„Zostawiłam biednego faceta, bo bogaty otworzył portfel i znalazł drogę do mojego serca. Szybko pożałowałam”
„Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw raz na tydzień – restauracje, kluby, masaże. Potem częściej. Jacek miał sposób, żeby świat przy nim stawał się wygodny. Taksówki zamiast tramwajów. Hotele zamiast hosteli. Cisza, kiedy mówił o biznesie, i wolna ręka, kiedy przynoszono menu”.

- Redakcja
Nie chciałam życia jak moja matka – w fartuchu, przy garach, czekająca z obiadem na faceta, który wracał po pracy i pierdział w kanapę. Marzyłam o czymś więcej. Chciałam czerwonego wina, szpilek od projektanta i zdjęć z Bali, które można wrzucić na Insta z podpisem: życie jest piękne. A uczucia? One miały przyjść potem. Jak już się dorobię.
Marek był wtedy pierwszym, który się zakochał. Kochał mnie tak, że aż było mi go żal. Przynosił mi bułki z piekarni o świcie, bo wiedział, że lubię ciepłe. Pisał listy, mimo że mieliśmy już media społecznościowe. Ale Marek nie miał nic. Żadnego auta, perspektyw, konta oszczędnościowego. Miał tylko mnie. A ja potrzebowałam więcej.
Potem pojawił się Jacek – pachnący drogimi perfumami, z wypasionym autem i złota kartą. Miał wszystko to, czego chciałam. Zakochałam się po pierwszym kieliszku szampana.
A teraz? Teraz siedzę w barze na osiedlu, w którym boję się wychodzić po zmroku. Liczę drobne i piję piwo, które smakuje jak wyrzut sumienia. I myślę o tym, że dla biednego faceta nigdy nie miałam czasu. Bogaty zawsze znajdował drogę do mojego serca. Ale nie został.
Marek nie miał nic
– Klaudia, ja wiem, że nie mam wiele… ale kocham cię jak nikt inny – powiedział, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi, naiwnymi oczami.
Siedzieliśmy na ławce w parku przy stawie. Marek miał ręce w kieszeni swojej granatowej bluzy, a obok niego leżała paczka orzeszków, które kupił „na romantyczny wieczór”. Była jesień, w powietrzu unosił się zapach mokrych liści i taniej kawy z pobliskiego kiosku. Miałam na sobie kurtkę z second-handu, ale już wtedy marzyłam o płaszczu z sieciówki.
– Marek… – westchnęłam, bo wiedziałam, co zaraz powiem. – Miłość nie zapłaci rachunków. Ani nie zabierze mnie do Włoch. Ani nawet do Zakopanego.
Spojrzał na mnie, jakbym właśnie splunęła mu w serce.
– Myślałem, że jesteśmy razem dla siebie, nie dla rzeczy – szepnął.
– Wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu… ja chcę czegoś więcej. Chcę się rozwijać. Chcę żyć, a nie wegetować od wypłaty do wypłaty.
Milczał. Chwilę później powiedział tylko:
– To ja cię tylko zatrzymuję, tak?
Nie odpowiedziałam. Wstałam i ruszyłam w stronę przystanku. Nie próbował mnie zatrzymać. Może wiedział, że już dawno w głowie byłam gdzie indziej – wśród neonów, w klubie z kieliszkiem prosecco, z kimś, kto pachniał lepiej niż budżetowe mydło. Wtedy czułam ulgę. I ekscytację. Jakbym właśnie zerwała linę, która trzymała mnie na mieliźnie. Nie czułam straty – tylko obietnicę czegoś większego. Byłam młoda, głodna świata.
Jacek wydawał się ideałem
Poznałam go na imprezie u znajomej, takiej z tych, które wyglądają jak backstage pokazów mody, ale są organizowane w wynajętym apartamencie w centrum. Ja przyszłam w pożyczonej sukience, z podkręconymi rzęsami i głodem w oczach. On wszedł jak król – garnitur idealnie skrojony, zegarek błyszczał dyskretnie, a wokół niego czułam zapach pieniędzy. Może pachniał perfumami, ale ja czułam sukces.
– Lubisz czerwone wino? – zapytał z uśmiechem, który mówił: „Wiem, że już mi uległaś”.
– Uwielbiam – skłamałam. – Choć prawdę mówiąc… nigdy nie próbowałam.
– To niedopuszczalne. Musimy to natychmiast naprawić. Znam miejsce, gdzie mają najlepsze we Włoszech.
Podał mi kieliszek i stuknął swoim. Spojrzałam na jego rękę – opaloną, zadbaną, z sygnetem. To nie były dłonie chłopaka, który nosił mi bułki. To były dłonie faceta, który mógł mnie zabrać wszędzie.
Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw raz na tydzień – restauracje, kluby, masaże. Potem częściej. Jacek miał sposób, żeby świat przy nim stawał się wygodny. Taksówki zamiast tramwajów. Hotele zamiast hosteli. Cisza, kiedy mówił o biznesie, i wolna ręka, kiedy przynoszono menu.
– Ładnie ci w tym naszyjniku – powiedział któregoś dnia, kiedy otworzyłam pudełeczko z logiem, które dotąd tylko śledziłam na Instagramie.
A ja się zakochałam. Albo w nim, albo w życiu, które mi pokazał. Wtedy nie widziałam różnicy.
Lubiłam moje nowe życie
Sylwię znałam jeszcze z liceum. Była tą zrównoważoną, która odpuszczała imprezy, żeby się uczyć, a na studiach miała Excela z budżetem. Widziałam ją rzadko, ale czasem, gdy nasze światy przypadkiem się przecięły, zgadzała się na kawę. Tego dnia spotkałyśmy się w galerii, gdzie odebrałam właśnie nową torebkę – prezent od Jacka „bez okazji”.
– Ładna – powiedziała, patrząc na metkę. – Ty to masz szczęście.
– To nie szczęście. To wybory – wzruszyłam ramionami, jakbym właśnie wygrała życie.
Sylwia zmieszała się, ale nie odpuściła.
– Klaudia… nie masz wrażenia, że on cię trochę… traktuje jak ozdobę? Pokazuje cię wszędzie, ale nie pyta, co u ciebie.
– Zazdrościsz – odcięłam się zbyt szybko. – Wreszcie ktoś traktuje mnie jak królową. Wreszcie nie muszę wybierać między rachunkami a kolacją.
– To nie jest miłość, Klaudia. To pokazówka. On cię nie kocha. Lubi cię pokazywać. Jak nowe auto.
Zatkało mnie. I zabolało. Ale nie pokazałam tego.
– Może ty wolisz chłopaków z paragonami w kieszeni. Ja wolę mężczyzn z kartą bez limitu.
Sylwia westchnęła. Już nie próbowała mnie przekonać. Popijała swoją czarną kawę, jakby wiedziała, że życie i tak mnie kiedyś nauczy. A ja? Ja czułam się wtedy tak pewna, tak w górze. Miałam wrażenie, że nic mnie nie ruszy. Że nawet jeśli świat się zatrzęsie – ja i Jacek będziemy nietykalni.
Żyłam w iluzji
Wróciłam wcześniej z weekendu u mamy. Miałam niespodziankę – jego ulubione whisky i czerwony komplet bielizny, który widziałam u influencerki. Chciałam być jak te dziewczyny z Instagrama – seksowna, pewna siebie, pożądana.
Drzwi były otwarte. Zdziwiło mnie to. Jacek zawsze zamykał je na dwa zamki.
Weszłam do środka i od razu poczułam, że coś się zmieniło. Na stole stała butelka wina, dwa kieliszki, pudełko po sushi. Ale nie moje ulubione.
– Jacek? – zawołałam.
Wyszedł z sypialni. Włosy w nieładzie, koszula niedopięta, mina... obojętna.
– Musimy pogadać – powiedział bez emocji.
– Co się dzieje? – serce waliło mi w piersi. – Kto tu był?
Nie odpowiedział.
– To nie była miłość, Klaudia. To był miły etap, ale to już koniec.
– Zostawiasz mnie… po tym wszystkim? – Głos mi się załamał.
– Wróciłem do Ewy. Mamy dziecko. Chcę być ojcem.
Słowa uderzały jak cegły. Ja – ta, która miała wszystko – właśnie została z niczym. On wziął kurtkę, kluczyki, wyszedł. Nawet się nie obejrzał. Zostałam sama. W mieszkaniu, które nie było moje. Musiałam się wyprowadzić, ale nie miałam dokąd. Po raz pierwszy od lat poczułam prawdziwą pustkę. Nie zostało mi nic.
Byłam ślepa
Weszłam do osiedlowego sklepu tylko po papier toaletowy i paczkę ryżu. Tyle mogłam kupić za to, co zostało mi z wypłaty po opłaceniu pokoju w wynajętym mieszkanku z grzybem na ścianie. Kiedy sięgnęłam po torebkę, usłyszałam znajomy głos przy kasie.
– To wszystko, poproszę. I jeszcze lizaka dla małego.
Zamarłam. Marek. Odwróciłam się powoli. Stał tam, w polarze i czapce na głowie. Trzymał za rękę chłopca – może czteroletniego, z oczami takimi samymi jak on. Uśmiechnięty. Spokojny.
Spojrzał na mnie. I się uśmiechnął. Ten sam uśmiech, który kiedyś wywoływał we mnie politowanie. Teraz… palił mnie żywym ogniem.
– Klaudia… – powiedział cicho. – Miło cię widzieć. Jak się masz?
– Jakoś – rzuciłam i sama nie wiedziałam, czy się uśmiecham, czy płaczę.
– Wyglądasz... – zawahał się. – Inaczej.
– Ty też. Na szczęśliwego – ugryzłam się w język, ale było już za późno.
– Bo jestem. Mam wszystko, czego potrzebuję – spojrzał na chłopca, który właśnie rozpakowywał gumy z zapałem.
– To dobrze. Naprawdę – odpowiedziałam. – Cieszę się.
Chciałam powiedzieć więcej. Przeprosić. Powiedzieć, że był dobry. Że to nie on był niewystarczający – to ja byłam ślepa. Ale tylko skinęłam głową i wyszłam. Usiadłam na ławce pod blokiem. I zaczęłam płakać. Ten, którego zostawiłam dla życia z marzeń, miał teraz życie, które ja chciałam. A ja? Miałam tylko wspomnienia i najtańszy ryż.
Klaudia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Emerytura nauczyła mnie skromności. Codziennie jem to, co jest w promocji – nie to, na co mam ochotę”
- „Wygrałam miliony i podzieliłam się kasą z mężem. To był błąd, bo chciał kontrolować każdą złotówkę”
- „Trzymałam w domu kopertę z pieniędzmi na czarną godzinę. Syn ukradł wszystko i zniknął bez słowa”

