„Żona przepuściła nasze pieniądze na francuskie perfumy i zniknęła. Zostawiła mi dzieci, kredyt i smak życiowej porażki”
„Kiedy wszedłem do mieszkania, na stole leżała sterta listów. Spośród białych kopert wystawał granatowy róg z pieczątką sądową. Otworzyłem go jak w transie. W środku było zawiadomienie o zajęciu konta bankowego”.

- Redakcja
Nie wiem, czy bardziej bolało to, że przestałem wierzyć, że będzie lepiej, czy to, że codziennie musiałem udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Miałem czterdzieści trzy lata, pracowałem w serwisie RTV, wracałem do domu z przemarzłymi rękami i natrętną myślą: „czy dzisiaj znowu będę musiał sam robić kolację?”.
Wszystko ogarniałem
Iwona często znikała – niby do koleżanki, niby na zakupy. Znikała na godziny, czasem na całe dnie. Nie pytałem, bo kiedy pytałem, słyszałem tylko śmiech i pytanie: „Zazdrosny jesteś? Żałosne”.
– Antek, pomóż Oli z zeszytem – powiedziałem, wieszając kurtkę.
Syn był już w piżamie, Ola w samych rajstopach pod kocykiem na kanapie. Telewizor grał coś głupiego. Znowu był ten moment, kiedy nie wiedziałem, czy robić kolację, czy czekać. Minęła dwudziesta druga. Lodówka była prawie pusta.
Iwona miała swój świat – perfumy za trzysta złotych i paznokcie, mimo że nasza lodówka świeciła pustkami. Ja ogarniałem wszystko: obiady, zeszyty, zebrania, rachunki. I nie chodzi o to, że się żaliłem, tylko o to, że od dawna czułem się, jakby moje życie nie miało ze mną nic wspólnego. Mieszkałem w domu, ale nie miałem w nim żadnych praw.
O niczym nie wiedziałem
Dzień zaczął się jak każdy inny. Wyszedłem z domu przed siódmą, zostawiając dzieci jedzące w milczeniu płatki przy kuchennym stole. Iwona jeszcze spała. Przestawiłem jej budzik o pół godziny, żeby miała czas w spokoju zrobić makijaż. Wiedziałem, że jak się spóźni do pracy, znów będę tego słuchał wieczorem. Tego dnia wracałem do domu z dziwnym niepokojem. Byłem zmęczony jak zwykle, ale coś we mnie narastało. To nie była irytacja, tylko jakieś nieokreślone napięcie.
Kiedy wszedłem do mieszkania, na stole leżała sterta listów. Spośród białych kopert wystawał granatowy róg z pieczątką sądową. Otworzyłem go jak w transie. W środku było zawiadomienie o zajęciu konta bankowego i wezwanie do spłaty kredytu na dwadzieścia tysięcy złotych. Kredytu, którego nigdy nie brałem.
Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem, kiedy Iwona weszła do kuchni z telefonem w ręku i papierosem w drugiej dłoni. Zapytałem, spokojnie, jak to możliwe, że mamy zajęcie komornicze. Najpierw udawała, że nie słyszy, potem wzruszyła ramionami.
– Wzięłam kredyt. I co z tego?
– Jak to „i co z tego”? Na dwadzieścia tysięcy? Bez mojej wiedzy?
– Ty nigdy niczego nie rozumiesz – rzuciła, siadając przy stole. – Poza tym byłeś cały czas w domu. Wystarczyło patrzeć.
– Ale czemu? Na co poszły te pieniądze?
– Spłacone długi – odburknęła. – I parę rzeczy, które chciałam mieć.
Nie mogłem uwierzyć
– Nie powiedziałaś mi nic. Nawet jednej rozmowy, jednego słowa. Wzięłaś kredyt i nie płaciłaś rat, a teraz komornik zablokował konto. Z czego ja mam kupić jedzenie? Za co zapłacę rachunki?
– Przestań jęczeć. To tylko dwadzieścia tysięcy. Spłacimy, jak zawsze.
– Nie. To ty masz spłacić. Ja się na to nie zgadzałem!
Wtedy podniosła głowę i spojrzała na mnie tak, jakby patrzyła na zupełnie obcego człowieka.
– Jesteś żałosny – powiedziała powoli. – Zawsze byłeś. Życiowy nieudacznik. Myślisz, że dzieciakami i zakupami nadrabiasz, że jesteś mężczyzną?
– Zamilcz – warknąłem.
Czułem, jak całe ciało mi drży, ale nie ze złości. Z bezsilności, która przez lata trzymała mnie w tym układzie. Kiedy zamknąłem oczy, zobaczyłem Antka, który zawsze pyta, czy może iść na trening, bo „mama nie jest pewna, czy warto płacić”. Zobaczyłem Olę, jak wciska stare rajstopy, żeby nie prosić o nowe. Poczułem, że nie mogę tak dalej.
– Nie mogę tak żyć. To mnie wykańcza.
Żyliśmy na krawędzi
Spojrzała na mnie chłodno, prawie z rozbawieniem.
– To może zostań z dzieciakami sam. I zobaczymy, jak wtedy ci pójdzie – rzuciła, po czym wstała i wyszła z mieszkania, jakby szła po bułki.
Następnego dnia nie wróciła. Po dwóch dobach przestałem wierzyć, że to tylko demonstracja. Zostawiła wszystko – szczoteczkę, perfumy, nawet kurtkę. Ale zniknęła karta do bankomatu i telefon. Po tygodniu zgłosiłem zaginięcie. Policjant nawet nie próbował udawać zainteresowania.
– Dorosła kobieta. Nic jej się raczej nie stało – mruknął, spoglądając na formularz. – Pewnie wyjechała. Tak bywa.
Wieczorem usiadłem z dziećmi przy stole.
– Mama wyjechała – powiedziałem cicho, jakby samemu sobie. – Nie wiem, na jak długo.
Antek patrzył prosto w moją twarz.
– Wyjechała… na zawsze?
Nie umiałem odpowiedzieć. Ola wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Przytuliłem ich oboje. Nie miałem żadnej odpowiedzi, żadnego planu. Tylko to jedno: nie mogę ich zawieść.
Zostaliśmy sami
Zgłosiłem sprawę do sądu trzy tygodnie później. Nikt nie widział Iwony, nikt o niej nie słyszał. Nie odbierała telefonu, nie odezwała się nawet do dzieci. Prawniczka, do której trafiłem z polecenia Marka, mojego brata, powiedziała wprost:
– To działa na pana korzyść. Jeśli nie pojawi się na rozprawach, sąd uzna, że porzuciła rodzinę.
– Nie chcę jej karać – odpowiedziałem. – Chcę tylko mieć pewność, że dzieci będą bezpieczne.
Marek podszedł do mnie po jednej z rozpraw i klepnął mnie w ramię.
– Zawsze byłeś lepszym rodzicem niż ona. Ty się nie poddałeś.
Po tych słowach po raz pierwszy od dawna coś się we mnie poluzowało. Poczułem ulgę. Przestałem się bać. Nie dlatego, że wszystko szło po mojej myśli, ale dlatego, że już nie byłem sam ze wszystkim. Byłem ojcem, który walczył. I miał dla kogo.
Po roku zapadła decyzja. Sąd przyznał mi pełną opiekę. Bez sprzeciwu, bez obecności Iwony. W dokumentach widniało jej nazwisko, ale w życiu dzieci już nie istniała. Zmieniłem rytm dnia. Wstawałem wcześniej, szykowałem śniadania, robiłem zakupy w drodze z pracy, odrabiałem z nimi lekcje. Antek zaczął samodzielnie chodzić na treningi, Ola częściej się uśmiechała.
Stanąłem na nogi
Z czasem wszystko zaczęło się układać. Już nie czekałem na wiadomość, nie sprawdzałem skrzynki, nie zastanawiałem się, czy Iwona wróci. Nie tęskniłem. Dom był spokojny, uporządkowany, cichy, ale nie martwy. Było w nim życie – rozmowy przy kolacji, wspólne sprzątanie w soboty, śmiech przy starych filmach. Czasem Ola pytała:
– Dlaczego mama nas zostawiła?
Nie szukałem wymówek.
– Nie wiemy wszystkiego – mówiłem. – Ale wiem jedno: to nie wasza wina.
Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem w salonie, Ola położyła głowę na moim ramieniu i powiedziała:
– Wolę mieć jednego rodzica, który nas kocha, niż dwoje, którzy tylko krzyczą.
Nie odpowiedziałem. Po prostu mocniej ją objąłem. I wiedziałem, że mamy to, czego wielu nie ma – prawdziwą rodzinę.
Byliśmy blisko
Czasem wieczorami, kiedy dzieci śpią, a w mieszkaniu zapada cisza, siadam w kuchni i myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło. O tym, jak próbowałem być kimś, kim nie byłem – mężem, który przymyka oczy, ojcem, który nie pyta, mężczyzną, który znosi wszystko w milczeniu.
Rozwód nie był dla mnie porażką. Był początkiem. Trudnym, bolesnym, ale koniecznym. Przez lata sądziłem, że nie dam sobie rady, że dzieci potrzebują matki bardziej niż ojca. Teraz wiem, że potrzebują kogoś, kto będzie obok codziennie, bez warunków.
Gdyby Iwona została, pewnie wciąż bylibyśmy razem. Tyle że dzieci dorastałyby w cieniu kłótni, cichych dni, gniewu. Teraz mamy coś innego. Nie luksus, nie doskonałość: mamy szacunek, spokój, codzienne rozmowy i wieczory przy herbacie. Mamy siebie. I to wystarcza.
Krzysztof, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż perfidnie usunął mnie ze wszystkich zdjęć z wakacji. Szybko odkryłam, jak był prawdziwy powód”
- „W piwnicy znaleźliśmy z mężem skrzynkę pełną pieniędzy. Wraz z nią na jaw wyszła moja skrywana latami tajemnica”
- „Pożyczyłem 50 tysięcy, bo podobno przyjaciołom się nie odmawia. Usłyszałem, że nie zobaczę już tej kasy”

