„Żona ślubowała mi miłość, wierność i uczciwość. Szkoda, że zaparcia nie wystarczyło jej nawet na noc poślubną”
„Nie robiłem awantury. Uważałem się za wyrozumiałego faceta. Mówiłem sobie, że początki bywają trudne. Że może to stres, może adaptacja. Ale któregoś dnia wróciłem wcześniej. I usłyszałem, jak w łazience przez telefon chichocze”.

- Redakcja
Ożeniłem się z kobietą, która miała być moją partnerką na całe życie. Wierzyłem w przysięgę, którą wypowiadała patrząc mi prosto w oczy – o miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej. Wszystko wydawało się idealne: piękna ceremonia, łzy wzruszenia wśród gości, pierwsze wspólne kroki jako małżeństwo. Ale już w noc poślubną coś zaczęło zgrzytać. Pojawił się dystans, chłód i nieuzasadnione wymówki. Wtedy jeszcze nie chciałem tego widzieć. Zrzucałem wszystko na stres, zmęczenie, nową sytuację. Prawda była zupełnie inna – moja żona nie miała najmniejszego zamiaru dotrzymać słów, które wypowiedziała przy ołtarzu.
Wesele jak z bajki
Nie byłem typem gościa, który marzy o ślubie od dziecka. Raczej twardo stąpałem po ziemi, ale przy niej wszystko wydawało się inne. Była piękna, inteligentna, umiała słuchać, potrafiła żartować i zjednywała sobie ludzi w ciągu kilku minut. Gdy klęknąłem z pierścionkiem, byłem przekonany, że to najlepsza decyzja w moim życiu. Zorganizowaliśmy wesele, o jakim mówiło pół miasta – eleganckie, dopracowane w najmniejszym szczególe, ale bez przesady. Było miejsce na wzruszenia, łzy, dzikie tańce i chwile tylko dla nas.
I właśnie podczas jednej z tych chwil, gdy zostaliśmy sami za salą, przy winie i dźwiękach gitary z wnętrza, pierwszy raz mnie zaniepokoiła.
– Nie jesteś zmęczony? – zapytała chłodno, jakby coś ją nagle zdystansowało.
– Nie. A ty?
– Trochę. Ale wiesz… jakoś mi dziś dziwnie – odwróciła wzrok i nagle zaczęła poprawiać suknię, jakby chciała się czymś zająć.
Wtedy zrzuciłem to na stres. W końcu to był ważny dzień. Zostawiłem to bez komentarza. Ale gdy wróciliśmy na salę, zauważyłem, że zbyt często znika. W toalecie, na papierosa, do koleżanki, która „coś przeżywała”. Nie chciałem robić afery. Powtarzałem sobie, że przesadzam. Ale w głowie czułem ten niepokój. Nie był jeszcze głosem rozsądku – bardziej szeptem intuicji, której nie zamierzałem słuchać.
Zgrzyt w noc poślubną
Wróciliśmy do wynajętego apartamentu po północy. Zamówiłem go specjalnie – z wielką wanną, świecami, winem. Marzyłem, żeby ta noc była inna niż wszystkie. Nie chodziło mi nawet o seks, choć wiadomo – człowiek czekał. Chciałem bliskości, rozmowy, śmiechu, może nawet jakiejś łzy ulgi, że się udało. Że teraz już jesteśmy razem, na dobre i na złe. Ale ona od razu poszła do łazienki.
– Długo cię nie będzie? – zapytałem z uśmiechem, próbując złapać z nią kontakt.
– Daj mi chwilę, chcę się odświeżyć. Jestem zmęczona – odpowiedziała przez uchylone drzwi.
Czekałem. Dwadzieścia minut. Wino nalane, muzyka sączyła się w tle. Wyszedłem jej na spotkanie, gdy otworzyła drzwi. W szlafroku, z wilgotnymi włosami, bez makijażu. Piękna, ale zimna.
– Może się położymy? Jestem wykończona – rzuciła, mijając mnie.
– Ale przecież... mamy dzisiaj noc poślubną – odparłem niepewnie, trochę jak nastolatek, który nie zna zasad gry.
– No i co z tego? Jesteśmy razem całe życie, nie? To jedna noc. Naprawdę dziś nie dam rady – spojrzała na mnie zmęczona, jakby prosiła, żebym nie robił sceny.
Nie zrobiłem. Przytaknąłem. Położyłem się obok niej i patrzyłem w sufit. Czułem, że właśnie coś się rozsypało, choć jeszcze nie wiedziałem co. I nie miałem pojęcia, że już wtedy, tej nocy, przegrałem.
Nie chciałem tego widzieć
Miesiąc po ślubie czułem się jak samotny facet. Wracałem z pracy, a w domu było albo pusto, albo cicho. Moja żona – świeżo poślubiona kobieta – miała zawsze coś do załatwienia, z kimś się spotkać, coś kupić, coś oddać, coś przymierzyć. Niby normalne. Niby takie kobiece. Ale ja już wtedy miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Nie chodziła ze mną spać. Tłumaczyła się filmem, książką, złym nastrojem.
– Kochanie, może jutro? Jestem dziś kompletnie wyłączona – mówiła, gdy próbowałem się do niej przytulić.
Nie robiłem awantury. Uważałem się za wyrozumiałego faceta. Mówiłem sobie, że początki bywają trudne. Że może to stres, może adaptacja. Ale któregoś dnia wróciłem wcześniej. I usłyszałem, jak w łazience przez telefon chichocze.
– No przestań, przecież wiesz, że nie mogę mówić za długo… tak, mąż wrócił szybciej ostatnio. Tak, wszystko ogarniam, spokojnie.
Stanąłem pod drzwiami i słuchałem, jak obcy głos wydziera mi coś, co dopiero zaczęło być moje. Kiedy wyszła, udawałem, że jej nie słyszałem.
– Kto dzwonił? – rzuciłem niby mimochodem.
– A, Paulina. Ma kryzys z chłopakiem. Znowu – przewróciła oczami.
Kiwnąłem głową. A w środku coś zaczęło się tlić. Jeszcze nie ogień. Jeszcze nie rozpacz. Ale pierwszy raz spojrzałem na obrączkę z niepewnością. Jakby była wypolerowanym kłamstwem.
Nieistotny detal i zdrada
To był zwykły wtorek. Wracałem z pracy wcześniej, bo wypadło mi zebranie odwołać – klient się nie pojawił. Po drodze wstąpiłem po sushi. Pomyślałem, że zrobię jej niespodziankę. Lubiła łososia i sojowy sos w tych małych torebkach, które zawsze zbierała „na potem”. Drzwi do mieszkania były otwarte na zasuwkę, co od razu mnie zdziwiło. Wszedłem cicho, nie chcąc jej przestraszyć. W przedpokoju leżały czyjeś męskie buty. Nie moje. Styl sportowy, przetarte na pięcie. Ugięły się pode mną nogi.
Głosy dochodziły z sypialni. Śmiech. Szepczące słowa. Nie krzyki, nie jęki – po prostu intymna rozmowa. Zastanawiałem się przez moment, czy wejść tam, rozerwać tę bańkę, w której najwyraźniej ktoś zajął moje miejsce. Zamiast tego cofnąłem się po cichu. Usiadłem w kuchni, patrząc w ścianę. Dwadzieścia minut później usłyszałem, jak drzwi się otwierają i zamykają. Buty zniknęły. Po chwili wpadła ona, z udawanym zdziwieniem na twarzy.
– O, jesteś! Czemu nie zadzwoniłeś, że wcześniej wrócisz?
– A ty czemu nie zamknęłaś drzwi? – zapytałem spokojnie.
Zamrugała, przez ułamek sekundy się zawahała.
– Aaa, zapomniałam… Wiesz, Paulina była u mnie. Musiała pożyczyć książkę. Tak wpadła i wypadła.
Książkę. Męskie buty. Głosy w sypialni. I ta twarz, którą znałem na pamięć – teraz nienaturalnie spięta. Kłamała. Bez skrupułów.
Zbyt późne wnioski
Nie konfrontowałem jej od razu. Nie chciałem scen. Przez kilka tygodni żyłem obok niej jak widz w teatrze – obserwowałem uważnie każdy ruch, każde słowo. Gdy mówiła, że wychodzi z Pauliną, notowałem sobie godzinę. Kiedy wracała, udawałem, że śpię. Czasem wracała z włosami pachnącymi cudzym szamponem. Czasem zbyt rozbawiona, zbyt „zmęczona”. Raz przyszła bez obrączki. Powiedziała, że zostawiła ją w siłowni. Jasne.
Zacząłem przeglądać jej telefon. Nie było tam nic podejrzanego. Żadnych zdjęć, żadnych wiadomości. Była sprytna. Dopiero kiedy odkryłem drugi telefon – ten schowany w jej starej torbie treningowej – przestałem mieć wątpliwości. Wystarczyło jedno spojrzenie na konwersacje z kimś zapisanym jako „K.”: „Nie mogę dziś”. „Tęsknię za tobą, idiotko. Rzuciłaś wszystko, żeby żyć z tym nudziarzem?”. „Kiedy znów się zobaczymy?”
Nie miałem siły czytać dalej. Usunąłem wszystko. Schowałem telefon tam, gdzie go znalazłem. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Może z lęku. Może ze wstydu. Może dlatego, że wciąż jeszcze ją kochałem. Tydzień później usiedliśmy przy śniadaniu. Patrzyłem, jak smaruje chleb masłem, jak śmieje się z wiadomości w radiu. I nagle mnie olśniło – jej tu nie było. Ciało siedziało przy stole. Ale serca, sumienia, uczuć – nie miała już dla mnie żadnych.
– Kiedy planujesz się wyprowadzić? – zapytałem cicho.
Zamilkła. I już nie kłamała.
Miłość, której nie było
Wyprowadziła się tydzień później. Bez dramatów. Bez łez. Bez słów, które warto by zapamiętać. Wzięła tylko swoje rzeczy, kilka pudeł, ubrania, kosmetyki. Obrączkę zostawiła na komodzie. Po prostu. Jakbyśmy nigdy jej sobie nie zakładali. Jakby przysięga była żartem, który opowiedziała mi dla rozrywki.
Nie pytałem, do kogo idzie. Wiedziałem. I prawdę mówiąc, to już mnie nie obchodziło. Nie bolało mnie nawet to, że zdradziła. Bolało to, jak łatwo przyszło jej udawać. Jak długo potrafiła grać rolę żony, nie będąc nią ani przez chwilę. Byłem dla niej wygodnym przystankiem, bezpiecznym planem B, zanim K. w końcu dojrzał do poważnych decyzji.
Ludzie pytają mnie czasem, co się stało. Mówię: „Nie wyszło”. To wszystko. Nie opowiadam, że w noc poślubną spałem obok kogoś, kto był już daleko. Że całowałem usta, które kłamały z łatwością, jakby nic innego nie potrafiły robić. Że żyłem w teatrze, gdzie ja byłem publicznością, a ona – aktorką z perfekcyjnie opanowaną rolą.
Dziś mieszkam sam. Czasem jeszcze budzę się z odruchem sięgnięcia po kogoś obok. Ale już tam nikogo nie ma. I dobrze. Wolę pustkę niż iluzję. Miłość? Może kiedyś ją poznam. Ale nie z nią. Z nią nie było nic prawdziwego. Nawet ta obrączka, co tak błyszczała na jej dłoni w dniu ślubu, była tylko metalowym kółkiem bez znaczenia.
Jakub, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po urlopie w Sopocie zakiełkowało nasionko, ale mój amant zniknął. Szukałam go, aż znalazłam na biurowym korytarzu”
- „Kiedyś dom tętnił życiem, a teraz dzieci odwiedzają mnie tylko od święta. Dobrze, że nie widzą, jak płaczę w ciszy”
- „Wynajęłam pokój u kolegi z pracy, ale łączył nas nie tylko czynsz. Nasionko kiełkowało, a ja bałam się mu powiedzieć”

