„Żona zmusza mnie do życia ponad stan. Codziennie boję się, że któregoś dnia nie starczy na rachunki za prąd”
„– Musimy zacząć oszczędzać. Serio. Nie stać nas na takie życie – powiedziałem. Marta uniosła brew i popatrzyła na mnie dziwnie. – Co ty opowiadasz? Przecież wszystko ogarniamy. – Nie ogarniamy – przerwałem. – Jesteśmy pod kreską. Wakacje na kredyt, auto w leasingu, przedszkole płatne z opóźnieniem. Ja już nie mam z czego łatać”.

- Redakcja
Pracuję w dziale operacyjnym dużej firmy logistycznej. Nie zarabiam źle, ale czuję się, jakbym miał 10 razy więcej zobowiązań niż wypłaty. Mój dzień zaczyna się nie od kawy czy śniadania, tylko od sprawdzenia stanu konta i tego bólu brzucha, który łapie mnie, kiedy widzę liczby przy słowie „saldo”. Boję się maili z banku. Boję się telefonu z działu windykacji. Ale najbardziej… boję się Marty. Mojej żony.
Nie tego, że mnie zostawi. Nie. Boję się tego, że nie przyjmie do wiadomości, że nie mamy już pieniędzy. Że wszystko to, co budowaliśmy, było tylko zewnętrzną fasadą. Że pęknie jak bańka mydlana, a ona znienawidzi mnie za to, że byłem zbyt słaby, by to utrzymać.
Żona ciągle coś planowała
Dzisiaj rano jak zwykle szykowaliśmy się do pracy. W kuchni śmierdziało przypalonym tostem i nową świecą zapachową, którą Marta kupiła „na poprawę nastroju”. Podałem jej kawę, której nie wypiła.
– Słuchaj – powiedziała, nie patrząc na mnie, tylko scrollując telefon. – Ela i Paweł pojechali do Włoch. Super zdjęcia wrzucają.
Mruknąłem coś pod nosem, udając, że nie słyszę. Miałem pełne usta jajecznicy i jeszcze pełniejszą głowę myśli o niespłaconym kredycie.
– My też byśmy mogli – dodała luźno. – W sumie, przecież ty w pracy masz premię co kwartał?
Zamilkłem. Nie chciałem jej mówić, że premia już poszła — na zaległy czynsz i ratę za samochód. Że nie mam nawet pięciu stówek na nieprzewidziany wydatek. Że jestem jak chomik w kołowrotku, który nie może przestać biec, bo wszystko się zawali.
Wstałem od stołu, nawet nie kończąc śniadania.
– Gdzie idziesz? – spytała.
– Do pracy. Wcześniej dzisiaj muszę być – skłamałem.
Nie mogłem tam dłużej siedzieć. Jej obojętność na realne koszty życia rozsadzała mi klatkę piersiową.
Nie chciała oszczędzać
Wieczorem nie mogłem już wytrzymać.
– Marta, musimy pogadać – zacząłem, odkładając widelec. Kolacja była, jak zwykle, ładnie podana – hummus, rukola, jak z Instagrama. Ale w gardle mi stanęło.
– To brzmi groźnie – zaśmiała się i nalała sobie wina. – Co znowu?
Zebrałem się w sobie. Czułem, jak palce mi drżą.
– Musimy zacząć oszczędzać. Serio. Nie stać nas na takie życie – powiedziałem.
Marta uniosła brew i popatrzyła na mnie dziwnie.
– Co ty opowiadasz? Przecież wszystko ogarniamy.
– Nie ogarniamy – przerwałem. – Jesteśmy pod kreską. Wakacje na kredyt, auto w leasingu, przedszkole płatne z opóźnieniem. Ja już nie mam z czego łatać.
Odstawiła kubek.
– Paweł, my nie jesteśmy tacy jak twoja siostra. Nie będziemy żyć jak nędzarze.
Zabolało.
– To nie nędza, to rzeczywistość. Myślisz, że te wakacje same się spłacą?
Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o pogodzie.
– Inni jakoś sobie radzą. Może po prostu trzeba więcej zarabiać.
– Serio? – wyrwało mi się. – Ja się zajeżdżam. Nie śpię po nocach, bo myślę, co sprzedać, żebyśmy przetrwali miesiąc. A ty mi mówisz: „zarabiaj więcej”?
Spojrzała na mnie jak na histeryka.
– Jesteś żałosny. Naprawdę myślisz, że ktoś chce słuchać tych twoich jęków?
Wstałem. Nie mogłem tego znieść.
– Mam dość.
Trzasnąłem drzwiami, wychodząc. W głowie mi dudniło, serce waliło. Wyszedłem na klatkę i usiadłem na schodach. Czy naprawdę zwariowałem? Może to ja mam problem? Może przesadzam?Ale przecież te liczby się nie mylą. One mnie zjadają od środka.
Potrzebowałem się wygadać
– Wyglądasz, jakby ci ktoś umarł – rzucił Tomek, gdy wszedłem do kuchni biurowej. – Kawa?
– Mocna – burknąłem i usiadłem przy stole.
Tomek nalał dwie i usiadł obok.
– Marta znowu cię ciśnie?
Spojrzałem na niego bez słowa. Tomek wiedział wszystko. Od miesięcy opowiadałem mu o tym życiu na pokaz, o tej wiecznej pogoni za czymś, co i tak nie daje szczęścia.
– Stary, ty się spalasz, a ona pije prosecco – powiedział spokojnie, mieszając cukier w kubku. – Ile tak jeszcze pociągniesz?
– Nie wiem – szepnąłem. – Nie potrafię jej tego zabrać. To wszystko to dla niej nie tylko styl życia. To jej tlen.
– A twój tlen, Paweł? Co z tobą? Przecież to cię zżera.
Złapałem się za głowę.
– Nie rozumiesz... Ona nie potrafi inaczej żyć. Ona potrzebuje tej iluzji. A ja... ja potrzebuję jej.
Tomkowi zadrgała szczęka. Nie pierwszy raz.
– Albo ona się ogarnie, albo pociągnie cię na dno.
Zamilkliśmy. Tylko automat z wodą bulgotał gdzieś z tyłu.
– Myślisz, że jestem miękki? – zapytałem cicho.
– Nie. Myślę, że jesteś uczciwy. Ale uczciwi ludzie też mają swoje granice. I czasem muszą powiedzieć: „stop”.
Wróciłem do biurka z myślą, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Albo się złamię, albo się obudzę. Tylko jak?
To mnie zabolało
Otworzyłem drzwi do domu i usłyszałem jej głos.
– No przecież załatwi. Jak zawsze. On jest miękki, ale zrobi, co trzeba. Jak nie teraz, to się go przyciśnie.
Zamarłem. Stałem w korytarzu, słysząc rozmowę Marty przez telefon.
– Jasne, że przesadza. Że znowu mu się wydaje, że żyjemy „ponad stan”. Boże, jakbyśmy mieszkali w jakimś pałacu. Przecież to tylko standard. Wszyscy tak żyją.
Coś we mnie pękło. Nie byłem już mężem. Byłem funkcją. Bankomatem. Facetem od robienia „co trzeba”. Wszedłem cicho do mieszkania. Marta już kończyła rozmowę.
– Dobra, kończę, bo właśnie wrócił. Odezwę się jutro.
Odłożyła telefon, jakby nic się nie stało.
– Hej, miałeś dzisiaj później wrócić – rzuciła z kuchni. – Zrobiłam makaron z krewetkami.
Nic nie odpowiedziałem. Wtedy zadzwonił telefon. Numer Jarka, mojego szefa.
– Paweł, masz chwilę?
– Tak, słucham.
– Słuchaj, jest taka jedna sprawa. Łatwa, szybka kasa. Formalność, drobnostka na fakturach.
Zamarłem.
– Uczciwa?
– No... wiesz, jak to się mówi – Jarek się zaśmiał. – To tylko papierek, Paweł. Nikt nie zauważy. I ty masz spokój na kilka miesięcy.
Spojrzałem na Martę, która z zadowoleniem dosypywała parmezan do swojego talerza. Kusiło, ale nie mogłem tego zrobić.
– Nie skorzystam – powiedziałem i rozłączyłem się.
Czułem się bezradny
– Ola, ja nie wiem, co robić – powiedziałem do siostry, jak tylko usiadłem na jej kanapie. – Naprawdę nie wiem.
Ola spojrzała na mnie uważnie, podając mi herbatę. Jej mieszkanie było zwyczajne. Stare meble, pokój dziecięcy z zabawkami w kącie. Ale był w tym spokój.
– Ile masz długu? – zapytała cicho.
– Dziesięć tysięcy na karcie, pięć zaległości w banku, kredyt konsumencki z odsetkami... Przestałem liczyć.
– A Marta? Wie?
Zacząłem się śmiać. Gorzko.
– Ona myśli, że jestem skarbonką bez dna. Jak sugeruję ograniczenia, nazywa mnie biedakiem. Albo tchórzem.
Ola westchnęła.
– I co ci ten twój szef zaproponował?
Zamilkłem na chwilę.
– Wystawić fakturę za usługę, która się nie wydarzyła. Zgarnąć swoją dolę. Kilka tysięcy. I już.
Ola spojrzała na mnie twardo.
– Paweł, to bagno. Jak w to wejdziesz, już nie wyjdziesz, a ty jesteś dobry człowiek.
Pokręciłem głową.
– Dlatego odmówiłem. Ale co mam zrobić? Powiedzieć Marcie, że koniec? Że przestaję płacić za jej sen o lepszym życiu? Z czym zostanę?
Zamilkliśmy. To była najtrudniejsza rozmowa, jaką odbyłem od lat. Ale może... najważniejsza.
Postawiłem granice
Stała w salonie w nowej sukience za siedem stów. W tle leciała jakaś reklama luksusowych wakacji. Pomyślałem, że to idealne tło do tego, co zaraz powiem.
– Musimy pogadać – zacząłem.
– Boże, znowu? Paweł, naprawdę nie mam siły na te twoje dramaty. Może idź pobiegać, czy coś?
Wziąłem głęboki oddech. Już się nie trząsłem. Już nie byłem przestraszonym mężem. Byłem facetem, który właśnie doszedł do ściany.
– Nie dam ci więcej pieniędzy. Nie pożyczę, nie wezmę kredytu, nie zrobię nic „dla pozorów”. Koniec.
Zamilkła. Po raz pierwszy od dawna. Spojrzała na mnie z mieszaniną szoku i pogardy.
– Ty sobie chyba żartujesz.
– Nie kochasz mnie – powiedziałem spokojnie. – Kochasz to, co ci kupuję. Kochasz wygodę. Ale mnie? Już dawno nie.
Wybuchła.
– Jesteś tchórzem. Zawsze byłeś. I zawsze będziesz. I bez mojego „stylu życia” byłbyś nikim. Małym, szarym, przegranym człowieczkiem.
– Może. Ale przynajmniej będę mógł spojrzeć sobie w twarz.
Pomaszerowałem do sypialni. Wrzuciłem kilka rzeczy do torby. Sweter, dokumenty, książkę. Ostatni raz spojrzałem na mieszkanie, które miało być naszym wspólnym rajem. Wyszedłem. Nie wiedziałem, dokąd pójdę. Może do siostry. Może wynajmę pokój. Ale po raz pierwszy od miesięcy nie czułem bólu brzucha. Tylko spokój.
Paweł, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyliśmy 100 tysięcy mojej siostrze. Wtedy nie wiedziałam, że widzę ją i moje oszczędności ostatni raz w życiu”
- „Mojej żonie wydaje się, że pieniądze rosną na drzewach. Całą pensję przepuszcza na ciuchy, a mi brakuje na rachunki”
- „W sadzie pełnym brzoskwiń kochanek mówił mi, że zostawi żonę. Naiwnie wierzyłam w to przez 3 lata”

