Reklama

Kiedy myślałem o zdradzie, zawsze wydawało mi się, że to coś, co spotyka innych. Mnie? Przecież byłem w porządku – wierny, pracowity, kochający. Miałem żonę, którą uwielbiałem, i przyjaciela, którego znałem od dziecka. Tworzyliśmy zgraną paczkę, wspólne wyjazdy, grille, śmiechy do późna. Nic nie wskazywało na to, że coś się między nimi dzieje. A jednak to właśnie oni wbili mi nóż w plecy. Kiedy usłyszałem te słowa, nie mogłem uwierzyć. Myślałem, że to jakiś chory żart. Albo ukryta kamera.

Rysy na naszym związku

Zaczęło się niewinnie. Może nawet zbyt niewinnie, żebym się zorientował. Byliśmy z Kaśką razem od dziesięciu lat, z Wojtkiem znałem się jeszcze dłużej. Praca, dom, codzienność – wszystko to kręciło się swoim rytmem, a ja… może zbyt mocno wierzyłem, że tak będzie zawsze. Kaśka zaczęła spędzać z Wojtkiem coraz więcej czasu – to on pomagał jej w komputerze, to razem jechali po zakupy, bo ja przecież „ciągle w tej robocie siedzę”. Pamiętam ten wieczór, kiedy wróciłem wcześniej do domu. Wojtek siedział z nią w kuchni, śmiali się do łez.

– Co was tak bawi? – zapytałem, zdejmując buty w przedpokoju.

– A tak sobie wspominamy stare czasy – odpowiedziała Kaśka, a Wojtek przytaknął, jakby to było coś najzwyklejszego na świecie.

Niby nic, ale coś we mnie drgnęło. Takie spojrzenia, ukradkowe dotyki, których wcześniej nie było.

– Może przesadzam – myślałem. Ale z każdym kolejnym dniem czułem się coraz bardziej jak intruz w moim własnym domu.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to był dopiero początek.

Niewinne spojrzenia

Wszystko zaczęło się zlewać w jeden, dziwny obraz. Każdy ich gest, każde spojrzenie, każdy uśmiech, który wymieniali, zaczynał mnie uwierać, choć z pozoru nie było w tym nic złego. Próbowałem to tłumaczyć – że przecież Wojtek to mój przyjaciel, zna nas od lat, Kaśka zawsze go lubiła. Ale potem były te ciche rozmowy, które nagle milkły, kiedy wchodziłem do pokoju. Te spojrzenia, które niby nic nie znaczyły, ale biło z nich coś, czego nie umiałem zignorować.

– Coś się dzieje? – zapytałem Kaśkę któregoś wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na kanapie. – Ostatnio jesteś jakaś inna.

– A co ma się dziać? Wydaje ci się. Pracujesz za dużo, a potem wymyślasz bzdury.

Pokiwałem głową, niby uspokojony, ale w środku coś we mnie wrzało. Wojtek przestał się już nawet starać ukrywać swojego zachowania. Przychodził częściej niż zwykle, z butelką wina, z chipsami, z głupimi serialami, które kiedyś razem oglądaliśmy.

Stary, nie bądź sztywniakiem – mówił, klepiąc mnie po ramieniu, jakbyśmy wciąż byli nierozłączni.

A potem widziałem, jak patrzy na Kaśkę, jak jej dłoń przesuwa się niby przypadkiem po jego kolanie. Jak śmieją się z czegoś, co mnie omijało. Jakbym nagle przestał być częścią tej historii. Coraz częściej czułem się jak piąte koło u wozu. Jakby ktoś mnie wypychał z własnego domu. A ja naiwnie myślałem, że to tylko moja wyobraźnia.

Zdrada, która bolała najmocniej

To był wieczór, który na zawsze wyrył mi się w pamięć. Wracałem późno z pracy, zmęczony, ale szczęśliwy, bo udało się zamknąć ważny projekt. Myślałem, że zaskoczę Kaśkę, że może usiądziemy razem, obejrzymy film. Kiedy wszedłem do mieszkania, w korytarzu panowała dziwna cisza. Światła w salonie były przygaszone, a z kuchni dobiegały stłumione głosy. Pomyślałem, że to Kaśka ogląda coś w telewizji. Zdjąłem buty, cicho ruszyłem w stronę drzwi.

I wtedy ich zobaczyłem. Kaśka siedziała na blacie kuchennym, a Wojtek stał między jej nogami. Pocałunek był długi, namiętny, jakby nie istniało nic innego na świecie. Nie zauważyli mnie od razu. Patrzyłem na nich, zamrożony, jakby czas się zatrzymał. A potem... potem Wojtek odsunął się, uśmiechnął do niej i powiedział:

Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza?

Kaśka roześmiała się cicho, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka.

– Co tu się, do cholery, dzieje?! – wykrztusiłem w końcu, głos mi się załamał.

Oboje spojrzeli na mnie, jakbym był intruzem. Jakby to ja przeszkadzał im w czymś ważnym.

Co wy robicie? – krzyknąłem, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

Wojtek spuścił głowę, Kaśka patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina. Nie wiedziałem, czy krzyczeć, czy uciec. Stałem tam jak idiota, patrząc, jak wszystko się rozsypuje.

Jak mogłem być tak ślepy?

W tamtej chwili chciałem wykrzyczeć wszystko, co czułem – ból, złość, upokorzenie. Ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Stałem bezradny, a oni patrzyli na mnie, jakby to był jakiś głupi żart. Kaśka próbowała coś mówić, tłumaczyć, że to był błąd, że „to się tak po prostu stało”, że „Wojtek cię lubi, przecież wie, jak bardzo cię kocham”. Brzmiało to jak kpina.

– Lubisz mnie? – wycedziłem, patrząc na Wojtka. – To z tego powodu śliniłeś się do mojej żony?!

Wojtek podniósł ręce, jakby chciał mnie powstrzymać.

– Stary, spokojnie, to był moment słabości...

– Moment słabości?! – wrzasnąłem, a echo mojego głosu rozniosło się po całym mieszkaniu. – Od ilu miesięcy trwa ten twój „moment”?

Kaśka zaczęła płakać. Płakała głośno, teatralnie, jakby to ona była ofiarą.

– Widzisz? Zawsze jesteś taki agresywny – wykrztusiła między szlochami. – Ciągle cię nie ma, w pracy siedzisz, wracasz późno, a ja... ja też mam swoje potrzeby!

Poczułem, jak coś we mnie pęka. Zdradzona przez nią, zdradzony przez niego – a teraz miałem jeszcze usłyszeć, że to moja wina? Że jestem za dużo w pracy, że jej czegoś brakowało? Wojtek stał cicho, z miną zbitego psa. A ja czułem, że stoję w jakimś absurdalnym teatrze, którego scenariusza nie znałem. I wtedy dotarło do mnie, że nie chodziło o „moment słabości”. To było coś więcej, dużo więcej.

Wina po mojej stronie

Kaśka siedziała na podłodze, z twarzą ukrytą w dłoniach, szlochając głośno i teatralnie. Wojtek stał z boku, jakby chciał się wycofać, jakby wolał zniknąć. Patrzyłem na nich oboje i czułem, jak rośnie we mnie gniew, ale bardziej niż złość – ogarniała mnie bezsilność.

To... to wszystko przez ciebie – wyszeptała nagle Kaśka, podnosząc na mnie oczy pełne łez.

Zacisnąłem pięści, nie wierząc, że naprawdę to powiedziała.

– Przeze mnie? – zapytałem głucho.

– Tak, przez ciebie! – wybuchła. – Nie rozumiesz? Byłeś zimny, obojętny! Ciągle tylko praca, praca, praca! Ja siedziałam tu sama, a ty wracałeś późno, zmęczony, bez życia. Wojtek... on był tutaj. Rozumiesz? On mnie zauważał, a ty... ty miałeś mnie gdzieś!

Patrzyłem na nią osłupiały, czując, jak coś we mnie gaśnie. Mówiła to takim tonem, jakby naprawdę wierzyła, że to moja wina. Jakby zdrada była logiczną konsekwencją mojego zmęczenia, mojego zaufania, mojej pracy, którą przecież wykonywałem dla nas wszystkich. Wojtek stał nadal cicho, wzrok wbity w podłogę.

– I co teraz? – spytałem, choć czułem, że odpowiedź mnie przerazi.

Kaśka wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało.

Może gdybyś się bardziej starał, to by do tego nie doszło.

I wtedy zrozumiałem. Nie chodziło o mnie. Nigdy nie chodziło.

Koniec, który nigdy nie miał się wydarzyć

Siedziałem w samochodzie, patrząc przez przednią szybę na nasze mieszkanie. Próbowałem sobie przypomnieć, w którym momencie wszystko się rozpadło. Może wtedy, gdy zacząłem spędzać więcej czasu w pracy, żeby zapewnić nam lepsze życie? Może wtedy, gdy przestałem pytać Kaśkę, jak jej minął dzień, bo byłem zbyt zmęczony, by naprawdę słuchać? A może wtedy, gdy uwierzyłem, że Wojtek zawsze będzie moim przyjacielem, bez względu na wszystko?

W głowie miałem wirujące obrazy – Kaśka na kuchennym blacie, uśmiechnięta, z jego dłońmi na biodrach; Wojtek, który mówił mi, że zawsze mogę na niego liczyć; nasze wspólne chwile, grille, wypady za miasto, śmiechy do późna w nocy. Byłem naiwny. Ufałem im obojgu. I to była moja największa porażka.

Nie wróciłem tamtej nocy do mieszkania. Pojechałem do matki, usiadłem w jej kuchni i wypiłem herbatę, której smak pamiętałem z dzieciństwa. Powiedziałem jej wszystko, a ona słuchała w milczeniu, czasem kładąc dłoń na mojej.

Synu, to nie twoja wina – powiedziała cicho, ale ja już nie byłem tego taki pewien.

Kilka dni później Kaśka spakowała swoje rzeczy. Zostawiła mi tylko wiadomość na stole: „Przepraszam, ale muszę być szczęśliwa”. Wojtek zniknął z naszego życia równie szybko, jak się w nim rozgościł. Patrzyłem na puste mieszkanie i wiedziałem, że tego końca nigdy nie powinno być. Ale się wydarzył. I zostawił po sobie tylko ciszę.

Michał, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama