„Żona mówiła, że jedzie pomóc matce na wsi. Ale zamiast zrywać pomidory, leżała na sianku z dawnym sąsiadem”
„Drzwi stodoły były uchylone, a w środku coś się poruszało. Zatrzymałem samochód za starym dębem i podszedłem pieszo. Z wnętrza dochodziły stłumione głosy i śmiech. Ostrożnie zajrzałem przez szparę w deskach”.

- Redakcja
Mówiła, że jedzie do matki na wieś, bo pomidory dojrzały naraz i trzeba je zerwać „zanim popękają”. Pokiwałem głową. W kalendarzu miałem kilka napiętych terminów, nie chciałem robić afery o weekend. W tamtym sierpniu powietrze stało jak woda w Wiśle, gęste i ciepłe, a ja próbowałem oddychać rozsądkiem. Wróciła myśl o zeszłorocznej kłótni, o tym, że „nie słucham”, że „ciągle coś”. Odprowadziłem ją na dworzec, przytuliła się krótko i pachniała perfumami, których wcześniej nie używała. Nie zwróciłem uwagi, albo raczej nie chciałem. Kupiłem jej bilet, podałem torbę z gumowymi rękawicami. Powiedziała, że zadzwoni wieczorem. A ja, że będę czekał. I czekałem.
To był pierwszy sygnał
Sobota mijała powoli. Zrobiłem śniadanie, otworzyłem laptopa, ale nie mogłem się skupić na pracy. W południe wysłałem jej wiadomość z pytaniem, jak idzie zbieranie pomidorów. Odpisała dopiero po dwóch godzinach: „Dobrze, ale gorąco”. Krótkie, suche zdanie, bez serduszka, bez tych drobnych emotikon, które zwykle wplatała. Coś mnie ukłuło, ale starałem się to zignorować. Może po prostu była zmęczona.
Po obiedzie wyszedłem do sklepu. Przechodząc obok kiosku, kątem oka zobaczyłem gazetę z lokalnymi ogłoszeniami. Na jednej ze stron mignęło mi zdjęcie mężczyzny – znałem tę twarz. To był Piotr, dawny sąsiad mojej żony z jej rodzinnej wsi. Uśmiechał się szeroko, trzymając w rękach wiadro pełne jabłek. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mówiła o nim z takim dziwnym błyskiem w oku, że „zawsze potrafił rozśmieszyć” i że „z nim nigdy nie było nudno”.
Wieczorem zadzwoniła. W tle słyszałem muzykę, jakby ktoś grał na akordeonie, a obok śmiechy.
– Co tam u was? – zapytałem.
– Nic, zbieramy jeszcze trochę, potem może pomożemy sąsiadom – odpowiedziała, ale jej głos był jakby zbyt lekki.
– A u mamy wszystko w porządku?
– Tak, tak, wszystko dobrze. Słuchaj, zadzwonię jutro, bo teraz trochę zajęci jesteśmy.
Rozłączyła się szybciej, niż zdążyłem dopytać. Leżałem w łóżku i patrzyłem w sufit. Próbowałem wmawiać sobie, że to tylko moja wyobraźnia. Ale gdzieś w środku wiedziałem, że w tej historii jest coś więcej niż pomidory i gorący sierpniowy dzień.
Zobaczyłem zdjęcie w internecie
Niedzielny poranek przywitał mnie ciszą, która aż brzęczała w uszach. Nie zadzwoniła, więc sam wysłałem wiadomość. Odpowiedź przyszła po godzinie: „U mamy dużo pracy, dziś może nie uda się porozmawiać”. Westchnąłem i próbowałem zająć się domem. Włączyłem pranie, pozmywałem, a potem, z nudów, zacząłem przeglądać Facebooka.
Przewijałem znajome twarze, zdjęcia z wakacji, aż nagle zobaczyłem znajomy krajobraz — drewniana stodoła, za nią pola rozciągające się aż po horyzont. Na pierwszym planie stała grupka osób, a wśród nich ona… Uśmiechnięta, w lekkiej sukience, której nie zabrała z domu. Obok niej Piotr, ten sam z gazety. Stał blisko, za blisko jak na kogoś, kogo widuje się raz na kilka lat. Ich ramiona prawie się stykały.
Serce przyspieszyło. Kliknąłem zdjęcie, ale było udostępnione przez kogoś innego, więc nie mogłem zobaczyć więcej. Gapiłem się na ekran, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie. Może po prostu spotkali się przypadkiem, może on pomógł przy zbiorach. Ale po co wtedy ta sukienka?
Wieczorem spróbowałem zadzwonić. Odebrała po kilku sygnałach.
– Widziałem zdjęcie… – zacząłem ostrożnie.
– Jakie zdjęcie? – jej ton momentalnie się zmienił.
– Ze wsi. Ty i Piotr.
– Och, to… Przecież mówiłam, że pomagamy sąsiadom. On też przyszedł. Nie przesadzaj.
– Wyglądało, jakbyście byli razem.
– Wydaje ci się. Naprawdę, nie rób scen.
Rozłączyła się, zostawiając mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Wiedziałem jednak, że muszę dowiedzieć się więcej.
To był pretekst
W poniedziałek w pracy byłem jak cień samego siebie. Zamiast skupiać się na dokumentach, co chwilę zerkałem na telefon. Żadnej wiadomości od niej. Po południu wpadłem na pomysł, który z początku wydawał się absurdalny. Zadzwoniłem do jej matki, niby w sprawie przepisów na przetwory, które obiecała mi kiedyś podać.
– Dzień dobry, mamo. Myślałem, że masz chwilę… – zacząłem niezobowiązująco.
– Oczywiście, o co chodzi? – odpowiedziała pogodnie.
– A… Monika jest u mamy? – spytałem niby od niechcenia.
– U mnie? Nie, kochanieńki, przecież ona mówiła, że zatrzyma się u koleżanki. Wiesz, tej z sąsiedniej wsi… – dodała, jakby to było najnormalniejsze na świecie.
Poczułem, jak krew uderza mi do głowy. Nie odezwałem się od razu, żeby nie zdradzić, że coś jest nie tak.
– Aha, tak, tak… – wymamrotałem. – To może wpadnę w środę, jeśli mamie pasuje.
– Jasne, będę czekać.
Po rozmowie siedziałem dłuższą chwilę w milczeniu. W mojej głowie układały się kolejne fragmenty układanki. Koleżanka z sąsiedniej wsi, zdjęcie z Piotrem, sukienka, której nie zabrała z domu…
Wieczorem postanowiłem sprawdzić, czy wrzuci coś nowego w sieci. Nie zawiodłem się — pojawiło się krótkie wideo z ogniska. Nie była na pierwszym planie, ale w tle wyraźnie słychać było jej śmiech, ten sam, którym kiedyś potrafiła rozbroić każdy mój zły dzień. I ten sam głos Piotra, który mówił: „Chodź, pokażę ci coś w stodole”. Wtedy już wiedziałem, że nie mogę czekać.
Ruszyłem na wieś
We wtorek wziąłem wolne z pracy. Nie powiedziałem nikomu, po prostu spakowałem się i ruszyłem samochodem w stronę jej rodzinnych stron. Droga była długa, ale dobrze znałem każdy zakręt — kiedyś jeździliśmy tam razem co lato. Po dwóch godzinach skręciłem w wąską, polną drogę prowadzącą do wsi Piotra. Silnik mruczał, a moje serce dudniło głośniej od niego.
Zatrzymałem się przy małym sklepie. Weszła tam starsza kobieta, którą pamiętałem z dawnych wizyt. Skinęła mi głową, a potem, jakby czytając w myślach, powiedziała:
– Twoja żona tu jest. Wczoraj widziałam, jak z Piotrem jechali jego traktorem do stodoły – powiedziała to zwyczajnie, jakby informowała o pogodzie.
– A… może po prostu coś naprawiali – próbowałem brzmieć neutralnie.
– Może – uśmiechnęła się, ale w jej oczach było coś, co nie dawało złudzeń.
Pojechałem dalej, mijając pola pomidorów, które faktycznie potrzebowały zbioru. W końcu zobaczyłem jego gospodarstwo. Drzwi stodoły były uchylone, a w środku coś się poruszało. Zatrzymałem samochód za starym dębem i podszedłem pieszo. Z wnętrza dochodziły stłumione głosy i śmiech. Ostrożnie zajrzałem przez szparę w deskach. Ona leżała na sianie, w tej samej sukience ze zdjęcia, a Piotr pochylał się nad nią. Ich dłonie splatały się w sposób, który nie zostawiał miejsca na wątpliwości.
Zrobiłem krok w tył, czując, jak żołądek zaciska się w twardą kulę. Mogłem wejść, zrobić awanturę. Ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Odwróciłem się i odszedłem, zostawiając ich w tym zapachu siana i pomidorów.
Nie potrzebowałem słów
Wracałem do miasta w milczeniu, z rękami kurczowo zaciśniętymi na kierownicy. Droga, którą kiedyś jechaliśmy razem, dziś wydawała się o wiele dłuższa. Po głowie krążyły mi setki pytań, ale żadne nie miało sensu. Nie chciałem już wiedzieć, jak do tego doszło. Chciałem tylko wrócić do mieszkania, zamknąć drzwi i odciąć się od wszystkiego. Wieczorem zadzwoniła.
– Przepraszam, że wcześniej się nie odezwałam, mieliśmy dużo pracy – powiedziała zwyczajnym tonem.
– Dużo pracy… – powtórzyłem, patrząc przez okno na światła miasta.
– Tak, wiesz… pomidory, ognisko, trochę pomogliśmy Piotrowi w gospodarstwie.
– Widzę, że dobrze się bawiliście – powiedziałem spokojnie, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.
– O co ci chodzi? – jej głos nabrał ostrości.
– O nic – odpowiedziałem krótko. – Po prostu wróć, kiedy uznasz, że skończyłaś tę… pomoc.
Zamilkła na chwilę, a potem szybko zakończyła rozmowę. Nie próbowałem oddzwaniać. Siedziałem w półmroku, słuchając tykania zegara. Czułem, że między nami rozciągnęła się przepaść, której nie da się zasypać ani słowami, ani wspomnieniami. Noc była bezsenna. W myślach wciąż widziałem jej rękę w dłoni Piotra, ten uśmiech, który kiedyś był tylko dla mnie. Teraz wiedziałem, że cokolwiek powie po powrocie, ja i tak będę pamiętał obraz ze stodoły. I że to będzie moment, który położy się cieniem na każdym kolejnym dniu naszego życia.
Niech sobie zbiera te pomidory
Wróciła w środę wieczorem. W progu stanęła z torbą, uśmiechając się tak, jakby nic się nie stało. Zapytała, czy zrobiłem kolację. Odpowiedziałem, że w kuchni jest chleb i masło. Nie chciałem już grać w tę naszą dawną grę pozorów. Usiadła przy stole, opowiadając o „ciężkiej pracy” na wsi, o tym, jak mama była zadowolona, że wszystko się udało zebrać. Słuchałem, ale każde jej słowo brzmiało fałszywie. Widziałem przed oczami stodołę, kurz unoszący się w powietrzu i ich splecione dłonie.
– Chyba potrzebujemy przerwy – powiedziałem w końcu.
– Co masz na myśli? – spojrzała na mnie z udawanym zdziwieniem.
– Wiesz dokładnie, co. Nie będę cię zmuszał, żebyś tłumaczyła rzeczy, które oboje widzieliśmy na swój sposób.
Odłożyła widelec. W jej oczach pojawiło się coś na kształt gniewu, może strachu. Nie odpowiedziała. Wstała od stołu, poszła do sypialni, zamknęła drzwi. Zostałem sam w kuchni. Na stole leżały jeszcze pomidory, które przywiozła. Pachniały słodko, intensywnie, jakby próbowały przykryć ten gorzki posmak w ustach. Wziąłem jednego do ręki, przekroiłem nożem na pół. Sok spłynął na deskę, czerwony jak to, co zostało z nas po tym sierpniu.
Wiedziałem, że to już nie będzie „nasze” mieszkanie, tylko dwa osobne światy zamknięte pod jednym dachem. A ja przestałem wierzyć, że można wrócić do tego, co było wcześniej.
Paweł, 38 lat
Czytaj także:
- „W pracy udawaliśmy nieznajomych, a wieczorami nie mogłam oderwać od niego wzroku. Słono zapłaciłam za ten układ”
- „Córka zakręciła się wokół bogatego biznesmena. Dzięki niej żyjemy luksusowo, jak pączki w maśle”
- „Teściowa kpi z mojego gotowania, bo jestem wegetarianką. Moje carpaccio z buraków długo będzie się jej odbijać”

