„Żona wyszła do sklepu tylko po majonez na Wielkanoc i już nie wróciła do domu. Może to i dobrze?”
„Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Może ona nie chce, żebym ją znalazł. Może to wszystko nie jest pomyłką, tylko planem. Podszedłem do szafy. Zabrakło kilku ubrań – tych, których nie nosiła na co dzień. Nie było też kosmetyczki. Ani jej starego notesu. Kiedy to zniknęło? Zadzwoniłem raz jeszcze. Sygnał. A potem znów poczta”.

- Redakcja
Nie był to wyjątkowy dzień. Ot, sobota przed Wielkanocą, z tych, co pachną pasztetem i gotowanymi burakami. Obudziłem się przed siódmą – jak zawsze. Monika jeszcze spała. Leżała z twarzą wtuloną w poduszkę, a jedno ramię zwisało bezwładnie poza łóżkiem. Przez chwilę patrzyłem na nią w ciszy. Znałem tę twarz na pamięć, a mimo to wydała mi się wtedy obca.
To był zwykły poranek
W kuchni zagotowałem wodę na jajka i nastawiłem zupę chrzanową. Kiedyś to Monika robiła wszystko, teraz jakoś się to rozmyło. Od dwóch lat, może dłużej. Ona mówiła, że „każde ma swoje zadania”. No to robiłem swoje.
– Adam, przypilnujesz zupę? – zapytała w biegu dwie godziny później, wiążąc włosy w niedbały kok.
– Jasne – mruknąłem, nie odrywając wzroku od garnka.
Podniosła torbę z kuchennego krzesła.
– Idę tylko po majonez, ten z kaczuszką. Pamiętasz, który?
– Taki jak zawsze – kiwnąłem głową.
Zamknęła drzwi. Nie przytuliła się, nie pocałowała na pożegnanie. Ale przecież... nie zawsze trzeba, prawda?
Minęła godzina. W zupie czegoś brakowało, więc zadzwoniłem.
„Abonent czasowo niedostępny” – odezwał się znajomy głos automatu. Odłożyłem telefon. Dwie godziny później zadzwoniłem znowu. Potem jeszcze raz. I jeszcze.
– Może jest kolejka – próbowałem się przekonać. – Może zgubiła zasięg. Może spotkała kogoś znajomego…
Zestawiłem zupę i czekałem. Czekałem w ciszy, która z każdą minutą dzwoniła coraz głośniej w uszach.
Zacząłem się martwić
Najpierw zadzwoniłem do Magdy – koleżanki Moniki z pracy. Nie widziała jej od tygodnia, bo Monika wzięła urlop na święta. Potem do sąsiadki z dołu, pani Haliny. Też nic. Dopiero Paulina, ta z trzeciego, otworzyła drzwi z miną, jakby czekała na mnie cały dzień.
– Adam? – uniosła brwi, w dłoni trzymając niedopitą kawę. – Szukasz Moniki?
– Wyszła rano po majonez. Nie wróciła – odpowiedziałem. – Mówiła ci coś?
– Nie, ale… – zawahała się. – Widziałam ją. Dzisiaj rano. Tak jakoś… inaczej wyglądała. Umalowana. W obcasach.
Rany, nawet nie zwróciłem na to uwagi. Zamilkłem. Obcasów Monika nie nosiła nawet w Święta.
– Pewnie się spieszyła – mruknąłem.
– Może. Ale była jakaś… rozkojarzona. Albo skupiona? Wiesz, jakby miała spotkanie. Ale co ja tam wiem – wzruszyła ramionami. – Może mnie się tylko wydaje.
Podziękowałem, chociaż czułem, że nie powiedziała wszystkiego. Wróciłem do mieszkania. Klucze Moniki leżały w przedpokoju. Na stole torba z wczoraj, niezamknięta. Zacząłem grzebać. Czułem się jak złodziej. Wśród starych paragonów znalazłem parę kolczyków, których nie kojarzyłem.
– Monika… co ty kombinujesz? – szepnąłem do siebie.
A potem usiadłem przy stole i patrzyłem na drzwi. Jak idiota.
Miałem mętlik w głowie
Grzebiąc dalej w torbie Moniki, natrafiłem na wydruk biletu na pociąg. Kierunek: Warszawa. Wyjazd o 14:20. Miejsce przy oknie.
– Po co? – mruknąłem, choć odpowiedzi nie oczekiwałem.
Obok biletu był mały kartonik z zapisanym numerem telefonu. „K.” – tylko tyle. Bez nazwiska. Bez wyjaśnienia. „K” jak kto? Kobieta? Mężczyzna?
Wyciągnąłem komórkę. Serce waliło mi jak młot. Zadzwoniłem.
– Numer niedostępny – powiedziała maszyna.
Odłożyłem telefon i od razu sięgnąłem po drugi. Do Kuby.
– Co jest, bracie? – odezwał się jak zwykle bez ceregieli.
– Monika zniknęła – powiedziałem bez wstępów.
– Co znaczy „zniknęła”?
– Wyszła rano po majonez. I nie wróciła. Mam tu bilet do Warszawy i numer do jakiegoś K.
W słuchawce zapadła cisza.
– Adam… może po prostu cię zostawiła?
– Nie gadaj bzdur, Kuba.
– A może czas przestać udawać, że wszystko było w porządku?
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem tego słuchać. Nie teraz.
Wieczorem spróbowałem jeszcze raz zadzwonić do Moniki. Poczta. Zostawiłem wiadomość, głos mi się łamał:
– Monika… odezwij się. Cokolwiek. Powiedz, że wszystko dobrze. Że… że tylko się zgubiłaś.
Siedziałem potem w ciemności i nasłuchiwałem. Ale nic się nie wydarzyło.
Sąsiadka coś wiedziała
Następnego dnia, zanim jeszcze zdążyłem zaparzyć kawę, ktoś zapukał do drzwi. Paulina. Stała z dzbankiem w rękach, jakby to była zupełnie zwyczajna niedzielna wizyta.
– Masz chwilę? – zapytała. – Przyniosłam herbatę. Z imbirem.
Wpuściłem ją, choć miałem wrażenie, że w powietrzu wisi coś ciężkiego.
– W nocy nie mogłam spać – zaczęła, siadając przy stole. – I myślałam o Monice.
– Mhm?
– Wiesz, trzy dni temu widziałam ją z jakimś facetem. Przed blokiem. Siedzieli w samochodzie.
Zamarłem.
– Myślałem, że to kuzyn czy coś – dodała, wzruszając ramionami. – Ale… przytulali się. Tak... za blisko.
Zaparło mi dech.
– Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?
– Bo nie wiedziałam, że zniknie. I może to nic. Może to ktoś znajomy. Ale teraz… nie wiem. Może to coś więcej.
Siedzieliśmy w ciszy. Paulina mieszała herbatę, jakby próbowała rozpuścić napięcie.
– Przepraszam, Adam. Może nie powinnam była mówić.
– Nie – odparłem cicho. – Dobrze, że mówisz.
Ale w głowie mi huczało. „Facet w samochodzie. Przytulanie. Trzy dni temu.” Zaczęło się układać w jakąś dziwną, obcą całość. Jak puzzle. Zamknąłem oczy. Nie chciałem płakać. Czułem złość. Ale i lęk, że może Paulina miała rację. Może Monika... po prostu już mnie nie kochała.
Ciągle czekałem
Telefon milczał. Leżał na kuchennym blacie, jak trup. Sprawdzałem go co pięć minut, mimo że nic nie pikało. Zero połączeń, zero wiadomości. Nawet spamu. Dzwoniłem do niej wciąż. Z różnych numerów. Z pracy, od Kuby, nawet z telefonu Pauliny – poprosiłem ją bez słów, tylko podając komórkę. I nic.
Napisałem: „Monika, odezwij się. Cokolwiek. Napisz tylko, że żyjesz.”
Jedna myśl nie dawała mi spokoju. Może ona nie chce, żebym ją znalazł. Może to wszystko nie jest pomyłką, tylko planem. Podszedłem do szafy. Zabrakło kilku ubrań – tych, których nie nosiła na co dzień. Nie było też kosmetyczki. Ani jej starego notesu. Kiedy to zniknęło? Zadzwoniłem raz jeszcze. Sygnał. A potem znów poczta.
Zacząłem się nagrywać:
– Monika… proszę. Wróć. Albo przynajmniej powiedz, że to naprawdę koniec. Nie rób tego tak. Nie zostawiaj mnie... w pustym domu.
Znalazłem list
Szafka przy jej toaletce zawsze była zamknięta. Kiedyś zapytałem, co tam trzyma – odparła: „Głupoty, nic ciekawego.” I rzeczywiście, przez lata nie miałem potrzeby sprawdzać. Dziś miałem. Przetrząsnąłem wszystkie szuflady, aż w końcu znalazłem kluczyk – schowany w puszce po herbacie. Drzwi zaskrzypiały, jakby same się opierały. Na dnie, między paroma zeszytami i starymi fotografiami, leżała koperta. Moje imię, napisane jej charakterem pisma. Starannie, bez pośpiechu.
Usiadłem z listem przy stole. Dłonie mi drżały.
„Adam,
Nie umiałam powiedzieć ci tego w twarz. Może to tchórzostwo, ale też jedyna forma odwagi, na jaką mnie stać. Od miesięcy czuję się, jakby życie przeciekało mi przez palce. Każdy dzień taki sam: kawa, pranie, pasztet. Nie chcę tak dalej. Próbowałam udawać, że wystarcza mi nasza cisza, nasze „wszystko po staremu”. Ale nie wystarcza. Nie zakochałam się w kimś innym. Po prostu przestałam kochać to, co mamy. Może to okrutne, ale chcę czegoś więcej niż majonez i święta z telewizją w tle. Chcę znów czuć, że żyję. Przepraszam, że cię zostawiam tak. Ale gdybym została, to by się skończyło źle. Monika”.
Siedziałem długo. List położyłem obok talerza, gdzie miała siedzieć. Nie płakałem. Nawet łzy uciekły. Została tylko pustka. I echo jej słów: „Zasługuję na coś więcej.”
Nie wiem, co będzie dalej
Minęło kilka dni. Może tydzień. Czas przestał mieć znaczenie. Lodówka wciąż była pełna – jakby życie się nie zatrzymało. A jednak każdy dźwięk w mieszkaniu brzmiał inaczej. Głośniej. Jak echo po kimś, kto już nie wróci.
Zostawiłem list Moniki na komodzie. Czasem do niego wracam, czasem mam ochotę go spalić. Ale nie mogę. Bo to ostatnie, co od niej mam. Słowa, które mówiła do mnie przez lata tylko spojrzeniem, ruchem ręki, zniecierpliwionym westchnieniem.
Pewnej nocy wstałem i wyjąłem z szafy jej sweter. Ten kremowy, którego nienawidziłem, bo zawsze pachniał jak kadzidło. Usiadłem z nim na kanapie. Nie płakałem. Już nie. Po prostu siedziałem i oddychałem. I czułem, że wreszcie zaczynam rozumieć.
Monika nie zniknęła nagle. Znikała od dawna. Ja też. Tyle że ona miała odwagę to nazwać, ja tylko czekałem, aż samo minie. Teraz wiem, że nie wróci. I może dobrze. Bo może właśnie dzięki temu, że mnie zostawiła – ja sam wreszcie mogę się odnaleźć.
Adam, 42 lata
Czytaj także:
- „W Wielkanoc stał się cud – siostra mamy z zołzy zmieniła się w milutką ciocię. Wszystko przez słowa księdza proboszcza”
- „Na Wielkanoc na wsi zabrałam narzeczonego z miasta. Zamiast szukać zajączka kazali mu sprzątać chlew”
- „Wiedziałam o zdradzie męża, ale milczałam. Lawendowe perfumy jego kochanki czułam przez zamknięte drzwi szafy”