„Zostałem tatą na pełen etat, bo straciłem pracę. Teraz żona mnie utrzymuje, a ja udaję, że wcale się tego nie wstydzę”
„Magda miała cel, plan, kogoś, kto do niej dzwonił z nowymi propozycjami. Ja miałem listę zakupów i harmonogram prania. Ona dostawała gratulacje, ja – plamy na koszuli i wieczne krzyki dzieci. Nie mogłem przestać porównywać”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłem, że to się tak potoczy. Gdy jeszcze siedziałem z kawą przy biurku i przeklinałem błąd, który rozwalał mi całą aplikację, miałem poczucie sprawczości. Robiłem coś ważnego. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Teraz moje poranki wyglądają zupełnie inaczej. Zamiast kodu – kaszka. Zamiast spotkania o dziewiątej – płacz dwulatka, który nie chce założyć skarpet. I choć minęły dopiero dwa lata, od kiedy zostałem tatą na pełen etat, mam wrażenie, jakbym w tym czasie przeżył całą dekadę.
Zmieniłem swoje priorytety
Na początku myślałem, że to będzie tylko na chwilę. Moja żona, Magda, dostała awans – duży projekt, duża kasa, dużo pracy. A ja właśnie straciłem etat po redukcji. Zastanawialiśmy się, co dalej. I wtedy padło to „rozsądne” zdanie:
– Może ty na razie zajmiesz się dziećmi, a ja pociągnę to wszystko? Przecież i tak szukasz pracy...
Brzmiało logicznie. Przecież kochałem nasze dzieci, lubiłem gotować, lubiłem mieć wszystko pod kontrolą. A Magda była ambitna, zawsze mówiła, że chce czegoś więcej niż tylko stabilnej pensji i spokojnego życia na przedmieściach.
Zgodziłem się. Czułem się potrzebny, ważny. Poranne buziaki, śniadania, spacery, zakupy, bajki, pranie, lekarz, szkoła, kolacje, kąpiele. Czułem się jak cichy bohater dnia codziennego.
Ale dziś, patrząc, jak Magda wychodzi w garsonce, z laptopem i słuchawką w uchu, a ja zostaję z dziećmi przy śniadaniu złożonym z zimnych płatków i rozlanego kakao, zaczynam się zastanawiać... Czy to naprawdę miała być „chwilowa” decyzja?
– Muszę lecieć! – krzyknęła Magda, całując mnie w czoło.
Zamknąłem drzwi za nią, spojrzałem na bałagan w kuchni i z ironicznym uśmiechem powiedziałem do siebie:
– Królowa rusza do swojej korporacyjnej wieży. A ja do zmywarki.
Wróciły wstyd i zazdrość
Nie czekałem na to spotkanie, nie szukałem go. Wyszedłem tylko po mleko i masło, a wróciłem z głową pełną myśli, które nie dawały mi potem zasnąć. Przed wejściem do sklepu wpadłem na Radka, kumpla z poprzedniej pracy. Wyglądał na rozluźnionego, ubrany był jak ktoś, kto zarabia dobrze i nie musi martwić się o stan konta na koniec miesiąca.
– Mateusz? To ty? – Zdziwienie na jego twarzy nie było udawane.
– No, ja. Cześć. Co słychać? – spytałem, starając się brzmieć swobodnie.
– A wiesz, jakoś leci. Właśnie wracam z biura, mamy nowego klienta, więc trochę zamieszania, ale ogólnie fajnie. A ty? Już coś znalazłeś?
To pytanie uderzyło mnie mocniej, niż się spodziewałem. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Nie, na razie... ogarniam dom, dzieci. Wiesz, jak jest.
– No tak… Ale szukasz czegoś?
– Taa… coś tam szukam – odpowiedziałem, odwracając wzrok. W środku poczułem, jak wstyd zaczyna się rozlewać po mnie jak ciepła fala. Chciałem już iść, byle tylko nie musieć odpowiadać na więcej pytań.
Rozstaliśmy się szybko. Radek pewnie uznał mnie za nieudacznika albo pechowca. Nie wiem, nie obchodziło mnie to wtedy. Bardziej bolało mnie, jak sam siebie postrzegałem. Wracałem do domu z zakupami i coraz mocniej czułem to uczucie, którego wcześniej nie dopuszczałem do głosu. Zazdrość.
Magda miała cel, miała plan, miała kogoś, kto do niej dzwonił z nowymi propozycjami. Ja miałem listę zakupów i harmonogram karmienia. Ona dostawała gratulacje, ja – plamy na koszuli i wieczne „tatooo, siusiu!”. Nie mogłem przestać porównywać. I to porównanie bolało.
Kiedyś to ja opowiadałem Magdzie o projektach, o problemach z klientami, o tym, jak udało się dopiąć coś trudnego. Teraz ona mówiła o nowym zespole, spotkaniach z zarządem, a ja tylko przytakiwałem i zmieniałem temat. Miałem coraz mniej do powiedzenia. I coraz mniej czułem się mężczyzną, którym byłem kiedyś.
Siedząc wieczorem na kanapie, patrzyłem na Magdę, zajętą mailami, i miałem ochotę zapytać: „Czy ty w ogóle widzisz, że mnie tu nie ma?”. Ale nie powiedziałem nic. Załadowałem zmywarkę i włączyłem ją jak zawsze.
W końcu nie wytrzymałem
Wszystko zaczęło się niewinnie – od pytania o koszulę. Magda szykowała się na wyjazd służbowy do Krakowa, ja prasowałem jej rzeczy, żeby miała gotowe. Dzieci w tym czasie hałasowały przy klockach, a ja, próbując je uciszyć, jednocześnie walczyłem z żelazkiem i fałdką na rękawie.
– Gdzie jest ta niebieska koszula w paski? – zapytała z kuchni.
– W koszu. Była brudna.
– Miałeś wyprać wczoraj.
Odłożyłem żelazko i spojrzałem na nią. Stała przy ekspresie do kawy, z telefonem w ręku, zupełnie nieświadoma, jak bardzo zabolało mnie to zdanie. Wziąłem głęboki wdech.
– Myślisz, że ty jedyna ciężko pracujesz? – spytałem spokojnie, ale w moim głosie drżała złość.
– A ty myślałeś, że będę codziennie dziękować za zrobione pranie? – odparła bez zastanowienia.
– Nie, ale czasem mogłabyś zauważyć, że robię coś więcej niż tylko pranie! – głos mi się podniósł.
Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– To wróć do pracy i nie marudź!
– Serio? Po tylu miesiącach ty mi to mówisz? – czułem, że we mnie wszystko kipiało. – Myślałem, że to był nasz wspólny wybór.
– Bo był! – krzyknęła. – Ale to ty nie możesz się odnaleźć. Ja robię, co trzeba. Ty chyba tylko szukasz pretekstu, żeby mieć pretensje.
– Nie, ja po prostu chciałbym, żeby ktoś czasem zauważył, że jestem. Że istnieję. Że to, co robię, ma znaczenie.
– Nie mogę cię już słuchać, Mateusz – powiedziała cicho, ale z twardością w głosie. – Zawsze coś ci nie pasuje.
Wyszła z kuchni, zostawiając mnie z rozłożoną deską do prasowania i dziećmi, które nagle zamilkły. Stałem tam chwilę, patrząc na drgające światło żelazka, i myślałem tylko jedno: czy to wszystko miało sens?
Jeszcze niedawno czułem, że jestem częścią czegoś ważnego. Teraz byłem tylko dodatkiem do cudzej kariery. Ojcem, sprzątaczem, kucharzem, nauczycielem, terapeutą... wszystkim, tylko nie sobą.
Wróciłem, ale pożałowałem
Udało się znaleźć coś na pół etatu. Znajomy szukał kogoś do pomocy przy testowaniu oprogramowania, zdalnie, parę godzin dziennie. Zgodziłem się od razu. W końcu to było coś. Cokolwiek, co pozwalało mi wyjść z roli domowego ciecia i choć przez chwilę poczuć się znowu potrzebnym w świecie, z którego wypadłem.
Pierwszy dzień pracy był jak haust świeżego powietrza. Włączyłem komputer, zalogowałem się na służbowy komunikator i poczułem dreszcz. Znajome nazwy, skróty, procesy. Nawet jeśli nikt nie znał mnie w tym zespole, ja znałem te reguły gry. Wiedziałem, co robić. I robiłem to dobrze.
Tylko że po kilku tygodniach entuzjazm zgasł. Wracałem do kuchni, patrzyłem na stertę naczyń, na listę zadań i wiedziałem, że moje „pół etatu” nie rozwiązało niczego. Pracy było więcej, ale uznania – wcale. A obowiązki domowe przecież nie zniknęły. Wręcz przeciwnie – mnożyły się, jakby celowo chciały przypomnieć mi, że nie jestem już panem swojego czasu.
Magda z kolei rozkwitała. Coraz częściej słyszałem, że miała „świetny dzień”, „genialne spotkanie”, „nowy projekt, taki w punkt”. Mówiła o tym z pasją. Ja słuchałem, kiwałem głową, uśmiechałem się i powtarzałem sobie w myślach, że powinienem się cieszyć. Że jej sukces to też mój sukces. Ale tak naprawdę byłem zły. Nie na nią. Na siebie.
Wieczorem siedzieliśmy w kuchni. Magda piła herbatę, ja zmywałem.
– Dostałam zaproszenie na konferencję w Berlinie! – powiedziała nagle, z błyskiem w oku.
– Super… – odpowiedziałem bez entuzjazmu.
– Coś nie tak?
– Nie. Tylko… ja już nawet nie pamiętam, jak to jest robić coś, co naprawdę mnie kręci.
Popatrzyła na mnie, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. A ja już nie chciałem słuchać pocieszeń, bo wiedziałem, że żadne słowo nie zatrze tej różnicy, jaka się między nami zrobiła. Ona jechała w górę. Ja coraz bardziej osuwałem się w dół i w cień.
Szukałem siebie gdzieś indziej
Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu. Najpierw pod pretekstem zakupów, potem „na spacer”, „na siłownię”, „na chwilę do Pawła”. Prawda była taka, że potrzebowałem uciec. Od dziecięcych krzyków, od wieczornego szykowania kanapek do szkoły, od Magdy i jej załatwianych spraw. Nawet od siebie.
Pawła widywałem rzadko, ale kiedy już się spotykaliśmy, nie musiałem wiele mówić. Wiedział. Może dlatego, że jego żona też zrobiła karierę, a on w pewnym momencie stwierdził, że nie będzie się z tym ścigał. Tylko on nie miał dzieci. Ja miałem odpowiedzialność, obowiązki i świadomość, że każdy mój wybór wpływał na małe istoty, które nie prosiły się na ten świat.
Dzieci zauważyły, że jest mnie mniej. Przychodziły do mnie rzadziej. Zaczęły częściej chodzić do Magdy, kiedy czegoś potrzebowały. Kiedyś byłem ich pierwszym kontaktem. Teraz byłem awaryjny.
Magda też to zauważyła. Pewnego wieczoru, gdy wróciłem późno, zastałem ją w salonie, siedziała przy zgaszonym świetle, tylko lampka nad kanapą rzucała ciepły blask. Czekała na mnie.
– Porozmawiamy?
– Jeśli musimy – powiedziałem i usiadłem naprzeciw niej.
– Mateusz... nie wiem, czy my jeszcze jesteśmy partnerami – zaczęła.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek byliśmy, skoro moje życie przestało się liczyć, jak tylko zostałem z dziećmi.
– To też twoje życie. I nasza wspólna decyzja.
– Ale to ty na niej wygrałaś – odpowiedziałem cicho.
Zapadła cisza. Przerywana tylko przez delikatne tykanie zegara i oddechy, które stawały się coraz cięższe. Nie krzyczeliśmy. Może już nie mieliśmy siły. Albo oboje wiedzieliśmy, że padły słowa, które zbyt mocno wybrzmiały, żeby się z nich wycofać.
Tej nocy spałem w pokoju gościnnym. Nie z powodu kłótni. Po prostu oboje zrozumieliśmy, że potrzebujemy przestrzeni. I że nie jesteśmy już tym samym małżeństwem, którym byliśmy, gdy uznaliśmy, że ja zostaję w domu.
Leżałem na kanapie i myślałem, że nigdy nie chciałem być opiekunem. Chciałem być ojcem. Mężem. Ale nie kimś, kto w oczach innych przestał mieć twarz. Stałem się funkcją. I nie wiem, jak z tego wyjść.
Mateusz, 38 lat
Czytaj także:
- „Poświęciłem wszystko, by żona mogła otworzyć biznes marzeń. Dostałem nauczkę, że nie należy zbyt ufać nawet rodzinie”
- „Bardziej niż przysięga małżeńska związał nas kredyt hipoteczny. Toleruję romanse męża, bo nie stać mnie na wyprowadzkę”
- „Żyję razem z mężem tylko dla dobra naszych dzieci. Nikt nawet nie podejrzewa, że już dawno ułożyłam sobie drugie życie”

