„Żona wydziela mi 150 zł kieszonkowego z mojej własnej wypłaty. Sam jestem winien tego, że traktuje mnie jak śmiecia”
„– Ale ja pracuję! – podniosłem głos. – Zarabiam, ja siedzę 8 godzin w biurze! A mam się tłumaczyć, że chcę wydać 300 złotych?! – Pracujesz, ale nie umiesz zarządzać pieniędzmi – odparła zimno. – Gdybyś zachowywał się jak dorosły, byłoby inaczej”.

- Redakcja
Mam 36 lat i od ośmiu jestem mężem Alicji. Pracuję w biurze – taka zwyczajna, szara robota od ósmej do szesnastej, ze słabą kawą w kubkach i żartami, które nie śmieszą już po trzecim raporcie z rzędu. Po pracy wracam do naszego dwupokojowego mieszkania, gdzie Alicja zwykle czeka już z obiadokolacją i listą tematów do obgadania. Ona „ogarnia finanse”, jak to się u nas mówi.
Nie mam dostępu do naszego konta od... chyba czterech lat? Wszystko przeszło na nią, bo – nie ukrywam – kiedyś potrafiłem roztrwonić pieniądze. Gadżety, bezsensowne zakupy, czasem nieprzemyślana pożyczka. Dlatego oddałem ster żonie. Było mi wygodnie. Alicja skrupulatnie notowała każdy wydatek, wszystko planowała. Na początku czułem ulgę. Ale z czasem coś się zmieniło.
Teraz dostaję „kieszonkowe” – 150 zł tygodniowo. Nie więcej. Na kawę z kolegą, jakiś obiad na mieście, może bilet do kina. Nie mam własnej karty, nie znam nawet hasła do banku. Jeśli chcę coś kupić, muszę pytać. Jak dziecko. Wstyd mi o tym mówić, bo wiem, że sam do tego doprowadziłem. Ale coraz częściej czuję, że już nie jestem mężczyzną. Tylko chłopcem, któremu trzeba wszystko wydzielać, bo przecież sobie nie poradzi. Tak jest spokojniej – powtarzam sobie, gdy kusi mnie, żeby porozmawiać o tym z Alicją. Ale czy spokój jest wart takiej ceny?
Musiałem się kłócić o swoje pieniądze
– Alicja, możemy chwilę pogadać? – zapytałem nieśmiało, stojąc w progu kuchni. Pachniało zupą pomidorową, taką jak zawsze we wtorek.
– Mów – odparła, nie odwracając się od garnka.
– Tomek z pracy zaproponował wypad na weekend, taka męska wycieczka w góry. Tylko dwa dni. I... no, pomyślałem, że mógłbym dostać trochę więcej pieniędzy w tym tygodniu.
Zamieszała zupę wolno. W końcu się odwróciła, oparła ręce o blat.
– Ile?
– No... myślę, że trzy stówy by wystarczyły. Na benzynę, jedzenie, coś do picia...
– Trzysta? Paweł, ty chyba oszalałeś. Pamiętasz, jak skończyła się twoja ostatnia „męska wycieczka”? – skrzywiła się. – Wróciłeś z pustym kontem i jakimś idiotycznym gadżetem do samochodu, którego nawet już nie masz!
Zacisnąłem zęby.
– To było pięć lat temu. Serio, jeszcze mi to wypominasz?
– Bo nadal się zachowujesz jak dzieciak. Ja wiem, ile możemy wydać. I wiem, że nie mamy teraz nadwyżki. Dostałeś swoje pieniądze w poniedziałek.
– Ale ja pracuję! – podniosłem głos. – Ja zarabiam, siedzę osiem godzin w biurze! A potem jeszcze mam się tłumaczyć, że chcę wydać trzysta złotych?!
– Pracujesz, ale nie umiesz zarządzać pieniędzmi – odparła zimno. – Gdybyś zachowywał się jak dorosły, nie musiałbyś być prowadzony za rękę.
Zamilkłem. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale nie mogłem. Coś mnie ścisnęło w gardle. Wyszedłem na balkon, zostawiając ją z garnkiem i jej przekonaniem, że wszystko wie najlepiej. Myśli kłębiły się w mojej głowie: „To ja to wszystko zrobiłem. Sam. Pozwoliłem, żeby mnie traktowała jak uczniaka. A teraz mam pretensje”.
Wstydziłem się przyznać
– Ty coś dziś mało mówisz – zauważył Tomek, gdy usiedliśmy na ławce przed biurem, z kubkami kawy z automatu.
– Wiesz... trochę mam na głowie – mruknąłem, patrząc na samochody sunące ulicą. – Alicja znowu zrobiła mi wykład o finansach.
– Co, znowu kupiłeś coś bez jej zgody? – zażartował, ale nie odpowiedziałem. Po chwili sam zrozumiał, że to nie było śmieszne. – No, stary... serio?
Westchnąłem.
– Powiedziałem jej, że chciałbym jechać z tobą w góry. Poprosiłem o dodatkowe pieniądze. Wiesz co usłyszałem? Że zachowuję się jak dzieciak i nie umiem zarządzać kasą.
Tomek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Czekaj. Ale... przecież to ty zarabiasz te pieniądze, nie?
– No, tak. Ale wszystko wpływa na jej konto. Mamy jedno wspólne, ale ja nie mam dostępu. Ona płaci rachunki, robi zakupy, ustala budżet. Mi daje co tydzień 150 złotych.
– Ty nie masz żony, Paweł – powiedział wolno, jakby ważył każde słowo – ty masz opiekunkę. Albo matkę. Albo... treserkę.
Zaśmiał się krótko, ale widząc moją minę, spoważniał.
– Stary, przecież to chore. Ty masz trzydzieści sześć lat. Serio chcesz tak żyć do emerytury? Pytać o zgodę, żeby kupić sobie buty albo zaprosić kogoś na piwo?
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem siły się bronić.
– Tak jest spokojniej – powiedziałem cicho. – Jak próbuję się postawić, jest awantura. A ja nie umiem się kłócić.
– No to super. Spokój za cenę godności.
Nie powiedziałem już nic. Ale w środku coś zaczęło się we mnie przewracać.
Spróbowałem jeszcze raz
Teściowa mieszkała kilka przystanków od nas. Alicja zaproponowała, żebyśmy wpadli do niej na obiad – „mama robi swoje pierogi, twoje ulubione”. Pomyślałem, że to może dobra okazja, żeby porozmawiać. Na spokojnie, bez krzyków. Może jak powiem to przy niej, przy kimś, będzie się dało...
Siedzieliśmy przy stole. Stół – jak zwykle u Heleny – uginał się od jedzenia. Alicja nakładała mi pierogi jakby nigdy nic. A ja dłubałem widelcem w talerzu, aż w końcu się odezwałem.
– Myślałem ostatnio... że może mógłbym mieć dostęp do konta. Nie żeby wszystko przejąć, po prostu... czułbym się lepiej, gdybym widział, co się dzieje z naszymi pieniędzmi.
Alicja spojrzała na mnie jak na ucznia, który nie odrobił pracy domowej.
– Po co? Nie wystarcza ci, że wszystko jest zapłacone, że masz pieniądze na swoje rzeczy? Znowu będziesz kupował jakieś pierdoły?
– Nie chodzi o zakupy. Chodzi o to, że to... też moje pieniądze. Pracuję, zarabiam. A czuję się, jakbym prosił o kieszonkowe.
– A może właśnie o to chodzi? – odezwała się teściowa. – Zawsze byłeś nieco... roztrzepany. Alicja od początku wiedziała, jak to poukładać. Ty się lepiej skup na pracy, Paweł. Zajmuj się tym, co potrafisz.
Zamrugałem. Nie wierzyłem, że to naprawdę się dzieje. Dwie kobiety siedziały naprzeciwko mnie jak komisja egzaminacyjna. A ja znów byłem w szkole. I znów byłem za mało dojrzały, za mało odpowiedzialny, za mało męski.
– Czuję się jak chłopiec, nie jak mężczyzna – powiedziałem nagle. – Ale może to nie wasza wina. Sam to zrobiłem. Pozwoliłem na to. Ale już nie chcę. Koniec z tym.
Alicja spojrzała na mnie chłodno.
– To może najpierw naucz się, jak być dorosłym. A potem pogadamy o koncie.
Zrozumiałem, że to nie będzie rozmowa. To będzie wojna. A ja wciąż byłem bez broni.
Wydawała mnóstwo pieniędzy
To był przypadek. Przysięgam, nie szukałem. Alicja wyjechała na weekend do siostry – „babski wieczór, plotki, wino, wiesz, jak to u nas” – a ja zostałem sam. Posprzątałem trochę, zrobiłem pranie, chciałem też przejrzeć dokumenty – przypomniało mi się, że muszę odnowić OC. Szukałem teczki, tej granatowej, w której Alicja trzymała wszystkie papiery.
Wtedy to znalazłem. Wyciąg z konta. Leżał luźno, jakby Alicja nawet nie próbowała go schować. Spojrzałem odruchowo. Data – poprzedni miesiąc. Na początku nie rozumiałem, co widzę. Przelewy – codzienne. Często po kilkaset złotych. Jeden regularny co miesiąc: „Kuba – konsultacje”. Kilkaset złotych miesięcznie. Potem większe wypłaty – tysiąc, dwa, nawet cztery. Serce zaczęło mi łomotać. Kto to jest Kuba?
Przewróciłem kartkę, drugą, trzecią. Wzrok mi się rozmazywał. Znałem jej pismo. Z tyłu jednej z kartek był odręczny dopisek: „rozliczyć z Kubą za terapię, spotkania dodatkowe”. Spotkania? Usiadłem. Z wrażenia aż mi się zakręciło w głowie. To wszystko były moje pieniądze. Moje wypłaty. I nie miałem pojęcia, gdzie trafiały.
Gdy wróciła w niedzielę wieczorem, nie czekałem.
– Chciałbym o czymś pogadać – powiedziałem, stając w przedpokoju z tymi kartkami w dłoni.
Zobaczyła je i zrozumiała. Nawet nie próbowała udawać zaskoczenia.
– Znalazłeś. No to dobrze. Kuba to terapeuta. Pomagał mi ogarnąć ten cały chaos, który ty tworzysz – powiedziała bez emocji. – Tylko dlatego to wszystko jakoś działało.
– A ja? – zapytałem szeptem. – Ja jestem częścią tego „chaosu”, który trzeba było naprawiać?
– Ty jesteś jego przyczyną, Paweł.
Wtedy nie wytrzymałem i po raz pierwszy od lat – rozpłakałem się. Nie z bólu. Z wstydu, że pozwoliłem na to wszystko.
Decyzja była jasna
Spakowałem torbę w ciszy. Dżinsy, dwie koszulki, bielizna, szczoteczka do zębów. Wszystko mieściło się w podręcznym plecaku, jakby dziesięć lat wspólnego życia dało się zmieścić między jedną parą skarpetek a ładowarką do telefonu.
Alicja siedziała w salonie, przeglądając coś w telefonie. Jakby mnie nie było. Jakbym był tylko współlokatorem, który wynosi śmieci i czasem rozleje herbatę.
– Wynoszę się – powiedziałem spokojnie. – Nie wiem na jak długo.
Uniosła głowę. Spojrzała na mnie z tym swoim chłodnym, nieczytelnym wyrazem twarzy.
– Rób, co chcesz – powiedziała. – Zawsze miałeś problem z odpowiedzialnością.
Zatrzymałem się w drzwiach. Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale nie miałem już siły.
Pojechałem do Tomka. Wysłałem tylko SMS-a: „Mogę u ciebie przenocować?”. Odpisał po minucie: „Wbijaj. Piwo jest w lodówce”. Otworzył mi w dresie, z pilotem w ręce. Bez pytań, bez zbędnych słów. Usiadłem na jego kanapie i przez dłuższą chwilę milczeliśmy. W końcu zapytał:
– I co teraz?
Patrzyłem przez okno na ciemniejące niebo. W mojej głowie była pustka. Ale też dziwny spokój.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Ale pierwszy raz od bardzo dawna czuję, że coś zależy ode mnie.
Nie było triumfu. Nie było ulgi. Była tylko cicha świadomość, że zrobiłem pierwszy krok w stronę siebie.
Chciałem tylko spokoju
Siedzę na łóżku w pokoju u kolegi. Ściany są gołe, białe, lodowate. Na podłodze stoi mój plecak. Ten sam, który miałem w liceum. Pęknięty suwak i naklejka z Iron Maiden. I wszystko w środku. Całe moje dorosłe życie – zwinięte w kłębek.
Założyłem nowe konto na siebie i przekierowałem na nie przelewy z pracy. Poprzednie zostawiłem tak jak było. Nie smucę się już. Wiem, że wyprowadzka była konieczna, a i tak zrobiłem to za późno. Że pozwoliłem się zapędzić w miejsce, gdzie nawet nie miałem prawa do własnej decyzji. A najgorsze jest to, że nikt mi tego nie zrobił siłą. Sam się tam wsunąłem. Krok po kroku. W imię spokoju. Wygody. Unikania konfliktów. W imię miłości.
Kochałem Alicję. Nadal w jakiś sposób kocham. Ale z każdym miesiącem naszej wspólnej codzienności oddawałem jej po kawałku siebie. Najpierw finanse. Potem wybory. Potem głos. A na końcu – godność. Nie wiem, czy wrócę. Może kiedyś. Może nie.
Dziś rano zrobiłem sobie kawę. Czarną, gorzką, jak lubię. I pomyślałem: to jest mój pierwszy łyk wolności. Może biednej. Może głupiej. Ale mojej. Już nigdy nie oddam siebie za święty spokój.
Paweł, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ten eksperyment miał naprawić nasze małżeństwo w tydzień. Po 7 dniach ja tęskniłem za żoną, a ona miała już inne plany”
- „Zawsze myślałem, że moje małżeństwo to wygrana na loterii. Żona miała inne podejście i po 40 latach złamała mi serce”
- „Zaplanowałem 33. urodziny mojej żony, żeby podreperować nasze małżeństwo. A ona w prezencie zrujnowała mi życie”

