Reklama

Kiedy notariusz przeczytał mi cały dokument, zamiast radości poczułam… ciężar. W mojej głowie od razu pojawił się absurdalny obowiązek: nie mogę tego sprzedać. Bo jak to tak? Zdradzić pamięć wujka, który zostawił mi coś, co dla niego było całym życiem? Nawet jeśli ja na tym się kompletnie nie znam? A w dodatku wszyscy dookoła zaczęli powtarzać: „Renata, sprzedaj to i miej spokój”. Pewnie bym tak zrobiła… gdyby nie to, że w mojej rodzinie każde „zrób tak” zawsze działało na mnie jak przycisk „zrób odwrotnie”.

Nie sprzedam. Jeszcze nie teraz

Weszłam do warsztatu jak do obcego mieszkania. Na prawo — piły tarczowe, na lewo — heblarki, po środku stoły, a nad nimi chmura trocin jak kurz na starym dywanie.

– Zamknięte! – krzyknął ktoś z zaplecza.

Z zaplecza wyszedł facet po trzydziestce, z tatuażem deski sedesowej na przedramieniu.

– Kuba. Pracowałem u Zdzicha. Do śmierci. I trochę po – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – I co teraz?

– Teraz… się witamy. A potem pan mi wytłumaczy, co robi ta cała orkiestra pił.

– To nie orkiestra, tylko stado. I gryzie – parsknął.

Zajrzał sąsiad z podwórka, chudy jak listewka.

– Pani sprzeda, to ja tu parking zrobię – prychnął. – Nie będzie hałasu.

– Panie…?

– Czapla. Mam sklep z kostką brukową. Parking dla klientów.

– Świetnie. A ja mam wspomnienia. Zdziwi się pan, ile decybeli robią poczucie winy i sentyment w jednym pomieszczeniu – ucięłam.

Kuba odchrząknął.

– Zdzichu mówił, że pani z charakterkiem. Zlecenia są na dwa tygodnie. Dekory do kuchni, dwie ławki ogrodowe i… trumna dla teatru.

– Na serio?

– Teatr amatorski, kryminał. Trumna ma mieć „charakter”. Zdzichu zawsze dawał charakter.

Pokiwałam głową, udając, że rozumiem. W głowie dudniło mi tylko: „Nie sprzedam. Jeszcze nie. Najpierw spróbuję”.

– To co? – spytał Kuba. – Wkładamy panią w fartuch czy w Excel?

– W oba. I niech stado gryzie, zobaczymy, kogo pierwszego.

Moje pierwsze zamówienia

Pierwsze przedpołudnie wylizało mnie z godności jak papier ścierny. Założyłam fartuch, a Kuba zaczął instruktaż.

– Tego nie wolno dotykać. Tego można, ale nie trzeba. Tego pani na pewno nie powinna – mówił, a ja tylko kiwałam.

– A co mogę?

– Telefon. Zamówienia. Papier. I pytać.

– Super. Z papierem mam romans od gimnazjum.

Wpadła pierwsza klientka, energiczna blondynka z wózkiem.

– Dzień dobry! Ja po półkę na przyprawy i ten wieszak, co Zdzisław mówił, że „wytrzyma gorsze małżeństwa”.

– Wytrzymał – mruknęłam. – Ale ma wdowę.

– O Jezu, nie wiedziałam… – spuściła wzrok. – To ja zostawię projekt.

– Nie. Zróbmy to. Będzie dobrze – wypaliłam, zanim mój rozsądek zdążył mnie zgryźć.

Kuba nachylił się do mnie.

– Nie obiecujemy „dobrze”. Obiecujemy „termin”.

Po południu zjawili się amatorzy kryminału z teatru „Skrzypiące Deski”.

– Trumna ma być taka… elegancka, ale w stylu „nie żyję, ale muszę się jeszcze pokazać” – tłumaczył reżyser.

– Czyli satyna w środku, zewnętrznie klasyka, a zawiasy miękkie, żeby domknąć w ostatniej chwili – rzucił Kuba.

– O! – zachwycili się.

– A ja zrobię… kawę – postanowiłam. Ekspres parsknął jak teść na weselu i wylał mi wrzątek na nadgarstek.

– Ała! – pisnęłam.

– Mówiłem: stado gryzie – skwitował Kuba, polewając mi rękę zimną wodą. – Renata, pani musi wiedzieć: tu wszystko kopie. Maszyny, prąd, klienci i wspomnienia. Najgorzej gryzą wspomnienia.

Zdzichu płacił... sercem

Trzeciego dnia przyszły papiery. Nie te miłe, z zamówieniami, tylko te szare jak listopad: faktury, weksle, noty odsetkowe. Otworzyłam kopertę z ZUS-u i poczułam, jak mi się w środku osuwa podłoga.

– Kuba… – zawołałam. – A wujek to płacił cokolwiek?

– Zdzichu płacił sercem – odparł, zerkając na cyferki. – Niestety, ZUS woli złotówki.

Zadzwonił telefon.

– Pani Renata? Z tej strony Robert Cybulski, inwestor. Słyszałem o pani kłopocikach. Odkupię warsztat. Szybko, gotówką, od ręki. I zdejmę z pani pleców wszystkie zaległości.

– A pan to skąd wie o moich „kłopocikach”?

– Dzielnica żyje, pani Renatko. A poza tym Zdzisław rozmawiał ze mną jeszcze przed śmiercią. Chciał sprzedać.

– Dziękuję, ale nie. Jeszcze nie czas na to.

Odłożyłam telefon i zgniotłam ulotkę, którą samowolnie zostawił mi dzień wcześniej Czapla: „Parking w centrum — twój zysk”. Nagle poczułam złość.

– Kuba, ile musimy zarobić, żeby nie utonąć? – spytałam.

– W tym miesiącu już raz wpadliśmy pod wodę – wzruszył ramionami.

– To będziemy pływać jak deski. Zrobimy promocję. Social media. Filmik, że warsztat „odrodzony”. Story o wujku, że trumna z charakterem, ławki z sumieniem.

– Trumny nie promujemy – skrzywił się Kuba. – Ale ławki i półki, czemu nie.

Napisałam post tak ckliwy, że aż mnie mdliło. A właśnie o to chodziło. Wujek patrzył z czarno-białego zdjęcia jak z gazetki parafialnej. „Zdzisław pracował rękami, ja pracuję uporem. Nie sprzedaję pamięci”. Opublikowałam. Po godzinie słupki „lajków” poszły w górę, a telefon zaczął bzyczeć zamówieniami.

I wtedy w drzwiach stanął Czapla z Cybulskim.

– Przyszliśmy grzecznie. Bez notariusza. Jeszcze – powiedział inwestor.

– A ja przyszłam niegrzecznie i nie sprzedaję – odparłam.

– A jak pani prąd wyłączą? – Czapla roztarł ręce. – Bo podobno licznik…

Wtedy wszedł monter z energetyki i zapytał: „Pani Renata?”. No pięknie...

Stałam się gwiazdą reportażu

Wyłączyli prąd. Maszyny umilkły, a ja zostałam z zamówieniami, które pachniały już zaliczką.

– To co teraz? – mruknęłam.

– Agregat – rzucił Kuba. – Mam po ojcu, śmierdzi, ale działa.

Agregat warczał strasznie, ale uruchomił piłę. Kuba robił ławki, ja załatwiałam telefony.

– Dzień dobry, tu Renata. Tak, ten wieszak. Będzie jutro, nawet jeśli mam go osobiście trzymać.

Wpadła dziewczyna z notesem i aparatem.

– Pani Renata? Jestem Asia z „Moje Rzemiosło”. Czytałam post. Czy mogłabym zrobić reportaż o pani? „Kobieta kontra drewno”?

– Kobieta kontra wszystko – skwitowałam.

Asia biegała, pstrykała, zadawała pytania. Kuba powiedział półgębkiem:

– Niech pani powie, że trzeba czeladnika. Bo trzeba.

– Potrzebujemy kogoś, kto wie, która piła nie zjada palców – oświadczyłam do kamery. – I kto ma poczucie humoru.

Po południu wrócili ludzie z teatru przymierzać trumnę.

– Jest… piękna – wzruszył się reżyser. – Prawie szkoda, że tylko do grania.

– Spokojnie, jak spektakl popsujecie, zawsze można użyć zgodnie z przeznaczeniem – parsknęłam.

Kiedy zamykaliśmy, pod bramą stał chłopak z plecakiem.

– W reportażu mówili, że szukacie kogoś. Jestem Bartek. Po szkole stolarskiej.

– Umiesz używać mózgu, oczu i obu rąk na raz? – zapytałam.

– Jak trzeba – to tak.

– To jutro o siódmej. Płacić dużo nie będę, ale będziesz jeść dobre kanapki. I nauczysz się, jak robić „trumnę z charakterem”.

Uśmiechnął się. Wyszliśmy zmęczeni, obklejeni trocinami jak panierką. Na rogu czaił się Cybulski, palił cienkiego papierosa.

– Pani Renata, ostatni raz proponuję: dziś biorę, jutro pani śpi spokojnie – syknął.

– Panie Robercie, ja śpię źle od lat. Pan mi nie pomoże – rzuciłam. – Proszę się nie męczyć.

Pojawiła się fundacja

W piątek przyszła kontrola BHP. Pani w sztywnym żakiecie rozglądała się jak egzaminator na jazdach.

– Osłony na tarczach? – zapytała.

– Są, tylko zdjęte, bo… się grzały – wybąknęłam.

– Oznakowanie dróg ewakuacyjnych?

– Jak tylko się ewakuujemy, to nakleimy – palnęłam i od razu żałowałam.

– Pani Renato – pani od BHP spojrzała na mnie tak, jak się patrzy na dziecko, które narozrabiało – To nie jest kiosk z gazetami. Protokół dostanie pani do podpisu. Razem z mandatem.

Po kontroli usiadłam na schodku. Płakać nie lubię, bo puchną mi oczy. Więc po prostu patrzyłam na drewno. Dąb, jesion, sosna. Na ich słoje, jak na linie papilarne.

– Może jednak to sprzedać – powiedział cicho Kuba. – Pan Robert mówił, że przejmie ludzi. Mnie też. A pani… pani się uwolni.

– A ty? – spojrzałam. – Ty się uwolnisz?

– Ja się przywiązałem do stołu montażowego. Ale pani nie musi.

Wpadła Asia z redakcji, cała rozpromieniona.

– Materiał poszedł świetnie. Jakaś fundacja chce sfinansować szkolenia BHP i nowe osłony do maszyn w ramach swojego projektu. Serio! I jeszcze pan architekt dzwonił — duże zlecenie na zabudowę kawiarni.

Patrzyliśmy na nią jak na Świętego Mikołaja w lipcu.

– Działamy. Bartek, biegnij do sklepu po osłony tymczasowe. Kuba, zrób listę usterek. Ja dzwonię do pana od prądu i do pana architekta.

Kiedy podniosłam słuchawkę, zrozumiałam, że to nie jest film, gdzie po trzech aktach przychodzi happy end. Ale to też nie jest pogrzeb. To życie. Żmudne, z „mandatem do zapłaty” i „przedpłatą do wynegocjowania”.

Z energetyką umówiłam się na spłacanie zadłużenia w ratach.

Na razie trzymam się tego, co mam

Nie sprzedawałam warsztatu. Nie dlatego, że zostałam nagle królową hebla i patronką wszystkich trumien z charakterem. Po prostu odkryłam, że pamięć można dźwigać inaczej. Wujek Zdzichu był z drewna, ja byłam z uporu i ironii – to też okazało się dobrym materiałem konstrukcyjnym.

Kuba ustawił ludzi i terminy jak pionki na planszy, Bartek rozkręcał i skręcał maszyny, Asia przyprowadzała zamówienia. Czapla parę razy jeszcze próbował wcisnąć mi parking, ale za każdym razem odpowiadałam: „Tu już stoi parking. Dla żywych i martwych”.

Czy było łatwo? Nie. Prąd dalej potrafił się obrazić, BHP wracało jak alergia, a ja nie raz pytałam siebie, czy w ogóle mam prawo tym rozporządzać. Ale kiedy teatr przysłał cudowne zdjęcia z brawurowej premiery, a klientka od napisała, że wieszak działa bez zarzutu, pomyślałam, że może nie trzeba wszystkiego rozumieć. Wystarczy nie uciekać.

Jeśli kiedyś sprzedam zakład, to nie dlatego, żeby zapomnieć, tylko żeby pamięć o wujku przepakować. Na razie po prostu trzymam się tego, co mam. Raz mocniej, raz słabiej. Ale trzymam się.

Renata, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama