Reklama

Nie było trzęsienia ziemi, nie było burzy. Po prostu zrobiło się cicho. Jasiek wyjechał na studia, Maja zaręczyła się i wprowadziła do chłopaka. W jeden tydzień dom, który przez lata drżał od śmiechu dzieci, od trzaskania drzwiami, od „tato, zobacz to!” i „mamo, co na obiad?” – zamilkł.

Od dwudziestu lat żyłem w biegu – praca, dom, dzieci, rachunki, wywiadówki, wakacje, kredyty, życie. Cieszyło mnie to. Nawet kiedy padałem na twarz po trzynastu godzinach roboty, cieszyłem się, że Natalia może zostać z dziećmi, że mogą mieć matkę na sto procent. Nie chciałem, żeby siedziała w biurze do osiemnastej i wracała, kiedy Jasiek już śpi, a Maja płacze przy matematyce.

Ale dzieci dorosły, a ja zostałem z kobietą, którą kochałem, ale której, jak się okazało, od lat nie znałem. Myślałem, że jak zostaniemy sami, zaczniemy żyć„dla siebie”. Wspólne decyzje, wspólne zakupy, wspólne śniadania w niedzielę, może jakaś wycieczka rowerowa. Ale Natalia zatrzymała się w miejscu.

Pewnego dnia wpadłem na pewien pomysł.

– Natalia, a może znalazłabyś pracę?

Spojrzała na mnie, jakbym zaproponował jej skok na bungee bez liny.

– Nie umiem, nie potrafię, nie chcę zaczynać od zera – powiedziała spokojnie. I wróciła do jedzenia.

Czułem się zmęczony

Nie chciałem, żeby Natalia zarabiała jakieś wielkie pieniądze, tylko żeby współdzieliła ze mną życie i odpowiedzialność za finanse. Ale ona jakby wciąż czekała, aż dzieci wrócą.

– Nie chodzi mi pieniądze tylko o to, że chciałbym nie brać już nadgodzin i trochę przystopować.

– Ale ja już miałam swoje życie. W tym wieku już nikt mnie nie przyjmie.

– Może jakieś sprzątanie biur? Tam zawsze szukają pracowników.

Nic nie powiedziała, ale w jej oczach widziałem niechęć. Od dawna zresztą miałem wrażenie, że jestem tylko tym, który zarabia. Przychodziłem zmęczony, czasem nawet nie prosiłem o zrozumienie, tylko o chwilę ciszy. Ona wtedy wzdychała, mówiła, że nie rozumiem, jak trudno być cały dzień w domu. A ja nie miałem siły się tłumaczyć, że moje zmęczenie też się liczy.

Zamiast troski, dostawałem dystans. Zamiast bliskości – chłód. Nie było w tym złości, raczej obojętność. Cichy mur między nami rósł od lat, cegła po cegle. Nie przez kłótnie, ale przez to, że przestaliśmy się nawzajem słuchać.

Wtedy zrozumiałem, że mój głos w tym domu jest tylko dźwiękiem. Nikt już nie wsłuchuje się w jego sens. I że moje zmęczenie nie budzi już pytania: „jak się czujesz?”, tylko cichy wyrzut: „co znowu jest nie tak?”.

Miałem już dość

Zgasiliśmy światło, każde z nas poszło do łóżka w milczeniu. Leżałem długo, patrząc w sufit. Obok Natalia spała spokojnie. A ja po raz pierwszy naprawdę poczułem, że jestem sam.

Po tej rozmowie nic się nie zmieniło. Ale może właśnie to bolało najbardziej. Żadnego napięcia, żadnej konfrontacji, tylko ciche przejście nad wszystkim do porządku dziennego. Natalia wstała jak zwykle, zrobiła kawę, zapytała, czy mam czyste koszule na następny tydzień. Jakby nie było żadnej rozmowy.

Kiedy próbowałem wrócić do rozmowy, zmieniała temat. Zaczęła zajmować się drobiazgami. Patrzyłem na to wszystko z coraz większą rezygnacją. Wiedziałem, że nie zrobi tego dla mnie.

Któregoś wieczoru, gdy wróciłem z pracy, usiadłem na krawędzi łóżka z torbą w ręku. Spakowaną. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy: dokumenty, kilka ubrań. Bez dramatów, bez listów pożegnalnych. Tylko klucze położone na stole w kuchni i krótka wiadomość na kartce: „Nie gniewam się. Ale nie dam już rady czekać”.

Wyszedłem, zanim wróciła z zakupów. W drodze do drzwi odwróciłem się na chwilę, jakby coś mnie jeszcze trzymało. Ale nie było już nic. Tylko cisza, która miała trwać do końca świata.

Podjąłem decyzję

Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Stałem w przedpokoju, ona oparta o framugę. Ja z jednym pytaniem, które tliło się we mnie od miesięcy.

– Naprawdę nic się nie zmieni?

Natalia spojrzała wtedy na mnie bez gniewu, bez łez, tylko z czymś w rodzaju zmęczenia.

– Nie chcę się zmieniać dla kogoś. Już raz się zmieniłam dla dzieci.

Zamknąłem za sobą drzwi powoli. W mojej głowie nie było wrzasku, żalu, furii. Była tylko kapitulacja. To nie była ucieczka. To była decyzja, podjęta w ciszy. I ta cisza bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Zmieniłem numer telefonu dwa dni po wyprowadzce. Nie ze złości – potrzebowałem spokoju, przestrzeni, w której nie muszę czytać SMS-ów z pretensjami, odpowiadać na pytania, tłumaczyć się z decyzji, którą podjąłem po latach milczenia.

Natalia dzwoniła. Wiem, bo syn mi powiedział.

– Mama płakała, że nie może się z tobą skontaktować – rzucił bez oskarżeń, bardziej ze zdziwieniem.

Nie chciałem być okrutny. Ale przez tyle lat mówiła tylko „nie dam rady”, „to nie dla mnie”, „ja już swoje zrobiłam”. A ja przez cały ten czas próbowałem dźwigać nas oboje. Teraz to ja nie dawałem rady.

Wreszcie miałem spokój

Nasza córka Maja zadzwoniła do mnie któregoś dnia rano. Powiedziała, że jest w mieście i chciałaby się spotkać. Czułem, że nie chodzi tylko o kawę.

– Tato, nie mogłeś poczekać?

Poczułem, jak coś się we mnie zaciska. Popatrzyłem na nią – dorosła, silna, ale w oczach miała to samo, co kiedyś Natalia, kiedy dzieci gorączkowały – lęk i bezradność.

– Czekałem dwadzieścia lat. Ale przestałem widzieć, że to ma sens.

Nie było w moim głosie złości. Powiedziałem jej wszystko, co mogłem: że to nie była decyzja podjęta z dnia na dzień, że miłość to nie tylko uczucie, ale codzienna obecność, wzajemność. Że byłem samotny, choć byłem z kimś.

Maja milczała. Potem kiwnęła głową i wstała. Podeszła, objęła mnie krótko, mocno. Nie mówiła już nic.

Natalia czasem mi się śniła, uśmiechnięta, z rozwianymi włosami. I wtedy budziłem się z tym dziwnym uczuciem, że może zrobiłem błąd. Ale zaraz potem wracała pamięć tych lat. Tej ściany. Tego „nie potrafię” powtarzanego jak mantra. I tego, że mówiłem, prosiłem, a moje słowa znikały bez echa.

Może to był błąd, a może nie. Ale wreszcie usłyszałem swój głos i już nie chcę go zagłuszać.

Marcin, 50 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama