś, co z miłością nie miało nic wspólnego. Marek był moim mężem, ojcem moich dzieci. I przez jakiś czas – moją wielką miłością. Potem stał się raczej… przyzwyczajeniem. Rytuałem. Nieznośnym ciężarem, który próbowałam nosić z uśmiechem, żeby nikt się nie domyślił, ile mnie to kosztuje.
– Muszę być silna dla dzieci – powtarzałam sobie latami.
Nawet wtedy, gdy wracał z firmowego wyjazdu z perfumami obcej kobiety na koszuli. Nawet wtedy, gdy raz znalazłam SMS-a, w którym jakaś „Karolka” dziękowała mu za „cudowną noc”. Zawsze miał jakąś wersję. A ja miałam dzieci. Dzieci, które potrzebowały pełnej rodziny. Przynajmniej tak wtedy myślałam.
Ukrywałam prawdę
Z czasem przestałam się zastanawiać, z kim sypia mój mąż. Przestałam go sprawdzać, wypytywać, szukać śladów. Zaczęłam za to chować się w sobie. W domu, w kuchni, w pracy. Nosiłam maskę spokojnej, opanowanej kobiety. Nikt nie widział, jak zamykam się w łazience i duszę krzyk w ręcznik. Jak czasem siedzę w samochodzie pół godziny dłużej, żeby nie wejść do pustego – choć przecież pełnego ludzi – domu.
Dopiero gdy dzieci podrosły i przestały mnie potrzebować tak, jak dawniej, coś we mnie pękło. Może to była rozmowa z Natalią, która zapytała mnie wprost:
– Mamo, ty jesteś szczęśliwa?
I nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Wtedy zaczęłam planować. Nie wielką ucieczkę, nie rewolucję. Po prostu… odejście. Ciche, spokojne, z klasą. Bez dramatów. Tak, jak żyłam przez te piętnaście lat – w milczeniu. Tyle że tym razem to milczenie miało oznaczać koniec. I początek.
Mąż mnie wyśmiał
– Musimy pogadać – powiedziałam, stawiając przed Markiem kubek z kawą. Ręce mi lekko drżały, ale twarz miałam jak z kamienia.
– Oho, brzmi poważnie – mruknął, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Chcę rozwodu.
Spojrzał. Powoli, z irytującym uśmieszkiem. Jakby usłyszał żart, który go niespecjalnie bawi.
– Magda, błagam cię… – prychnął. – Masz zły dzień? Co się stało, znowu cię ktoś w pracy wkurzył?
– Nie żartuję.
– Daj spokój. Ile razy już to mówiłaś? – wziął łyk kawy i wrócił do telefonu. – Pamiętasz, po tej blondynie z księgowości też tak gadałaś. I po tej z siłowni. A potem co? Obiadek na stole i normalne życie.
Piekło mnie pod skórą. W duchu krzyczałam, ale na zewnątrz byłam lodowata.
– Już złożyłam pozew.
Zamarł. Na moment.
– Że co? – spojrzał, jakby właśnie zobaczył obcą kobietę. – Ty chyba nie myślisz tego serio.
– Myślę.
– Magda… Przecież mamy dom, dzieci. Jak ty to sobie wyobrażasz?
– Wyobrażam sobie spokój. Życie bez zgadywania, kim dzisiaj pachnie twoja koszula.
Wstał gwałtownie, rozchlapał kawę.
– Ty chcesz mnie karać? Za co niby?! Że czasem potrzebowałem oddechu? Przygody? Każdy facet...
– Ale nie każdy ma żonę, która przez 15 lat się nie odzywała, tylko milczała, bo bała się rozwalić rodzinę.
Patrzył na mnie chwilę. A potem zaśmiał się krótko, nerwowo.
– I co, teraz myślisz, że ja się załamię? Że będę błagał? Znam cię, Magda. Ty beze mnie nie istniejesz.
– Jeszcze się zdziwisz.
Głos mi nie drżał. Po raz pierwszy. A jego uśmiech… zgasł.
– Chcę, żebyś się wyprowadził. Jeszcze dzisiaj.
Sama byłam w szoku
– Ty naprawdę to zrobiłaś? – Monika aż przysiadła z wrażenia na krześle, wpatrując się we mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. – Złożyłaś pozew? Tak po prostu?
– Nie po prostu. Po piętnastu latach. – Uśmiechnęłam się gorzko, mieszając łyżeczką w herbacie. – To było jak wyrywanie sobie paznokci. Powoli. I boleśnie.
– Magda... – westchnęła i położyła mi dłoń na ramieniu. – Ile razy ja ci mówiłam: „Odejdź”. Ile razy płakałaś u mnie w kuchni, a potem wracałaś i gotowałaś mu obiad, jakby nic się nie stało.
Pokiwałam głową. Widziałam to wszystko w oczach Moniki – troskę, smutek, złość. Zawsze była przy mnie, choć czasem pewnie myślała, że jestem idiotką. Może miałaby rację.
– Sama sobie zadawałam to pytanie – przyznałam. – „Dlaczego dopiero teraz?”. I wiesz co? Bo wcześniej się bałam. Bałam się, że nie dam rady. Że dzieci nie zrozumieją. Że będę nikim.
– A teraz?
– A teraz... czuję, że mam dość i że dam sobie radę.
Zamilkłyśmy. Monika napiła się kawy i patrzyła na mnie, jakby czegoś szukała.
– Ty już nie płaczesz – powiedziała cicho. – Przez tyle lat nie widziałam cię spokojnej.
– W środku mi się jeszcze wszystko trzęsie, ale... już nie muszę udawać. Wreszcie nie muszę się bać, co dziś znowu schrzanił. Nie czekam na nocne wiadomości od jakiejś „koleżanki z pracy”.
– On się zmienił? Próbował coś?
– Wyśmiał mnie. Powiedział, że jak zawsze mu wybaczę i będę przy nim.
Monika wzruszyła ramionami.
– Typowe. Oni się budzą, jak już spakujemy walizkę. Ale Magda, ty jej nie wypakowuj. Ani jednej rzeczy.
Pokiwałam głową.
– Nie wypakuję. Nawet jeśli serce będzie mi krzyczeć, że mam wracać. Tym razem posłucham rozumu.
Mąż błagał o jeszcze jedną szansę
Zadzwonił w piątek wieczorem.
– Mogę wpaść? Musimy pogadać – powiedział takim tonem, jakby chodziło o kupno lodówki. Bez emocji. Bez napięcia. Jakbyśmy nie rozmawiali o końcu naszego małżeństwa.
Chciałam odmówić, ale się zgodziłam. Chciałam spojrzeć mu w oczy. I upewnić się, że to naprawdę koniec. Przyszedł pachnący, ogolony, w tym swoim błękitnym swetrze, który zawsze nosił, gdy chciał mnie do czegoś przekonać. W ręce trzymał kwiaty. Moje ulubione – frezje. Położył je na stole, jakby miały przykryć te wszystkie zdrady.
– Magda, dajmy sobie jeszcze szansę – zaczął, siadając na kanapie. – Przecież to wszystko można naprawić. Pojechalibyśmy gdzieś… tylko my. Do Włoch, jak kiedyś. Pamiętasz? Toskania, to małe wino z…
– Marek. – Przerwałam mu, siadając naprzeciw. – Dlaczego teraz?
– Bo dopiero teraz zrozumiałem, że to się naprawdę dzieje. Ty nie żartujesz. Ty… naprawdę chcesz odejść.
– Nie chcę. Ja już odeszłam.
Spojrzał na mnie, zaskoczony. Wreszcie zniknął z jego twarzy ten głupkowaty uśmieszek.
– Myślałem, że ci przejdzie. Jak zawsze. Że zrobisz scenę, posiedzisz u Moniki, a potem wrócisz. Zawsze wracałaś.
– Bo zawsze jeszcze coś czułam. Ale już nie czuję.
– Nie żartuj… Magda…
– Już cię nie kocham.
Wypowiedziałam to spokojnie. Bez złości, bez łez. Po prostu – prawdę. A on… przez chwilę naprawdę się zachwiał. Jakby nie wiedział, gdzie jest.
– Ale ja... Ja cię kocham – wyjąkał.
– Szkoda, że przez piętnaście lat tego nie zauważyłam.
Ciągle się łudził
Dzień rozwodu był szary, nijaki. Taki, w którym nikt nie spodziewa się niczego wielkiego. A ja właśnie wtedy kończyłam małżeństwo, które mnie uwierało jak przyciasna kurtka.
Założyłam prostą sukienkę. Bez przesady, bez prowokacji. Tak, żeby czuć się... sobą. Weszłam do sądu z lekko drżącymi rękami, ale głowę miałam podniesioną. On był już w środku. Spóźniłam się dwie minuty i to go wyraźnie zdenerwowało. Nienawidził czekać. Nawet dziś.
Nie patrzyliśmy na siebie w czasie rozprawy. Ja odpowiadałam rzeczowo, on próbował żartować z sędzią, ale nikt się nie śmiał. Gdy zapadło to jedno zdanie – „Sąd orzeka rozwód” – poczułam... nic. Nie ulgę. Nie smutek. Tylko pustkę. Jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie emocje i zostawił skorupę. Wyszłam na schody sądu i wtedy usłyszałam jego kroki za sobą.
– Magda, poczekaj.
Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam.
– Naprawdę to robisz?
Powoli spojrzałam mu w oczy.
– Już zrobiłam.
Wyciągnął rękę. Chciał dotknąć mojej dłoni. Instynktownie cofnęłam się o krok. Zawahał się, ręka opadła. Stał jak zbity pies, a ja pierwszy raz nie poczułam ani cienia litości.
– Posłuchaj, ja... Naprawdę nie wiedziałem, że to aż tak. Myślałem, że to taka twoja gra.
– Nie gram już w twoje gry, Marek. Już nie jestem pionkiem.
– Ale my... my przecież mamy dzieci...
– I właśnie dla nich muszę przestać udawać, że jesteśmy czymś, czym nigdy nie byliśmy.
Nie odpowiedział. Patrzył na mnie długo. Może zrozumiał. A może po prostu nie miał już słów. Odwróciłam się i poszłam do auta.
Zrozumiał, co stracił
Zaczęło się od wiadomości. Krótkiej, o 22:14:
„Magda, możemy pogadać? Bardzo mi zależy.”
Nie odpisałam. Potem były kolejne.
„Tęsknię.”
„Nie mogę spać.”
„Wiem, że schrzaniłem.”
„Pamiętasz, jak jechaliśmy do Kazimierza i zgubiliśmy się na tych wiejskich drogach? Ty się śmiałaś, a ja myślałem, że oszaleję. Tęsknię za tym śmiechem.”
Dwa tygodnie później stał pod moim blokiem. Nie zadzwonił domofonem. Po prostu czekał, zrezygnowany, z rękami w kieszeniach i tym samym, błagalnym spojrzeniem, które kiedyś łamało mi serce. Teraz wzbudziło jedynie lekką irytację.
– Piętnaście minut. Nic więcej – powiedziałam sucho, otwierając drzwi do kawiarni.
Usiadł naprzeciwko mnie. Chwilę milczał, aż w końcu wyciągnął z kieszeni list. Zmięty, trochę przybrudzony.
– Pisałem to, bo nie wiedziałem, czy będziesz chciała mnie słuchać. Ale chcę, żebyś wiedziała...
– Nie chcę czytać twoich wiadomości, Marek. Powiedz mi to teraz. Prosto w oczy.
Wziął głęboki wdech, jakby zbierał się na coś wielkiego.
– Zdałem sobie sprawę, jak bardzo cię zraniłem. Jak bardzo cię ignorowałem. Chciałbym cię odzyskać.
Pokiwałam głową.
– Dlaczego teraz?
– Bo nagle zostało tylko echo. Dzieci wciąż są, ale ciebie nie ma. I dopiero bez ciebie zrozumiałem, że nie potrafię oddychać w tym pustym domu. Wszystko, co kochałem, odchodzi.
Zamilkł. Przełknął ślinę. Oczy mu się zaszkliły. I wtedy dodał:
– Kocham cię. Nadal. Zawsze.
Wzięłam łyk zimnej już herbaty. Popatrzyłam mu w oczy i odpowiedziałam najprościej, jak się dało:
– A ja już nic nie czuję.
Zobaczyłam, jak pęka, jakby stracił grunt pod nogami. I wtedy się rozpłakał, ale nawet jego łzy już na mnie nie działały.
Magdalena, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zabrał mi kartę do wspólnego konta. Chciał mnie utemperować, żebym nie marnowała pieniędzy”
- „Pytałam mojej teściowej, jak poradzić sobie z leniwym mężem. Dzięki jej złotym radom dostałam papiery rozwodowe”
- „Moi bracia bawią się w najlepsze, a ja opiekuję się chorą matką. Wszystko dlatego, że urodziłam się kobietą”

