„Zostawiłam męża i córkę dla chłopaka z liceum. 3 miesiące później znów pakowałam walizki i wracałam na kolanach”
„Chciałam w to wierzyć. Chciałam uwierzyć, że on też tęsknił, że nasze spotkanie to nie przypadek, tylko coś, co miało się wydarzyć. Ale z czasem zaczęły pojawiać się rysy. Niewielkie, ale wyraźne i bałam się tego”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy zaczęłam się czuć tak, jakbym żyła nie swoim życiem. Może wtedy, kiedy Marek przestał mnie całować na dzień dobry. Może kiedy w kółko odpowiadał tylko „mhm” na moje opowieści z pracy. A może dużo wcześniej – kiedy Zosia przyszła na świat, a ja z Olgi, kobiety z pasją, stałam się Olgą, matką, Olgą, żoną. Olgą, która potrafi w środku nocy na ślepo sięgnąć po termometr, ale nie potrafi przypomnieć sobie, kiedy ostatnio poczuła motyle w brzuchu.
Marek był dobrym ojcem, troskliwym mężem. Ale kochał mnie tak, jak się kocha stary sweter – z przyzwyczajenia. I coraz mniej mówił. Ja natomiast czułam się coraz bardziej niewidzialna. Przez siedem lat nie zdradziłam go ani razu – chociaż nie powiem, byłam bliska. Ale zawsze coś mnie powstrzymywało – lęk, sumienie, rozsądek. Aż do tamtego dnia, kiedy zobaczyłam go: Tomka. Moją pierwszą, licealną miłość.
Wpadliśmy na siebie przypadkiem – na starym przystanku autobusowym, gdzie kiedyś całowaliśmy się po lekcjach. Zamiast „cześć” powiedział:
– Olga? To naprawdę ty?
I nagle wszystko się zatrzymało. On wyglądał lepiej niż w mojej pamięci – opalony, z kilkudniowym zarostem, z tym samym spojrzeniem, które kiedyś roztapiało moje serce. Rozmowa, kawa, śmiech. I zanim się zorientowałam, siedziałam w jego samochodzie, a moja dłoń była na jego kolanie.
To, co zaczęło się jako niewinna rozmowa, przerodziło się w romans – intensywny, porywający. Przez chwilę czułam się znów jak szesnastolatka. Znów byłam tą Olgą, która wierzy, że wszystko jest możliwe. Ale czy naprawdę było?
Zakochałam się
– Marek, muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, stojąc przy framudze drzwi jak intruz we własnym domu.
On spojrzał znad laptopa, zmęczony, z kubkiem zimnej kawy w dłoni. Zawsze tak wyglądał wieczorami – jakby życie go obtarło z emocji.
– Co się stało?
– Zakochałam się... – powiedziałam i w tej samej chwili Zosia upuściła kredkę.
– Zakochałaś się? – powtórzył mechanicznie, jakby nie dosłyszał.
– Tak. I... odchodzę. Do Tomka.
Długo milczał. W końcu zamknął laptopa. Bez krzyku, bez pytania, bez histerii.
– Wiesz, że Zosia cię kocha? – zapytał tylko.
– Wiem... – głos mi się załamał. – Ale ja... nie mogę już tak żyć. Ja się duszę, Marek. Ja potrzebuję... czuć. Potrzebuję, żeby ktoś mnie widział.
Wtedy z kuchni wyszła Zosia.
– Mamo, co się dzieje?
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Przyklękłam, przytuliłam ją mocno.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie – wyszeptałam, czując, że właśnie łamię jej małe serce. I swoje.
Tego wieczoru Marek nie powiedział już ani słowa. Po prostu wyszedł z domu, a ja zaczęłam pakować walizkę. Palce mi drżały, ale powtarzałam sobie jak mantrę: „Masz prawo być szczęśliwa. Masz prawo czuć coś więcej.” Wierzyłam, że robię to dla siebie. Ale już wtedy coś ściskało mnie w środku – coś, czego nie chciałam wtedy nazwać żalem.
Zaczęłam nowe życie z kochankiem
– Nie wierzę, że naprawdę tu jesteśmy – wyszeptał Tomek, kiedy zamknęliśmy drzwi jego mieszkania. – Jakbyśmy cofnęli się w czasie.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko, jak ściąga płaszcz, jak jego ręce lekko drżą, jakby sam nie dowierzał. A potem pocałował mnie tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstali. Tego wieczoru nie było żadnych granic – rozbieraliśmy się powoli, zachłannie, jakbyśmy chcieli nadrobić wszystkie te lata, które nam uciekły.
Pierwsze dni z Tomkiem były jak narkotyk. Śmialiśmy się, piliśmy wino o czwartej po południu, a potem chodziliśmy boso po kuchni, gotując makaron i całując się między kolejnymi łykami sosu.
– Olga, ty jesteś dla mnie jak film, którego nie mogłem nigdy skończyć oglądać – powiedział pewnego wieczoru, głaszcząc moje ramię. – Zawsze myślałem o tobie. Nawet kiedy byłem z innymi kobietami, myślałem: „To nie to. To nie Olga”.
Było w tym coś, co topiło moje serce. Chciałam w to wierzyć. Chciałam uwierzyć, że on też tęsknił, że nasze spotkanie to nie przypadek, tylko coś, co miało się wydarzyć. Ale z czasem zaczęły pojawiać się rysy. Niewielkie, ale wyraźne.
– Dzisiaj wrócę późno – rzucił, zerkając na telefon. – Mam spotkanie z klientem.
– O tej porze? – uniosłam brwi.
– No… tak wyszło. Sprawa pilna.
Nie chciałam być tą kobietą, która podejrzewa. Przez tyle lat z Markiem żyłam w bezpiecznej klatce – teraz chciałam wolności, swobody. Ale Tomek coraz częściej wychodził wieczorami, często nie mówił, dokąd. Kiedy próbowałam się czegoś dowiedzieć, zbywał mnie:
– Kochanie, przecież mówiłem, to tylko znajomi. Trochę gadania o starych czasach, to wszystko.
Czasem wyczuwałam perfumy – nie moje. Czasem wracał poddenerwowany, siadał w salonie i od razu sięgał po whisky. A ja udawałam, że tego nie widzę. Bo zakochałam się w marzeniu. W fantazji o tym, że mogę być z kimś, kto patrzy na mnie tak, jak kiedyś. W głowie miałam obraz: moja córka Zosia, siedząca na dywanie, kolorująca kredkami. Marek czytający gazetę w kuchni. I ja – w tej pustce, którą sama sobie zbudowałam. Ale jeszcze nie chciałam przyznać, że coś się nie zgadza. Jeszcze wtedy wierzyłam, że to przejściowe.
Byłam podejrzliwa
– Kto to jest Tomek? – zapytałam, trzymając jego telefon w ręce, a konkretnie otwarty czat z dziewczyną o imieniu „Nika”.
– Oddaj to – syknął, zrywając się z kanapy. – Nieładnie tak grzebać w cudzych rzeczach, Olga.
– Nieładnie? A pisanie do „Niki” to co? – pokazałam ekran. – „Tęsknię za tymi wieczorami. Masz jeszcze te rajstopy, co wtedy?” – przeczytałam na głos.
Tomek wywrócił oczami. – Przesadzasz. To tylko głupie wiadomości. Nic z tego nie wynika. Wyluzuj.
– Nic z tego nie wynika? – mój głos podniósł się mimowolnie. – Od trzech tygodni śpisz bokiem, wychodzisz na wieczorne „telefony służbowe”, a teraz to. Naprawdę myślałeś, że tego nie zauważę?
– Olga, nie dramatyzuj. Przecież jesteśmy dorośli. Jeszcze się docieramy. – Zmarszczył brwi, jakby to ja robiła z igły widły.
– Docieramy? – powtórzyłam. – Ja dla ciebie zostawiłam dziecko. Męża. Życie. A ty... „docierasz się” z kimś innym?
Zamilkł. W końcu machnął ręką.
– Dobra, chcesz dramatów, to je masz. Może i pisałem z jakąś dziewczyną. Ale to tylko pisanie. Ty myślałaś, że po licealnym zauroczeniu wszystko będzie jak w bajce? Proszę cię.
Stałam przez chwilę, z telefonem w ręce, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. Jeszcze wczoraj mówił, że jestem jego „Olą z dawnych lat”. A dziś...? W nocy leżałam długo w ciemności, słuchając, jak Tomek przewraca się z boku na bok. „Nie płacz, Olga” – powtarzałam sobie. Ale łzy i tak spływały mi po policzkach. W myślach widziałam Zosię, jak rysuje w swoim zeszycie. Marek, jak gotuje rosół. Ten zwykły, przewidywalny świat, od którego tak bardzo uciekałam, nagle zaczął mi się jawić jak bezpieczny port.
Tęskniłam za domem
Wybrałam numer Marka dopiero za piątym razem. Dłoń drżała mi tak, że prawie wypuściłam telefon z ręki. Odebrał po trzecim sygnale.
– Halo?
– Cześć. To ja. Olga.
– Wiem.
Cisza. Nie zapytał, czemu dzwonię. Nie powiedział „miło cię słyszeć”. Nic.
– Chciałam... chciałam zapytać, jak Zosia. – Głos mi zadrżał.
– Dobrze. Śpi u mojej mamy, dziś ją odebrała ze szkoły. Widzimy się jutro rano.
– Aha... – przygryzłam wargę. – Tęsknię za nią. Bardzo.
– Olga... co się dzieje?
Zawahałam się. To był ten moment. Mogłam powiedzieć wszystko. Że Tomek mnie zawiódł. Że jestem nieszczęśliwa. Że nie wiem, co dalej.
Ale nie powiedziałam nic.
– Jak wam się układa? – zapytał po chwili Marek. Głos miał spokojny, może trochę chłodny. Jakby dopytywał znajomego o pogodę.
– Dobrze. – Skłamałam. – Wszystko dobrze.
– To dobrze. – Milczenie. – Muszę kończyć. Dobranoc.
– Dobranoc.
Rozłączył się pierwszy. Siedziałam jeszcze przez chwilę, wpatrzona w czarny ekran telefonu. Nagle poczułam, że jestem bardzo, bardzo sama. I że ta samotność nie ma nic wspólnego z tym, gdzie jestem – tylko z tym, kim się stałam.
To się nie mogło udać
– Serio, Olga, dramatyzujesz – Tomek oparł się o framugę drzwi, popijając kawę z kubka, na którym było wyblakłe „Best Dad Ever”.
– Dramatyzuję? – obróciłam się gwałtownie, odciągając walizkę spod łóżka. – Ty myślałeś, że co? Że będę tu siedzieć jak idiotka, czekając, aż wrócisz od… jak ona ma na imię? Asia? Kasia?
– Ola – westchnął. – Ty nawet nie wiesz, o czym mówisz.
– Nie wiem? – wyjęłam z szuflady bluzkę, którą on sam mi kupił miesiąc temu. – Przypadkiem zostawiła ci wiadomość na Messengerze. „Było cudownie. Wciąż czuję twoje usta”. Przypadek?
– Przypadek, że ją przeczytałaś. Wiesz co, nie zagląda się komuś do telefonu. To chore.
– Nie zagląda się? – odparłam cicho, ale głos mi drżał. – Tomek… My mieliśmy zacząć nowe życie. Zostawiłam dla ciebie wszystko. Wszystko. Dziecko, męża, stabilność. A ty co? Ty się po prostu… pobawiłeś?
On się zaśmiał. Bez cienia żalu, bez skruchy. Ten śmiech bolał mnie bardziej niż wszystkie kłamstwa.
– Myślałem, że to wszystko jest dla zabawy. Kurczę, Olga, ja nie planowałem nic na serio. Przecież sama byłaś jak ogień, jak… jak wulkan. Wróciłaś do życia, byłaś dzika, szalona. I co, teraz chcesz być znowu panią domu? Gotować zupki?
Wcisnęłam sukienkę do walizki, zatrzasnęłam ją z trudem. W powietrzu unosił się zapach jego wody po goleniu, ten sam, który jeszcze niedawno przyprawiał mnie o dreszcze.
– Chcę być sobą. A przy tobie… znikam – powiedziałam cicho, łapiąc za rączkę walizki.
– A dokąd pójdziesz, co? Z podkulonym ogonem wrócisz do mężusia? Do Zosi, którą porzuciłaś dla gorącej przygody?
Zatrzymałam się przy drzwiach. Serce waliło mi jak oszalałe.
– Nie wiem jeszcze. Ale przynajmniej tam mnie szanuję. Wiesz, co jest gorsze od bycia nieszczęśliwą żoną? Bycie naiwną kochanką.
Otworzyłam drzwi i wyszłam. Tomek nie próbował mnie zatrzymać. Na klatce schodowej oparłam się o ścianę. Chciało mi się płakać, wrzeszczeć i śmiać jednocześnie. Byłam poraniona, ale silna. I w końcu wolna.
Wróciłam do męża
Zostawiłam walizkę w przedpokoju. Nie rozpakowywałam jej od razu – nie miałam siły. W mieszkaniu panowała cisza, jakiej dawno nie słyszałam. Tak inna od tej, w której żyłam z Tomkiem – gdzie wiecznie brzęczał telefon, gdzie śmiech i muzyka były jak tło do kłamstw, które nie przestawały się powtarzać.
Zosia była u babci. Umówiliśmy się, że wrócę najpierw sama. Usiadłam na łóżku. Przez chwilę wpatrywałam się w swój odbity cień w szybie. Kobieta po trzydziestce, z podkrążonymi oczami i ustami ściśniętymi jakby na wieczne „przepraszam”. Ale nie miałam już za co przepraszać.
Od Tomka odchodziłam bez łez. Jego śmiech, kiedy mu powiedziałam, że wracam, wciąż brzęczał mi w głowie.
– Serio? Myślałem, że to tylko zabawa. Ty naprawdę myślałaś, że to się jakoś skończy bajką?
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Zebrałam swoje rzeczy, spakowałam się w ciszy. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi jego mieszkania, poczułam... nie, nie ulgę. Pustkę. Ale taką, którą znałam. W której mogłam znowu zacząć coś od początku.
Nie wiem, co będzie dalej. Marek i ja? Może mi wybaczy Może się pojednamy. Może znów mi zaufa.
Olga, 36 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium wpadła mi w oko urocza Halina. Zaczęło się od spacerów w parku, a teraz idziemy wspólnie przez życie”
- „W dniu ślubu uciekłam z fryzjerem na przekór wszystkim. Moje życie jest bardziej pokręcone niż loki na głowie”
- „Nigdy nie chciałam mieć dzieci, ale uległam błaganiom męża. Los sobie ze mnie zakpił, bo zostałam matką trojaczków”

