„Żona powiedziała, że jedzie do lasu przytulać się do drzew. Po powrocie nie pachniała drewnem, a drwalem”
„– Może mógłbym kiedyś pojechać z tobą do tego lasu? – Sama nie wiem... To takie moje miejsce. Nie wiem, czy dobrze bym się czuła, dzieląc je z kimś. Nie skomentowałem. Ale ta odpowiedź wcale nie była o lesie. To było coś więcej. Jakby nagle miała przede mną jakieś tajemnice”.

- Redakcja
Zawsze ufałem swojej żonie. Może nawet zbyt mocno. Byliśmy małżeństwem od dziesięciu lat, przeżyliśmy różne wzloty i upadki, ale nigdy nie podejrzewałem jej o zdradę. Czasem mówiła dziwne rzeczy – że jedzie do lasu „naładować się energią”, że musi się wyciszyć, poprzytulać do drzew. Uśmiechałem się pod nosem, bo brzmiało to trochę jak z poradnika ezoterycznego, ale nie oceniałem. Każdy ma swoje sposoby na relaks. Aż do tamtego dnia, gdy wróciła z „lasu” nie pachnąc żywicą, tylko drogimi perfumami mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie czułem w naszym domu.
Jeździła do lasu dosyć często
– Kochanie, jadę do lasu. Potrzebuję się wyciszyć, przytulić do drzew – powiedziała któregoś ranka, zakładając na siebie luźny, lniany sweter i zawiązując włosy w niedbały kok.
Zerknąłem znad komputera, bo akurat pracowałem z domu. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
– Znowu las?
– A co w tym dziwnego? Każdy ma swoje rytuały. Ty masz sudoku i kawę, ja mam drzewa – rzuciła z tym swoim spokojem, który od jakiegoś czasu działał mi na nerwy.
Nie kłóciliśmy się. Ostatnio prawie wcale. I to właśnie było dziwne. Kiedyś codzienność między nami była pełna emocji, czasem gniewnych, czasem czułych, ale żywych. Teraz wszystko jakby przygasło. Spokój między nami był martwy, zimny jak przestrzeń między dwójką nieznajomych w poczekalni.
Zamknęła za sobą drzwi, zostawiając w mieszkaniu ten dziwny zapach kadzideł, który od jakiegoś czasu rozstawiała wszędzie. Pomyślałem, że może to ja dramatyzuję. Może rzeczywiście potrzebuje tylko oddechu. Pracowała w korporacji, stresu miała po uszy. Ale kiedy zadzwoniłem do niej po godzinie, nie odebrała. Odrzuciła połączenie. A potem wysłała SMS-a:
Kochanie, jestem w lesie, nie chcę rozmawiać z nikim. Dam znać wieczorem.
Coś we mnie drgnęło. Może nie podejrzenie, ale zaniepokojenie. Jeździła tam wcześniej, to fakt, ale nigdy nie odcinała się tak całkowicie. I nigdy nie pachniała tak obco, gdy wracała.
Drzewa pachnące wodą kolońską
Wróciła po osiemnastej. Uśmiechnięta, rozluźniona, jakby spędziła dzień w jakimś spa. Weszła do mieszkania lekko, jakby unosiła się nad podłogą. A ja siedziałem w kuchni, udając, że przeglądam coś na telefonie.
– Ale mi to dobrze zrobiło. Taki spokój tam był... – powiedziała, zdejmując buty.
– Daleko jechałaś?
– Trochę. Za miasto. Tam, gdzie nikt nie chodzi. Żadnych ludzi, tylko ja i drzewa.
Podeszła, pocałowała mnie w policzek. I wtedy to poczułem. Ten zapach. Nie kadzidła, nie żywicy, nie trawy. Ale zapach czegoś ostrego, intensywnego. Męskiego. Drogi, markowy zapach, który absolutnie nie pasował do leśnej wyprawy.
– A co to za perfumy? – rzuciłem mimochodem.
Zawahała się, na ułamek sekundy. Widziałem to dokładnie.
– A, pewnie jakaś próbka z kiosku, psiknęłam się rano. Może się utrzymało. Nie pamiętam.
Uśmiechnęła się zbyt szybko, jak ktoś, kto ćwiczył tę wersję. Nie drążyłem. Jeszcze nie. Ale od tamtej chwili miałem wrażenie, że ten zapach krąży po mieszkaniu. Na jej kurtce. Na jej szyi. Na poduszce. Zawsze ufałem jej bezgranicznie. Ale to uczucie, to ukłucie niepokoju... nie chciało zniknąć. A może ja naprawdę oszalałem?
Milczenie i niedomówienia
Zawsze powtarzała, że nie znosi kłamstw. Nawet tych małych, wygodnych. Mówiła, że prawda, choćby nie wiem, jak bolała, zawsze jest lepsza niż życie w iluzji. Dlatego jej zawahanie tamtego wieczoru wbiło mi się w pamięć jak drzazga. Niby nic, ale nie dawało spokoju. Od tamtego dnia coś się zmieniło. Może to ja zacząłem się zachowywać inaczej. Może patrzyłem na nią uważniej, doszukując się gestów, które wcześniej ignorowałem. Ona też jakby zeszła do wewnętrznego świata. Dużo pisała w notatniku, często znikała na długie spacery. Mówiła, że to dla głowy. Że potrzebuje przestrzeni. Nie dusić się w czterech ścianach.
– Może mógłbym kiedyś pojechać z tobą do tego lasu?
– Sama nie wiem... To takie moje miejsce. Nie wiem, czy dobrze bym się czuła, dzieląc je z kimś.
Nie skomentowałem. Ale ta odpowiedź wcale nie była o lesie. To było coś więcej. Jakby nagle miała przede mną jakieś tajemnice, których nie chciała odkrywać. Kiedyś gadaliśmy o wszystkim. Teraz rozmowy ucinała w połowie. Nie odpisywała na wiadomości tak szybko jak dawniej. Nie patrzyła mi w oczy przy kolacji. A może zawsze była taka, tylko wcześniej nie chciałem tego widzieć? Zacząłem się zastanawiać, czy jeszcze ją znam.
Tajemnicze wiadomości
Zacząłem się łapać na tym, że sprawdzam jej telefon, kiedy wychodziła do łazienki. Nie czułem się z tym dobrze. Nienawidziłem tego. Ale ciekawość była silniejsza niż wstyd. Nie znalazłem nic konkretnego – żadnych romansów, żadnych miłosnych wiadomości. Ale coś się nie zgadzało.
Często kasowała historię rozmów. Miała włączony tryb cichy, choć wcześniej telefon brzęczał przy każdym powiadomieniu. Zmieniła też kod dostępu. Przypadek? Nie wierzyłem w przypadki. Pewnego dnia, kiedy robiła sobie kąpiel, usłyszałem cichy dźwięk – taki, jakby telefon zawibrował pod poduszką. I to wystarczyło.
Zajrzałem. Wiadomość bez imienia, sam numer. Krótkie: „Było cudownie. Dziękuję”. Serce mi zamarło. Zrobiłem zrzut ekranu i schowałem telefon na miejsce. Gdy wyszła z łazienki, spojrzałem na nią inaczej. Nie powiedziałem nic. Nic nie krzyczałem. Nic nie tłumaczyłem. Bo nie wiedziałem jeszcze, jak. Nie chciałem być tym szpiegiem. Chciałem być mężem. Chciałem, żeby to nie była prawda. Ale przecież wszystko wskazywało na to, że była.
Następnego dnia znowu powiedziała, że jedzie do lasu.
– Potrzebuję tego, wiesz? – rzuciła, zakładając szal.
Patrzyłem, jak wychodzi. A potem, po raz pierwszy w życiu, postanowiłem pojechać za nią. Sprawdzić. Zobaczyć na własne oczy.
Znajome kłamstwo
Nie wiedziałem, co robię. Jechałem za nią, trzymając dystans, jakby nagle moje życie zmieniło się w film szpiegowski. Gdyby się zatrzymała, nie wiedziałbym, co powiedzieć. A jednak jechałem dalej. Las był w przeciwnym kierunku. Zatrzymała się przy jakimś osiedlu domków szeregowych. Wysiadła. Miała na sobie długą, beżową kurtkę i czapkę, którą zakładała tylko w chłodne dni. Rozejrzała się, po czym podeszła do furtki. Dzwonek. Drzwi się otworzyły. Wszedł za nią mężczyzna. Nie widziałem dobrze twarzy. Ale to nie miało znaczenia. Już wszystko wiedziałem.
Siedziałem w samochodzie ponad godzinę. Czułem, jak dłoń zaciska mi się na kierownicy. W głowie tłukły się myśli – obrazy z przeszłości, z wakacji, z naszych wspólnych świąt, z tych wszystkich wieczorów, kiedy mówiła, że musi się wyciszyć. Patrzyłem na ten dom, jakbym patrzył na grób.
Wróciła wieczorem. Pachniała jak zawsze – cynamon, lawenda, odrobina kadzidła. Uśmiech na twarzy. Rzekomy las odbijał się w jej oczach jak kłamstwo.
– Było cudownie – powiedziała. – Tyle spokoju.
Nie odpowiedziałem. Nie ufałem już własnemu głosowi.
– Dobrze, że masz swoje miejsce – rzuciłem tylko. – Takie, do którego chcesz wracać.
– Zawsze wracam – odpowiedziała bez cienia ironii.
A ja zrozumiałem, że właśnie to boli najbardziej.
Między ciszą a prawdą
Nie powiedziałem jej nic. Nie zrobiłem awantury, nie rzuciłem oskarżeń. Byłem za to dziwnie spokojny. Tylko wewnętrznie czułem, jak coś się we mnie łamie – bezgłośnie, powoli, jak suche gałęzie, na które nikt nie patrzy. Przez kilka dni żyliśmy obok siebie. Ona nadal jeździła do „lasu”, ja udawałem, że pracuję. Czułem, że czeka, aż coś powiem. Ale ja już nie chciałem wiedzieć więcej, niż wiedziałem. Bo wystarczyło. Bo to, co zobaczyłem, mówiło wszystko.
W końcu usiedliśmy razem przy śniadaniu. Na stole parowała herbata, chleb był jeszcze ciepły. Udawałem, że to zwykły dzień.
– Wiesz, kiedyś mi powiedziałaś, że prawda jest zawsze lepsza niż iluzja – odezwałem się spokojnie.
Zamarła. Patrzyła na mnie długo, w ciszy.
– I co? Nadal tak myślisz? – dodałem, nie podnosząc głosu.
Odsunęła kubek, spuściła wzrok. I wtedy zrozumiałem, że nie muszę słyszeć odpowiedzi. Wszystko, co było do powiedzenia, już się wydarzyło. W ciszy, w milczeniu, w zapachu męskich perfum, który nie miał nic wspólnego z korą drzew. Spakowała się po dwóch dniach. Nie płakała. Ja też nie. Tylko patrzyłem, jak zamyka walizkę i chowa ją w bagażniku.
– Przepraszam – powiedziała na koniec. Cicho. Naprawdę cicho.
Nie odpowiedziałem. Nie byłem już tym samym człowiekiem, który wierzył w lasy i kadzidła. I chyba nigdy już nim nie będę.
Marcin, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przebierałam w facetach, ale nigdy nie trafiłam na księcia. Każdy był dla mnie jak robaczywy grzyb”
- „Mąż ciągle jeździł na działkę. Po latach odkryłam, że uprawa brzoskwiń była tylko przykrywką”
- „Zamiast sanatorium w Ciechocinku wybrałam wakacje w Grecji. Rodzina uważała, że jestem na to za stara”

