„Żona wygrała 2 miliony i straciła do mnie szacunek. Bogaczka z przypadku twierdzi, że kto ma kasę, ten ma władzę”
„Zacząłem zostawać dłużej w pracy. Niby dla spokoju, niby żeby „coś ogarnąć”, ale prawda była inna: nie chciałem wracać do domu. Do tych rozmów o lokatach, funduszach, ryzykach i ewentualnych stratach. Do Anety, która teraz spała z kalkulatorem pod poduszką”.

- Redakcja
Moje życie zawsze wydawało mi się spokojne i takie... idealnie przeciętne. Mam w końcu żonę, mieszkanie, pracę w urzędzie miasta, a do tego nieśmiertelny kubek z napisem „Świat jest piękny”, który dawno już stracił kolory. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie mam co narzekać: to przecież taki doskonały porządek, przewidywalność i stabilność. Gorzej, że w tym wszystkim coraz częściej czuję się jak statysta w filmie, który dawno przestał mnie interesować.
Z Anetą jesteśmy razem od piętnastu lat. Nie mamy dzieci, bo „jakoś nie wyszło”, nie mamy psa, „bo kto się nim zajmie, a na wakacje nie jeździmy, „bo zawsze coś się może wydarzyć”. Wszystko u nas jest „na później”, „na wszelki wypadek” albo „na czarną godzinę”. Nawet mieszkanie, kupione na kredyt, do dziś straszy pustymi ścianami, bo „jeszcze przecież zdążymy je urządzić”.
Codzienność też mamy oszczędną, przewidywalną i bardzo praktyczną. Kawa pijemy tylko rozpuszczalną, bo tak jest szybciej. Wieczory spędzamy przed telewizorem, bo tak taniej, niż iść do kina czy restauracji. Rozmowy między nami ograniczają się natomiast do listy zakupów i prognozy pogody. Dlaczego? Sam nie wiem... Może słów też szkoda? Może też można z powodzeniem odłożyć je na później. Czasem zastanawiam się, kiedy doszło do tego, że zamiast żyć, usiłujemy tylko przetrwać.
Każdy dzień wygląda tak samo jak poprzedni, każdy miesiąc zlewa się z kolejnym. I tylko to pytanie wraca do mnie coraz częściej, zwłaszcza nocami, kiedy nie mogę zasnąć: „Czy to już wszystko?”.
Aż pewnego dnia Aneta podniosła z chodnika los na loterię.
Zaczęła planować
— Zbyszek, patrz pod nogi — rzuciła, zatrzymując się nagle na chodniku.
Zerknąłem w dół. Na szarej kostce brukowej leżał zmięty papierek.
— Co to? — mruknąłem.
Aneta pochyliła się i podniosła go dwoma palcami, jakby ważył tonę.
— Los. Z tej loterii. Jeszcze ważny. — Zdmuchnęła kurz i schowała go do torebki. — Może jest coś wart. Dziś dopiero losowanie.
Prychnąłem pod nosem, ale nie skomentowałem. Przy Anecie lepiej nie wchodzić w dyskusje o pieniądzach — to temat święty... a może raczej pole minowe.
W domu usiedliśmy do stołu. Aneta włączyła telewizor, akurat trwało losowanie.
— Sprawdźmy — powiedziała beznamiętnie, sięgając po los.
Słuchała numerów, kiwając głową. Jeden po drugim, wszystkie się zgadzały. Kiedy padł ostatni, zamarła. Spojrzała na mnie z mieszanką przerażenia i euforii.
— Dwa miliony — wykrztusiła.
— Co? — nie dowierzałem.
— Wygraliśmy dwa miliony złotych — powtórzyła, ściskając kartkę.
Nie krzyczała, nie śmiała się, tylko... z miejsca zaczęła planować.
— Lokata — rzuciła. — Albo jakiś fundusz. I koniecznie trzeba to podzielić, nie trzymać wszystkiego w jednym miejscu.
— A może... pojedźmy gdzieś? — zaproponowałem. — Do SPA? — Uśmiechnąłem się lekko. — Albo kupmy kota?
— Kota? — Spojrzała na mnie, jakbym właśnie postradał zmysły. — Po co nam kot? To obowiązek. Teraz najważniejsze, żeby niczego nie zepsuć.
Patrzyłem na nią i nic nie czułem... Nawet cienia radości. Jakbyśmy nic nie wygrali, tylko właśnie przegapili coś bardzo ważnego.
Nie chodziło o pieniądze
Zacząłem zostawać dłużej w pracy. Niby dla spokoju, niby żeby „coś ogarnąć”, ale prawda była inna: nie chciałem wracać do domu. Do tych rozmów o lokatach, funduszach, ryzykach i ewentualnych stratach. Do Anety, która teraz spała z kalkulatorem pod poduszką.
W pracy była Kasia, która siedziała biurko obok. Śmiała się z byle czego, piła kawę z mlekiem i nie odkładała łyżeczki na spodek — zostawiała ją w kubku, jakby na przekór urzędowej etykiecie.
— Ty coś ostatnio zamyślony, Zbyszek. Wygrałeś w totka i nie chcesz się przyznać? — zażartowała.
Zaśmiałem się trochę zbyt histerycznie.
— Gdybym ja miała dwa miliony, rzuciłabym wszystko i pojechała w świat — mruknęła pewnego dnia, patrząc w ekran komputera.
— I co dalej? — spytałem.
Wzruszyła ramionami.
— A po co dalej? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. — Dalej się samo ułoży.
W moim świecie wszystko musiało być na zapas: polisa, plan awaryjny, rezerwa na nagłe przypadki.
— A ty? — Spojrzała na mnie. — Co byś zrobił, gdybyś miał 2 miliony i zero zobowiązań?
— Chyba... też rzucił wszystko — przyznałem.
I wtedy do mnie dotarło, że może wcale nie chodziło o pieniądze. Może tylko o to, że przez całe życie ktoś mi mówił, że nie wolno mi chcieć więcej. A to „więcej” nagle zaczęło pachnieć kawą z mlekiem i czymś jeszcze — może nadzieją?
Nigdy nie było „nas”
Wróciłem wcześniej niż zwykle. Deszcz zacinał, więc wpadłem do klatki w mokrej kurtce. Gdy tylko otworzyłem drzwi, usłyszałem głos Anety, cichy, ale stanowczy:
— ...nie, nie musi wiedzieć o wszystkim. Wystarczy, że podpisze. Tak, rozmawialiśmy, ale nie konkretnie. To ja znalazłam ten los. Chcę zrobić tak, żeby było bezpiecznie. Na moje nazwisko.
Zamarłem. Z telefonu dochodził stłumiony męski głos.
Zrobiłem kilka kroków w głąb mieszkania. Aneta siedziała przy stole, zapisując coś w notesie. Gdy mnie zobaczyła, spłoszyła się i odłożyła telefon.
— Już jesteś? — wykrztusiła.
— Co to miało znaczyć? — spytałem bez owijania w bawełnę.
— Słuchałeś? — Skrzywiła się lekko.
— Nie musiałem. Głośno mówiłaś. — Zmarszczyłem brwi. — Chcesz mnie od tego odciąć?
Westchnęła.
— Nie o to chodzi, Zbyszek — zapewniała. — Po prostu... ja się tym zajmuję. Ja to trzymam w ryzach. Ty byś to wszystko roztrwonił.
— Myślałem, że to nasze pieniądze — stwierdziłem.
— Ja ten los znalazłam — podkreśliła. — I ja wiem, co z tym zrobić.
Patrzyłem na nią i powoli do mnie docierało, że kiedy mówiła o tych wszystkich oszczędnościach i opracowywała plan dla każdej złotówki, myślała tylko o sobie. Bo nigdy nie było „nas”. Zacząłem się nawet zastanawiać, kim my właściwie jesteśmy. Parą? Partnerami? Czy może tylko dwiema obcymi osobami pod wspólnym dachem, które nie miały odwagi powiedzieć tego głośno? Może te pieniądze odkryły tylko prawdę, którą dotąd zawzięcie ignorowałem.
Czasem trzeba wszystko zostawić
Wziąłem torbę sportową z szafy i zacząłem się pakować: cicho, metodycznie, jakby każde złożone ubranie było częścią większego planu, który układałem w głowie od dawna, ale nie miałem odwagi go nazwać. Aneta weszła do pokoju dopiero, gdy zapinałem zamek.
— Co robisz? — spytała.
— Odchodzę — odparłem spokojnie.
— Co? — W pierwszej chwili chyba naprawdę nie zrozumiała.
— Zostawiam mieszkanie, ciebie, te pieniądze. — Wykonałem nieokreślony ruch dłonią. — Wszystko.
Przyglądała mi się, jakby wciąż nie dowierzała.
— To przez te pieniądze? — zapytała w końcu.
— Nie. — Westchnąłem ciężko i zerknąłem na nią ze zmęczeniem. — Przez to, że między nami od lat nic już nie ma. Nawet nie cieszyliśmy się z tej wygranej, a ja mam już dość odwiecznych strategii przetrwania. Nie chcę tak żyć.
Skrzyżowała ramiona na piersi.
— A dokąd ty pójdziesz? — spytała.
— Nie wiem. Ale pierwszy raz od lat nie boję się tego nie wiedzieć.
Wyszedłem. Na klatce schodowej światło migało jak zawsze. Pojąłem, że czasem trzeba wszystko zostawić, nawet jeśli nic się jeszcze nie zawaliło. Bo może to właśnie ta stabilność była moim więzieniem.
Zadzwoniłem do Kasi. Spotkaliśmy się w kawiarni, gdzie pachniało świeżym ciastem i normalnością.
— Wiesz, naprawdę wygrałem w totka, a właściwie wygrała moja żona — przyznałem, mieszając herbatę. — I nie wziąłem z tych pieniędzy ani grosza.
Otworzyła szerzej oczy.
— I co teraz?
— Nie mam pojęcia. — Zaśmiałem się cicho, wpatrując się w kubek. — Może wynajmę pokój. Może znajdę coś własnego. Ale na pewno nie chcę już żyć planami na przyszłość.
Kasia uśmiechnęła się łagodnie.
— Może tego właśnie potrzebujesz.
Nie wrócę
Mieszkam teraz w pokoju w starej kamienicy, z wysokimi sufitami i skrzypiącą podłogą. Łóżko jest wąskie, stół stoi tuż przy oknie, kubek mam nowy, biały, już bez napisu. Nie mam telewizora, nie mam kredytu, nie mam też nikogo, kto przypominałby mi każdego dnia, ile jeszcze trzeba odkładać, żeby „nie było za późno”.
Czasem budzę się rano i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. A potem patrzę na to światło wpadające przez zakurzoną firankę i czuję coś, co przez lata było mi obce: spokój. Już nie planuję, nie kalkuluję, tylko żyję tym, co mam teraz. I to wystarcza, naprawdę.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Może za pół roku będę żałował tej decyzji. Może któregoś dnia obudzę się z pustym kontem i żołądkiem wykręconym ze stresu, ale... nawet wtedy nie wrócę. Bo to nie była ucieczka, tylko zrobienie kroku naprzód.
Z Anetą praktycznie nie rozmawialiśmy — miałem kontakt tylko z jej prawnikami. Wiem tylko, że lokata została założona, że pieniądze są bezpieczne, a czarna godzina może przyjść, tyle że już beze mnie.
Czasem spotykam się z Kasią. Nie, jeszcze nie jesteśmy razem i może nigdy nie będziemy. Kiedyś to jednak właśnie ona zapytała mnie, patrząc na moje puste półki:
— Nie tęsknisz za tamtym życiem?
Pokręciłem głową.
— Może nie wygram już żadnej loterii — przyznałem — ale przynajmniej przestałem grać w życie, którego nie chciałem.
Zbigniew, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż wydał wszystkie nasze oszczędności na nowy samochód. Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy”
- „Mąż przywiózł mi z delegacji luksusowe arabskie perfumy. Cieszyłam się, dopóki nie odkryłam, że to dowód zdrady”
- „Chciałam zapalić mężowi znicz w spokoju, ale była teściowa musiała wylać na mnie swoją nienawiść nawet na cmentarzu”

