Reklama

Lubię mówić, że moje życie jest ciche jak krople deszczu uderzające o parapet w listopadowy wieczór. Jak radio w tle, kiedy Gabriela czyta gazetę i nie chce, żeby coś ją rozpraszało. Nawet moje myśli czasem stają się ciche, jakby bały się, że jeśli się za bardzo rozrosną, zostaną od razu stłumione.

Reklama

Podporządkowałem się

Moja żona jest silna, konkretna, zdecydowana. Od zawsze taka była. Kiedy się poznaliśmy, imponowały mi jej pewność siebie, sposób mówienia, jakby świat należał do niej. I chyba rzeczywiście tak było. Cieszyłem się, że mogę w tym świecie znaleźć choć kawałek miejsca blisko niej.

Z czasem to ona zaczęła wybierać za mnie. Garnitur na wesele kuzyna, smak dżemu do naleśników, nawet sposób, w jaki powinienem się śmiać przy znajomych.

– Gabrysiu, myślisz, że mogę zapisać się na siłownię? – zapytałem kiedyś nieśmiało, ściskając w dłoni ulotkę z osiedlowego klubu fitness.

– Po co ci siłownia? I tak nigdy nie masz czasu. Lepiej pobiegaj z odkurzaczem – odpowiedziała bez podnoszenia wzroku znad telefonu.

Śmiała się wtedy, ale ja nie. Przestałem się śmiać, kiedy moje życie zamieniło się w czekanie na pozwolenie: na kupno butów, na wyjazd integracyjny z pracy. Zanim powiem coś głośno, muszę się upewnić, czy Gabriela się z tym zgodzi.

Wszystkim rządziła

Jak co miesiąc – niedzielna kolacja z jej rodziną, z obowiązkowym rosołem, pieczenią i sernikiem. Gabriela wiodła prym w rozmowie, opowiadała o nowym projekcie w pracy, o sąsiadce, która znów źle zaparkowała, i o mnie – jak zwykle – w trybie żartobliwym.

– Leon ostatnio próbował ugotować makaron – powiedziała z uśmiechem, popijając kompot. – Trzy razy dzwonił, żeby zapytać, ile minut ma się gotować. W końcu zjadł półtwarde. Ale dzielnie się nie skarżył.

Wszyscy się roześmiali. Ja też. Tak się przecież robi – śmiejesz się, nawet jeśli czujesz się jak dziecko, z którego wszyscy kpią.

– Ty to chyba nawet nie wiesz, jakie masz ulubione danie, co? – rzucił z rozbawieniem teść, spoglądając na mnie znad okularów.

– Zamawia to, co ja, ma łatwiej! – dopowiedziała Gabriela, jakby właśnie wygrała w konkursie na najlepszy dowcip.

Uśmiechnąłem się. Nie wypadało inaczej. Ale wewnątrz coś się odezwało. A może to ja miałbym coś do powiedzenia? Może miałbym własne zdanie, gdyby tylko dano mi szansę je wypowiedzieć?

Nadarzyła się okazja

Wróciłem myślami do wielu chwil – kiedy chciałem pojechać na kurs fotograficzny, ale Gabriela powiedziała, że szkoda pieniędzy. Kiedy w pracy zaproponowano mi nowe stanowisko, ale wiązało się z większą liczbą wyjazdów, a ona uznała, że to nie dla mnie. Zawsze „dla dobra nas obojga”.

Jadłem pieczeń w milczeniu, czując, jak coś we mnie powoli zaczyna się budzić. Coś, co przez lata spało, tłumione spokojem, uległością i tą dziwną potrzebą, żeby nie sprawiać kłopotu.

To był zwyczajny poniedziałek. W biurze słychać było dźwięk klawiatur i cichych rozmów. Właśnie kończyłem raport, gdy szef zaprosił mnie do gabinetu.

– Mamy projekt w Norwegii. Dwuletni kontrakt. Trzeba koordynować zespół, rozmawiać z klientami. Ty znasz się na tym jak mało kto. Zastanów się, ale decyzję muszę mieć do końca tygodnia.

Na początku pomyślałem dokładnie to, co zawsze.

– Tak, oczywiście… porozmawiam z żoną – odpowiedziałem automatycznie, prawie bez zastanowienia.

Ale gdy wychodziłem z gabinetu, w głowie pojawiło się pytanie, którego nigdy nie odważyłem się wypowiedzieć. A może właśnie nie?

Postawiłem się jej

Szedłem korytarzem z kubkiem kawy, patrzyłem na znajome twarze kolegów z pracy i myślałem: co, jeśli to byłby mój wybór? Jeśli nie zapytam? Jeśli po prostu zrobię coś sam?

Oczywiście od razu przyszły wątpliwości. Gabriela przecież się nie zgodzi. Powie, że nie zostawi wszystkiego, że ma tu pracę, mieszkanie, rodzinę. I pewnie będzie miała rację, jak zawsze. Ale czy muszę żyć według czyichś słów?

Tego dnia nie powiedziałem jej nic. Wróciłem do domu jak zwykle, z zakupami. Przy kolacji słuchałem jej opowieści o nowym kliencie i tym, jak koleżanka z pracy się ośmieszyła, bo pomyliła nazwisko dyrektora. Kiwałem głową, uśmiechałem się. Ale gdzieś głęboko pod tym wszystkim już wiedziałem, że coś się zmieniło.

Podpisałem dokumenty w środę rano. Ręka mi trochę drżała. Nie do końca wierzyłem, że to się naprawdę dzieje. Wracałem do domu wolniej niż zwykle. Chciałem, żeby droga trwała dłużej.

W domu Gabriela siedziała przy stole z laptopem, analizując jakiś raport. Z kuchni dobiegał zapach pomidorowej, pewnie z torebki, bo żona gotowała tylko wtedy, kiedy trzeba było komuś zaimponować.

Podjąłem decyzję

Zająłem swoje miejsce, nalałem sobie zupy i przez chwilę nie mówiłem nic. W końcu podniosłem wzrok.

– Podpisałem umowę. Za dwa tygodnie lecę do Norwegii. Na dwa lata.

Żona spojrzała na mnie, jakby nie zrozumiała słów albo nie uwierzyła, że to ja je powiedziałem.

– Że co?! – wykrzyknęła, wstając gwałtownie. – Bez pytania? Jak możesz?!

Jej twarz zrobiła się czerwona, oczy rozszerzyły się ze złości i zdumienia. Wiedziałem, że teraz nadejdzie lawina. Że przecież mamy wspólne życie, że wszystko musimy ustalać, że to nielojalne, samolubne, nieodpowiedzialne.

Ale ja siedziałem cicho. A kiedy w końcu otworzyłem usta, powiedziałem tylko jedno zdanie.

– Nie pytałem, bo i tak nie pozwoliłabyś mi.

Zamilkła na moment. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Patrzyła na mnie, jakby zobaczyła obcego człowieka. I może rzeczywiście – w tamtym momencie nie byłem już tym samym Leonem, który prosił o pozwolenie na siłownię, który dzwonił z pytaniem, ile czasu gotować makaron. Byłem kimś innym.

Nie powiedziała nic przez resztę wieczoru. Rzucała tylko spojrzenia, które pewnie miały mnie przeszyć na wylot, ale ja byłem gdzie indziej. W głowie miałem listę rzeczy do spakowania, adres mieszkania służbowego i godzinę lotu. Nie planowałem tego wszystkiego wcześniej, ale gdy już się zaczęło, poszło jak lawina.

Była wściekła

Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej. W sypialni otworzyłem walizkę, tę największą, której używaliśmy tylko raz, na wakacje w Grecji. Wrzucałem ubrania niemal bez namysłu – swetry, koszule, kilka par spodni. Przejrzałem dokumenty, schowałem paszport i wydrukowane bilety do bocznej kieszeni. Gabriela pojawiła się w drzwiach, kiedy układałem buty.

– I co teraz? Po prostu wyjedziesz? Zostawisz mnie samą? – zapytała bez cienia histerii, ale jej głos drżał.

Spojrzałem na nią i zobaczyłem kobietę, która przez tyle lat miała wszystko pod kontrolą. A teraz ktoś jej to zabierał. Nie był to świat, do którego przywykła. I nie był to Leon, jakiego znała.

– Zostawiam to, co nie było moje. Zostaję ze sobą – odpowiedziałem, nie podnosząc głosu.

Nie odpowiedziała. Zaczęła składać moje koszule, jakby pakowała mnie na służbowy wyjazd, z którego miałem wrócić za dwa dni. Przez chwilę miałem ochotę jej podziękować. Ale nic nie powiedziałem.

W tej ciszy poczułem coś nowego. Ulgę. Była cicha i nieśmiała, ale wyraźna. Wiedziałem, że będzie mi trudno. Wiedziałem, że pewnie nie raz zatęsknię. Ale pierwszy raz w życiu nie czułem się martwy.

Reklama

Leon, 44 lata

Reklama
Reklama
Reklama