„Zostałam wdową dokładnie we Wszystkich Świętych. Mąż miał wrócić za kwadrans, ale zobaczę go już tylko w trumnie”
„Minęło dziesięć minut. Potem kolejne. Znicze zdążyłam już poustawiać, płomienie tańczyły na wietrze. Dookoła słychać było stłumione rozmowy, szuranie butów po żwirze, ciche szlochy. Rozejrzałam się. Myślałam, że może już wraca”.

- Redakcja
Zawsze wydawało mi się, że tragedie spotykają innych ludzi. Tych z nagłówków. Z wiadomości. Z sąsiedniego bloku. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie dzień, w którym to moje nazwisko ktoś wypowie szeptem, z pochyleniem głowy, z westchnieniem.
To był pierwszy listopada – Wszystkich Świętych. Chłodny, ale bezśnieżny poranek. W radiu ktoś śpiewał stary utwór Grechuty, a ja piłam herbatę, stojąc przy kuchennym blacie. Paweł właśnie zawiązywał sznurówki.
– Znajdę znicze w piwnicy – rzucił przez ramię. – W zeszłym roku zostało kilka.
Spojrzałam na zegarek. Było jeszcze przed dziesiątą. Wiedzieliśmy, że im później pojedziemy, tym trudniej będzie zaparkować.
– Daj mi dziesięć minut – poprosiłam. – Tylko szybko się ogarnę.
W aucie było cicho. Paweł prowadził, zerkając od czasu do czasu przez boczne lusterko. Miał tego dnia coś w oczach. Jakąś dziwną miękkość, zamyślenie.
– Dobrze się czujesz? – zapytałam.
– Jasne. To tylko listopad – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Dojechaliśmy pod cmentarz. Paweł wyjął trzy znicze z bagażnika i westchnął.
– Trochę mało.
– Najwyżej dokupimy. Po drodze był sklep.
Nawet nie spojrzałam na niego, kiedy odchodził. Tylko rzuciłam przez ramię:
– Tylko kup szybko i wracaj, dobrze?
– No przecież – mruknął. – Przyjdę za piętnaście minut.
Wtedy widziałam go po raz ostatni.
Nie wracał przez dłuższy czas
Minęło dziesięć minut. Potem kolejne. Znicze zdążyłam już poustawiać, płomienie tańczyły na wietrze. Dookoła słychać było stłumione rozmowy, szuranie butów po żwirze, ciche szlochy. Rozejrzałam się. Myślałam, że może już wraca. Może zatrzymał się przy grobie dziadków, może ktoś go zaczepił.
Po dwudziestu pięciu minutach wyjęłam telefon. Brak odpowiedzi. Pomyślałam: zły zasięg. Albo bateria. Albo kolejka do sklepu. W końcu to Wszystkich Świętych – wszyscy coś kupują na ostatnią chwilę.
Zaczęłam krążyć wśród ludzi. Patrzyłam w twarze. Z każdym krokiem przyspieszałam. W alejce pod kaplicą zapytałam jakąś starszą panią:
– Przepraszam, nie widziała pani może wysokiego mężczyzny w szarej kurtce? Miał iść do sklepu po znicze…
– Oj kochana, tu wszyscy jacyś podobni – machnęła ręką. – Może już poszedł do auta?
Nie poszedł. Zrobiłam jeszcze jedno kółko. Dzwoniłam znowu. I jeszcze raz. I jeszcze. Nagrałam się na pocztę:
– Paweł, odbierz, proszę cię… Nie wiem, gdzie jesteś. Zacznij się wreszcie odzywać.
Przy bramie do cmentarza zobaczyłam radiowóz. Dwoje policjantów rozmawiało z kimś przy krzakach. Nagle poczułam, że nie mogę złapać powietrza. Jakby coś usiadło mi na klatce piersiowej. Serce waliło mi jak oszalałe, a dłonie drżały tak, że ledwo trzymałam telefon. Coś było nie tak.
Nie rozumiałam, co się dzieje
Zbliżyłam się powoli do radiowozu, choć wszystko we mnie krzyczało: zawróć, nie podchodź, nie chcesz tego wiedzieć. Ale nogi niosły mnie same.
– Przepraszam… – zagaiłam nieśmiało, głos miałam cichy, prawie piskliwy. – Szukam męża. Wysoki, szara kurtka. Wyszedł po znicze i nie wrócił…
Policjant spojrzał na mnie. Miał około pięćdziesiątki, twarz spokojną, ale napiętą. Druga funkcjonariuszka zerknęła w jego stronę znacząco.
– Może się pani z nami przejść? – zapytał mężczyzna i zrobił gest dłonią, bym podeszła na bok, za żywopłot.
Serce waliło mi w uszach.
– O co chodzi? – zapytałam nerwowo. – Co się stało?
– Czy może mi pani podać imię i nazwisko męża? – zapytał policjant rzeczowo.
– Paweł… Paweł L… – wyjąkałam. – Coś się stało? On miał tylko skoczyć do sklepu. To pięć minut drogi…
– Czy mąż miał przy sobie dokumenty?
– Chyba nie… Chyba wszystko zostawił w aucie. Poszedł tylko po znicze…
Widziałam, jak funkcjonariusze wymienili spojrzenia. Potem ten sam mężczyzna delikatnie zapytał:
– Miał przy sobie granatowy plecak z pomarańczowym paskiem?
Zamarłam. Taki plecak Paweł zawsze brał na krótkie wypady. Czy wziął go na znicze?
– Chyba tak. Dlaczego pan pyta?
– Proszę się oprzeć – powiedział cicho. – Doszło do potrącenia na przejściu obok cmentarza. Pieszy zginął na miejscu. Nie miał dokumentów, ale miał torbę ze zniczami i plecak, który pani opisałem.
– Nie… – powiedziałam, cofając się. – To jakiś błąd. To nie on. Paweł nie… On tylko poszedł po znicze!
Policjant zrobił krok w moją stronę. Coś mówił dalej, chyba o identyfikacji, o szpitalu, o formalnościach. Ale ja już nic nie słyszałam. Nogi się pode mną ugięły. Osunęłam się na kolana na żwirze, zaciskając pięści, jakbym chciała coś zatrzymać. Znicze wciąż się paliły. Ale Paweł już nie wrócił.
To nie mogła być prawda
Drzwi mieszkania zaskrzypiały znajomo, ale cisza w środku była inna. Cięższa. Gęstsza. Jakby dom sam zrozumiał, że już nie wróci tutaj Paweł. Zostawiłam buty byle jak. Kurtkę zsunęłam na podłogę. Ręce mi się trzęsły. Chciałam coś zrobić – umyć naczynia, złożyć pranie, cokolwiek – ale nogi nie słuchały.
W końcu usiadłam na kanapie i spojrzałam przed siebie. Na stolik, na który wczoraj Paweł odłożył klucze. Na poduszkę, którą zawsze wkładał sobie pod plecy. Na jego filiżankę z niedopitą kawą. Zacisnęłam usta.
– Po co szedłeś po te durne znicze?! – wybuchnęłam. Głos mi się załamał.
Zaczęłam chodzić w kółko po salonie. Jakby ruch mógł coś uratować. Jakby mogłam cofnąć czas. Sprawdzałam telefon co chwilę jak idiotka. Chciałam, żeby się okazało, że to pomyłka. Że on zadzwoni i powie: „Kochanie, byłem w innym sklepie, wszystko okej”. Że ktoś pomylił plecak. Że to nie on. Ale to był on.
W końcu usiadłam na podłodze, pod ścianą, i płakałam. Płakałam tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Z całym ciężarem, z bólem aż po kości. Przypominałam sobie nasze wakacje w Bieszczadach. Jak się poznaliśmy. Jak śmialiśmy się z tej samej głupiej reklamy. I ten durny, ostatni dialog. To były ostatnie słowa, jakie do niego powiedziałam. Nawet nie spojrzałam mu wtedy w oczy.
Byłam jak w transie
Pogrzeb był w sobotę. Pogoda nijaka. Ani deszcz, ani słońce. Paweł zawsze mówił, że lubi taką szarugę – „bo wtedy nie ma ciśnienia, żeby być szczęśliwym”. Nie wiem, ile było ludzi. Widziałam tylko zarysy. Twarze rozmazane jak przez szybę. Ktoś przemawiał. Ktoś śpiewał. Ktoś płakał. Ja stałam jak za szkłem. Obok mnie ciotka coś szeptała, ale nie rozumiałam. Przestałam słyszeć.
Dopiero po ceremonii, kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, ktoś delikatnie chwycił mnie za ramię. Starsza kobieta, chustka w kratę, ręce pomarszczone jak pergamin.
– Przepraszam… ja to widziałam – powiedziała cicho. – Ten wypadek. Byłam tam. To był pani mąż, prawda?
Patrzyłam na nią w milczeniu. Serce mi przyspieszyło.
– On… on się rozglądał. Naprawdę. Przeszedł kilka kroków, cofnął się… był ostrożny. A ten kierowca wjechał jak szalony. Szybko. Jakby się spieszył na własny pogrzeb.
Zamknęłam oczy.
– Nie mogłam nic zrobić – dodała staruszka, wycierając nos w rękaw. – Ale chciałam, żeby pani wiedziała. Że to nie jego wina.
Skinęłam głową. Nie wiem, czy z wdzięcznością, czy z żalem. A może z niczym.
Kilka godzin później byłam tam. Na przejściu. Stałam w tym samym miejscu, w którym on wtedy. Zamknęłam oczy.
– I co, Paweł? – szepnęłam. – Rozglądałeś się? Byłeś ostrożny? Myślałeś o mnie?
Zrobiłam krok w przód. Tylko jeden. Ale tylko wiatr przeszył mnie do szpiku kości.
Chciałam mu coś powiedzieć
Usiadłam przy kuchennym stole z pustą kartką przed sobą. Leżała tak godzinami. Długo nie wiedziałam, co napisać. Ani po co. Ani czy w ogóle warto. Ale czułam, że muszę. Nie żeby się pożegnać. Raczej żeby... wyrzucić to, co zalegało w środku jak kamień. Zaczęłam pisać powoli, bez planu. Litery były koślawe, łzy rozmazywały atrament.
„Paweł, co ty narobiłeś? Dlaczego ja tu siedzę sama, a ciebie nie ma? Dlaczego mnie zostawiłeś z tym całym burdelem, ze światłem, które pali się nocami, bo zapomniałam je zgasić, z kubkiem po tobie, który stoi na suszarce, bo nie mam siły go schować?”.
W pewnym momencie przestałam pisać. Po prostu zaczęłam płakać. Tak, jakby ktoś nareszcie zdjął mi z piersi ten cholerny głaz. Po raz pierwszy od dnia wypadku – płakałam naprawdę.
Kartka była zapisana po brzegi. Wzięłam ją następnego dnia i pojechałam na cmentarz. Znicz, który postawiłam na grobie, był dokładnie taki, jak te, po które poszedł wtedy Paweł. List złożyłam na cztery części i spaliłam obok, aż pozostał z niego tylko popiół. Nie dlatego, że chciałam zapomnieć. Tylko dlatego, że nie umiałam już dłużej nosić go w sobie.
Uczę się żyć na nowo
Nie wiem, jak żyć bez kogoś, kto był moim punktem odniesienia. Bez osoby, z którą się milczało po pracy i z którą dzieliło się zakupy, sny, nudę, rutynę. Ale próbuję, bo muszę.
Idąc rano na przystanek, łapię się na tym, że rozglądam się za jego ramieniem. Zimne wieczory są najgorsze – bo wtedy Paweł zwykle robił herbatę, a ja marudziłam, że przesłodził. Czasem słyszę czyjś śmiech na ulicy i odwracam się odruchowo, bo brzmi znajomo. Albo widzę kogoś w szarej kurtce i przez sekundę zamiera mi serce.
W autobusie trzymam torbę na kolanach i co chwilę zapominam, że nikt już obok mnie nie siedzi. Nie potrafię jeszcze zapalić znicza bez drżenia rąk. Te światełka, które kiedyś kojarzyły się z pamięcią i spokojem – teraz przypominają mi o wszystkim, co się skończyło.
Nie wiem, co będzie za rok. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę się bać Wszystkich Świętych. Tego dnia, który kiedyś był tylko obowiązkiem, a teraz jest granicą mojego starego życia. Nie składam sobie żadnych obietnic. Nie mówię, że będzie dobrze. Ale codziennie rano mówię do siebie po cichu:
– Monika… dziś spróbuj nie utonąć.
I jak na razie to mi wystarcza.
Monika, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam tanie chryzantemy na promocji. Przy grobie babci ciotka zrobiła z tego dramat godny telenoweli”
- „Zamiast zapłacić rachunek za gaz, kupiliśmy znicze na Wszystkich Świętych. Ale tak trzeba, bo wszyscy patrzą”
- „Dzieci najchętniej złożyłyby mnie do grobu razem z żoną. Nie podoba im się, że poznałem kobietę, przy której odżyłem”

