„Żona myśli, że życie po ślubie to wieczny miesiąc miodowy. Haruję na jej zachcianki, a ona twierdzi, że się nie staram”
„Przecież wszystko było dobrze, nie kłóciliśmy się. Tylko że ona coraz częściej milczała. Odpowiadała zdawkowo, unikała mojego wzroku. Jej dawny entuzjazm zniknął gdzieś po drodze”.

Z Moniką zamieszkaliśmy razem tuż po ślubie. Dwa pokoje z kuchnią, balkon wychodzący na wewnętrzne podwórko, cicho i czysto. Idealnie, jak na początek wspólnego życia. Monika dbała o detale – kwiaty na parapecie, świeże ręczniki w łazience, obiady z dwóch dań. Ja przynosiłem wypłatę, składałem meble z IKEI i od czasu do czasu mówiłem, że ją kocham. Uważałem, że to wystarczy.
Ciągle czegoś chciała
Na początku robiłem jej niespodzianki. Kwiaty, kolacje, czasem jakiś weekendowy wypad. Ale potem uznałem, że już nie trzeba. Przecież ją zdobyłem, była moją żoną. Wszystko było poukładane.
Z czasem zacząłem się męczyć jej oczekiwaniami. Pytała: „Kiedy gdzieś wyjdziemy?”, a ja w głowie miałem tylko pracę, rachunki i to, że w końcu mam prawo odpocząć. Przecież wszystko mamy: dom, stabilność, siebie. Czego ona jeszcze chce?
Pamiętam jedną z rozmów. Siedzieliśmy przy stole, ona zaproponowała, żebyśmy poszli na kolację, tak po prostu, we dwoje.
– Przecież byliśmy dwa miesiące temu. To nie wystarczy? – mruknąłem, nie podnosząc nawet wzroku znad telefonu.
Zamilkła. Ale w jej oczach coś wtedy zgasło. Jeszcze tego nie wiedziałem, ale właśnie zaczynałem ją tracić.
Obudziłem się w środku nocy. Najpierw pomyślałem, że to może jakiś dźwięk z ulicy, może sąsiad wracał z imprezy. Ale po chwili usłyszałem cichy szloch. Tak delikatny, że można by go pomylić z szumem wiatru. Leżałem bez ruchu, z zamkniętymi oczami, udając, że śpię. Serce przyspieszyło, ale nie miałem w sobie siły, żeby się odezwać.
Nie wiedziałem, co myśleć
Może ma stres w pracy. Nie łączyłem tego z nami, przecież wszystko było dobrze, nie kłóciliśmy się. Tylko że ona coraz częściej milczała. Odpowiadała zdawkowo, unikała mojego wzroku, jakby patrzenie na mnie sprawiało jej ból. Jej dawny entuzjazm – ten uśmiech, którym kiedyś rozświetlała cały pokój – zniknął gdzieś po drodze.
– Ty mnie już chyba nie kochasz.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w sufit. Nie chciałem tej rozmowy. Nie w środku nocy.
– Co ty znowu wymyślasz? Przecież jesteśmy razem – odpowiedziałem zniecierpliwiony.
– Ale czuję się… sama.
– Nie przesadzaj – mruknąłem i przewróciłem się na drugi bok.
Leżałem długo bez snu. Powtarzałem sobie, że dramatyzuje, że to chwilowe. Ale w głębi czułem pierwszy niepokój. Jakby coś się poluzowało w naszej konstrukcji. Coś, co wcześniej trzymało wszystko w całości.
Bagatelizowałem to
Wróciłem z pracy zmęczony. Torba wylądowała w przedpokoju, buty zostawiłem gdzieś pod ścianą, nie miałem siły ich nawet odłożyć na miejsce. Monika siedziała na kanapie. Ubrana jak do wyjścia, z plecakiem przy nodze, jakby się zbierała. Zrobiło mi się nieswojo.
– Nie chcę tak dalej żyć – zaczęła. – Czuję się niewidzialna. Jakbym tu była, ale bez znaczenia. Jak mebel.
Zacisnąłem zęby. W mojej głowie natychmiast pojawił się mechanizm obronny. Ironia. Szyderstwo. Zawsze działały.
– Albo coś się zmieni, albo odchodzę – powiedziała spokojnie, patrząc mi prosto w oczy.
Parsknąłem cicho śmiechem.
– Naprawdę? Bo nie dostajesz kwiatów?
– Nie. Bo nie dostaję miłości.
Zamilkłem. Coś w jej głosie było inne. Bez żalu, bez krzyku. Nie miałem żadnego kontrargumentu. Przecież kocham ją, przecież jesteśmy razem. Czy to nie wystarcza?
Nie rozumiałem jej
To był wtorek. Pamiętam, bo miałem wyjątkowo długi dzień w pracy i wracałem późno. Otworzyłem drzwi mieszkania i od razu coś mnie uderzyło. Cisza. Ale nie ta zwyczajna, wieczorna cisza. To była pustka. Brak dźwięków życia.
Zajrzałem do sypialni. Szafa była lekko uchylona, kilka wieszaków pustych. Na komodzie nie było już jej perfum, a z łazienki zniknął jej ręcznik. Przez chwilę stałem nieruchomo, nie dowierzając. Jakby mój umysł nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
Podszedłem do stołu. Leżał na nim klucz do mieszkania i mała kartka, bez słów, pusta. Usiadłem. Myślałem, że to chwilowe, że wróci, jak się uspokoi. Ale mijały godziny, potem dni, a Monika nie wracała, nie dzwoniła, nie pisała. Było tylko milczenie.
Wysłałem jej wiadomość: „Odezwij się, Monika. Przesadziłaś”. Następnego dnia kolejną: „Monika… gdzie jesteś?”. Bez odpowiedzi.
Siedziałem sam w naszym mieszkaniu, które nagle wydawało się za duże, za puste, za ciche. Wszystko, co kiedyś mnie irytowało – jej kubek zostawiony na parapecie, rozłożone kosmetyki w łazience, zapach jej szamponu – teraz było tylko wspomnieniem. Nagle te drobiazgi wydawały się skarbem, który straciłem bez walki.
Zacząłem analizować
Odtwarzałem w myślach ostatni rok. Jak często ignorowałem jej wiadomości, bo akurat grałem na telefonie, jak przerywałem jej w pół zdania, bo coś w telewizji mnie bardziej interesowało, jak odwracałem się do niej plecami w łóżku, bo byłem zmęczony. Zawsze miałem jakąś wymówkę – praca, stres, brak czasu. A przecież nie chodziło o czas. Chodziło o chęci.
Ona tylko chciała być dla mnie ważna, chciała czuć się kochana, chciała, żebym był obecny, nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie. A ja zachowywałem się, jakby już wszystko było załatwione. Jakbym zdobył ją raz na zawsze, i niczego więcej nie trzeba było robić.
Przypomniałem sobie nasze pierwsze randki. Jak się starałem, jak ją rozśmieszałem, jak robiłem wszystko, żeby ją zobaczyć, choćby na chwilę. Pamiętam, jak patrzyła wtedy na mnie – z zachwytem, z czułością, z nadzieją. Teraz ten wzrok już nie należał do mnie.
Nie dawało mi spokoju, że nic o niej nie wiedziałem. Żadnego znaku, żadnego śladu. W końcu pojechałem do jej rodziców z nadzieją, że ją tam znajdę. Może usłyszę, że u niej wszystko dobrze, może się dowiem, czy jest choć cień szansy, że wróci.
Zostałem sam
Drzwi otworzyła jej mama. Spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach. Zaprosiła mnie do środka. Usiedliśmy w salonie, jak za dawnych czasów, tylko tym razem cisza była ciężka i gęsta.
– Jest bezpieczna – powiedziała po chwili. – Wynajęła mieszkanie. Nie chce, żebyś wiedział gdzie.
Pokiwałem głową. Z trudem przełknąłem ślinę.
– Jest… szczęśliwa? – zapytałem.
– Dużo płakała. Naprawdę próbowała. Ale ty nie chciałeś widzieć.
Zacisnąłem dłonie.
– Myślałem, że jesteśmy już po tym etapie. Że wystarczy być razem.
– To nigdy nie wystarcza – odparła cicho.
Wróciłem do pustego mieszkania i zrozumiałem, że wszystko, co miało dla mnie znaczenie, było teraz poza moim zasięgiem. Że sam to zniszczyłem, krok po kroku. Słowem, którego nie powiedziałem, dotykiem, którego zabrakło, czasem, którego nie dałem.
Została cisza. I świadomość, że ona już nie czeka.
Piotr, 38 lat

