„Żona solidnie przekroczyła budżet na święta. W Wigilię nie potrafiła mi nawet spojrzeć prosto w oczy”
„Dzieci biegały roześmiane, zachwycone pakunkami pod choinką. A ja czułem się jak idiota. Zdradzony. Znów nie mogłem zaufać. Znów okazało się, że moje słowa nic nie znaczą. I może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że ona doskonale wiedziała, jak bardzo mi na tym zależy”.

Zawsze byłem tym rozsądnym. Tym, który liczy, planuje, przelicza jeszcze raz i dopiero wtedy decyduje. Nigdy nie uważałem tego za zaletę — to po prostu było konieczne, żeby jakoś spiąć domowy budżet. Agnieszka była moim zupełnym przeciwieństwem. Pełna ciepła, spontaniczna, zakochana w chwilach, a nie w planach. I kiedyś, na początku naszego małżeństwa, to nawet wydawało mi się urocze. Jak ona potrafiła się cieszyć z drobiazgów. Jak śmiała się głośno, bez skrępowania. Jak kupowała naszym dzieciom najdziwniejsze rzeczy, które według niej „koniecznie musiały mieć”.
Żona coś mi obiecała
Ale potem przyszły pożyczki. Dwa, a potem trzeci — na „nieprzewidziane wydatki”. Przyszły kłótnie, te po cichu i te przy dzieciach, te na temat pieniędzy, których „nie było”, choć jeszcze wczoraj „przecież coś zostało”. W zeszłym roku zarzekliśmy się, że wreszcie będzie inaczej. Że święta będą skromne, ale spokojne. Że nie będziemy żyć ponad stan, a nasze dzieci zrozumieją, że najważniejsze jest to, że jesteśmy razem. Agnieszka przysięgała, że już wszystko zaplanowała. Pokazała mi tabelkę w Excelu, pierwszy raz w życiu. „Wszystko pod kontrolą” – powiedziała z tym swoim spokojem, który powinien mnie wtedy bardziej zaniepokoić.
Oszczędzałem cały rok. Ograniczyłem własne wydatki do minimum. Nowe buty? Może za rok. Fryzjer? Sam się ostrzygę. Agnieszka się śmiała, że przesadzam. A ja? Ja tylko chciałem, żeby w Wigilię nikt się nie kłócił. Tymczasem nadszedł poranek 24 grudnia i przyszło mi odkryć, że wszystko znów wymknęło się spod kontroli. I że tym razem... coś we mnie pękło na dobre.
Odkryłem, ile wydała
Patrzyłem na ekran telefonu jak ogłupiały. Przesuwałem palcem po wyciągu bankowym raz, drugi, trzeci, jakbym się mógł doszukać błędu systemu, jakiejś pomyłki, śladu oszustwa. Ale nie — wszystko się zgadzało. 1287 zł w sklepie z zabawkami. 724 zł w perfumerii. 432 zł w jakimś butiku z nazwą, której nawet nie potrafiłem wymówić. I jeszcze trzy inne transakcje. Kwota? Ponad dwa razy tyle, co ustaliliśmy.
– Chryste, Aga… – wyszeptałem, wbijając wzrok w sufit.
Przypomniała mi się nasza rozmowa sprzed tygodnia, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole z kartką i długopisem. Agnieszka, z miną śmiertelnie poważną, mówiła:
– Tomku, ja naprawdę się postaram. Dla ciebie. Dla nas.
– Trzymamy się budżetu, prawda? – upewniałem się. – Bez żadnych „bo dzieci się ucieszą”.
– Słowo – uśmiechnęła się i ujęła moją dłoń.
Dziś nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy. Od rana krzątała się w kuchni, wyraźnie nadgorliwa. Gdy próbowałem złapać jej wzrok, natychmiast odwracała głowę, jakby coś ją nagle zainteresowało.
Dzieci biegały roześmiane, zachwycone pakunkami pod choinką. A ja czułem się jak idiota. Zdradzony. Znów nie mogłem zaufać. Znów okazało się, że moje słowa nic nie znaczą. I może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że ona doskonale wiedziała, jak bardzo mi na tym zależy. Usiadłem w salonie i obserwowałem żonę. Ruchy miała nerwowe. Uśmiech sztuczny. A ja już wiedziałem. Wiedziałem, że dziś nie będzie normalnej Wigilii.
Byłem zły
Złapałem ją w kuchni, gdy układała pierogi na półmisku.
– Aga – zacząłem spokojnie, ale głos mi drżał. – Ty w ogóle wiesz, ile wydałaś?
Odsunęła się od blatu, wyprostowała, ale wciąż nie patrzyła mi w oczy. Wzruszyła ramionami, niby beztrosko.
– No coś tam poszło… ale przecież to dla dzieci, Tomek. Nie przesadzaj.
– Nie przesadzaj?! – wycedziłem. – Przekroczyłaś budżet o prawie dwa tysiące. Ustalaliśmy granice. Ustalaliśmy to razem!
– Ale dzieci są szczęśliwe! Popatrz na nie! – odwróciła się w moją stronę, teraz już z ogniem w oczach. – Miały dostać to, o czym marzyły! Miałam im powiedzieć „nie, bo tata zrobił tabelkę”?
– Nie chodzi o tabelkę, Agnieszka! – warknąłem. – Chodzi o zaufanie. O szacunek. O to, że znów mnie olałaś. Znów zrobiłaś po swojemu, jakby moje zdanie nie miało znaczenia.
– Przestań! – syknęła. – Nie dramatyzuj! Zawsze tylko liczysz i liczysz… Może po prostu nie umiesz się cieszyć?
– Bo nie mam z czego, rozumiesz? – wybuchłem. – Ja nie śpię po nocach, kombinuję, jak to wszystko spiąć. A ty… jakby nic. Jakbyśmy żyli w bajce, którą tylko ty reżyserujesz.
Zamilkliśmy. Z salonu dochodziły głosy dzieci. Agnieszka drżała, ale nie płakała. Wpatrywała się w ścianę za moimi plecami. Ja miałem ochotę wyjść i nie wracać. Wtedy zrozumiałem, że już nie chodzi o pieniądze. Chodzi o coś znacznie gorszego – moja żona mnie nie szanuje.
Nie miałem siły udawać
Siedzieliśmy przy stole. Dzieci szczebiotały, łamały się opłatkiem, cieszyły się z prezentów. Ja – milczałem. Nie miałem siły udawać. Obserwowałem Agnieszkę. Uśmiechała się, podawała barszcz, poprawiała dzieciom serwetki, ale cały czas… unikała mojego spojrzenia. Jakby się bała. Albo – co gorsze – jakby nie miała nic do powiedzenia.
Przy dzieleniu opłatkiem podeszła do mnie ostatnia.
– Wszystkiego dobrego – rzuciła cicho, bez przekonania.
– Dlaczego nie możesz mi spojrzeć w oczy? – zapytałem, też cicho, żeby dzieci nie usłyszały.
Zamarła. Uśmiech zniknął w jednej sekundzie.
– Tomek, nie teraz...
– Właśnie teraz – przerwałem jej. – Bo właśnie teraz powinien być ten czas, kiedy jesteśmy razem. A ja się czuję, jakbym siedział tu z obcą osobą.
Nie odpowiedziała.
– Wiesz, co zabolało najbardziej? – mówiłem dalej, patrząc jej w twarz. – Nie to, że wydałaś więcej. Nie to, że mnie okłamałaś. Tylko to, że nawet nie powiedziałaś „przepraszam”.
– Bałam się – wyszeptała. – Bałam się, że ci zniszczę święta.
– Zrobiłaś to już wcześniej – powiedziałem twardo. – Nie słowami. Czynami. Kłamstwem.
Wstałem od stołu. Dzieci nie patrzyły. Bawiły się nowymi zabawkami, śmiejąc się w najlepsze.
Założyłem kurtkę i wyszedłem na mróz. Bez celu. Bez planu. Tylko z jedną myślą: czy ja w ogóle chcę tu wracać?
Żona mnie zawiodła
Szło się dobrze. Mróz szczypał w policzki, śnieg chrzęścił pod butami. Osiedle było ciche, jakby cała dzielnica wstrzymała oddech. W oknach migotały świąteczne światełka, czasem przemykał cień ludzi – rodziny, których nie znałem, ale których domy wyglądały dziś... prawdziwie. Ciepło. Tak, jak miało być u nas.
Przeszedłem przez park, zahaczyłem o plac zabaw, na którym czasem bawiły się nasze dzieci. Usiadłem na ławce, odruchowo wyjąłem telefon. Pusto. Żadnej wiadomości od niej. Żadnego: „wróć”, „porozmawiajmy”, „przepraszam”.
Spojrzałem na ekran. Godzina 21:12. W głowie kotłowały się obrazy – jak pomagałem, gdy dzieci były chore, bo Agnieszka nie dawała rady. Jak raz w miesiącu liczyłem każdy grosz, żeby coś zostało na czarną godzinę. Jak sam sobie wmawiałem, że to tylko chwilowe, że „ona się zmieni”.
Nie chodziło już o Wigilię. Ani o wydatki. Chodziło o to, że ciągle byłem w tym sam. Sam w walce o stabilność. Sam w tłumaczeniu dzieciom, że nie wszystko można mieć. Sam w wierności wspólnym ustaleniom.
A miłość? Czy jeszcze tam była? Czy miłość to w ogóle tylko uczucie? Bo jeśli to także odpowiedzialność, troska i lojalność, to... chyba byłem jedynym, który jeszcze się tego trzymał.
To się musi zmienić
Drzwi skrzypnęły cicho, kiedy je otworzyłem. Dzieci były już w piżamach, leżały na dywanie i z uwagą wpatrywały się w ekran telewizora. Agnieszka siedziała w kuchni, tyłem do wejścia, z kubkiem w dłoniach.
– Wróciłeś – powiedziała cicho, nie odwracając się.
Usiadłem naprzeciwko niej. Nie było już we mnie złości. Zostało coś gorszego – pustka.
– Musiałem się przejść. Żeby nie powiedzieć czegoś, czego nie da się cofnąć.
Milczała. Tylko mocniej ścisnęła kubek.
– To nie były tylko pieniądze – zacząłem. – To było moje zaufanie. To, że liczyłem na ciebie. Że uwierzyłem, że tym razem damy radę. Razem.
– Myślałam… że robię dobrze – głos jej zadrżał. – Chciałam, żeby to były prawdziwe święta. Żeby dzieci choć raz miały wszystko. Tak jak inni.
– Ale my nie jesteśmy „inni”, Aga. Nie stać nas na wszystko. I właśnie to mnie bolało – że wybrałaś iluzję, zamiast mnie.
Spojrzała na mnie – pierwszy raz tego wieczoru. Oczy miała czerwone, zmęczone, ale bez łez.
– Przepraszam. Ja naprawdę myślałam, że... że ci to jakoś wynagrodzę. Że potem się ogarniemy. Że jakoś to będzie.
Pokręciłem głową.
– Już nie chcę, żeby jakoś to było. Mam dość bycia tym, który wszystko spina. Chcę, żebyś mnie wspierała i szanowała, a nie kłamała.
Chciała coś powiedzieć, ale zamilkła. Zostawiłem ją tak i poszedłem do sypialni, choć czułem, że sen tej nocy wcale nie nadejdzie.
Tomasz, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W święta wolałam być sama niż z rodziną. Nie miałam ochoty na kolejny teatrzyk i litanię wyrzutów”
- „W Wigilię teściowa wytykała mi zupę grzybową z proszku. Już przy karpiu wiedziałam, że to ostatnie święta z tą jędzą”
- „Co roku w święta odstawiamy tę samą szopkę z rodziną mojego męża. Udajemy zgodę, a ledwo siedzimy przy jednym stole”

