Reklama

Wychowałem się w rodzinie, w której ciężka praca i szacunek do pieniędzy były wartościami nadrzędnymi. Już w szkole podstawowej rodzice nauczyli mnie oszczędności i racjonalnego gospodarowania swoimi zasobami finansowymi.

Nie synu, nie dam ci pieniędzy na kino. Trzeba było tak zaplanować wydatki, aby na wszystko ci starczyło – powiedział mi kiedyś ojciec, którego poprosiłem o parę złoty.

Kilka dni wcześniej wydałem swoje całe kieszonkowe na słodycze, zupełnie zapominając, że za kilka dni mieliśmy z kolegami iść do kina. Niemniej jednak byłem przekonany, że ojciec poratuje mnie w tej sytuacji.

– Ale tato – jęknąłem błagalnie, licząc na to, że serce ojca za chwilę zmięknie.

Przeliczyłem się.

– Koniec dyskusji – usłyszałem kategoryczną odmowę.

A potem zobaczyłem tylko plecy ojca, który odwrócił się ode mnie i poszedł do kuchni po filiżankę kawy. Spojrzałem błagalnie na mamę. Ale ona bezgłośnie wzruszyła ramionami, co było jednoznaczną oznaką tego, że mi nie pomoże.

Nie poszedłem z kolegami do kina. Zamiast tego spędziłem wieczór w swoim pokoju, użalając się nad sobą i narzekając na swój ciężki los. Ale ostatecznie wyszło mi to na dobre. Przemyślałem swoje dalsze działania i postanowiłem zrobić wszystko, aby już nigdy więcej nie zabrakło mi funduszy na zaplanowane czy niespodziewane wydatki.

Liczyłem każdą złotówkę

Gdy dorosłem, zacząłem racjonalnie gospodarować swoimi finansami. Stworzyłem tabelkę w Excelu, do której zapisywałem wszystkie swoje dochody i wydatki. I okazało się, że racjonalizm finansowy może przynieść wiele dobrego. Gdy znajomi pod koniec miesiąca nie mieli już nic ze swoich pensji nic, ja mogłem się pochwalić nadwyżkami finansowymi. Ale nie zamierzałem wydawać ich na głupoty.

Planowanie wydatków miało swoją dobrą stronę. Odkryłem, że nie potrzebuję wielu rzeczy, a dotychczasowe zakupy były zupełnie zbędne. Dzięki temu moje oszczędności rosły, a ja czułem, że mam nad nimi kontrolę. I chyba właśnie to podobało mi się w tym najbardziej.

Nie miałem za to zbyt wielkiego szczęścia w miłości. Jednym z powodów była zapewne moja oszczędność. Początkowo dziewczyny dawały się namówić na randkę, ale gdy tylko orientowały się, że nie będę ich sponsorować, to szybko się ulatniały.

Nie potrzebuję utrzymanek – tłumaczyłem rodzicom, którzy coraz częściej pytali, dlaczego wciąż jestem sam.

– Ale gdybyś jakąś zaprosił na romantyczną kolację i za nią zapłacił, to też nic by się nie stało – kontrował poirytowany ojciec.

I chociaż przez większość mojego dorosłego życia powtarzał mi, że jest dumny z mojego racjonalnego podejścia do pieniędzy, to czasami nawet i on twierdził, że przesadzam.

Chciałem mieć oszczędną kobietę

Ale ja nie zamierzałem zmieniać swojego podejścia do życia i do płci przeciwnej. Marzyła mi się kobieta, która nie wydawałaby pieniędzy na głupoty, a wszelkie wydatki konsultowałaby ze mną.

I wtedy na mojej drodze pojawiła się Monika. Była ode mnie sporo młodsza, a co za tym idzie – bardziej naiwna, zgodna i uległa. A ja od razu poczułem, że jest to kobieta dla mnie.

Da się pani zaprosić na kawę? – powiedziałem po zakończonym zebraniu.

Monika była stażystką w naszej firmie i zajmowała się obiegiem dokumentów.

– Może innym razem – odpowiedziała.

A ja zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem ktoś jej nie opowiedział o mnie czegoś niestosownego. Jednak nie zrezygnowałem ze swoich planów. Po kilku tygodniach starań udało mi się zaprosić Monikę na kawę, a po jakimś czasie zamieszkaliśmy razem. I wtedy okazało się, że moja dziewczyna jest w ciąży.

– To nawet dobrze się składa – powiedziałem z uśmiechem.

I dokładnie tam myślałem. Zawsze marzyłem o żonie, która byłaby ode mnie zależna. A ta sytuacja stwarzała szansę na to, iż mój plan się ziści.

Miałem kontrolę

Gdy tylko dowiedziałem się, że Monika jest w ciąży, to od razu zaproponowałem jej małżeństwo. I chociaż widziałem, że trochę się wahała, to nie zamierzałem odpuścić.

– Przecież musimy zapewnić naszemu dziecku pełną rodzinę – argumentowałem.

I to przechyliło szalę. Monika zgodziła się za mnie wyjść i jeszcze przed narodzinami syna powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak". Od razu po narodzinach dziecka zapowiedziałem, że nie chcę, aby wracała do pracy.

Ale praca daje mi niezależność – powiedziała płaczliwym tonem.

A mi właśnie o to chodziło, aby jej nie miała. Nie chciałem, aby moja żona czuła się niezależna. Chciałem, aby wiedziała, że to ja pociągam za sznurki w naszym związku.

Wolałabym, abyś zajęła się dzieckiem – przekonywałem ją. – A ja zadbam o to, aby niczego nam nie brakowało – dodałem szybko. I oczywiście zapewniłem ją, że gdy tylko mały podrośnie, to rozważymy jej powrót do życia zawodowego.

Nic takiego oczywiście nie miało miejsca. W niespełna rok po narodzinach pierwszego dziecka postarałem się, aby żona ponownie zaszła w ciążę. Nie chciałem, aby przyszło jej do głowy uwolnienie się spod moich wpływów.

Sprawdzałem wydatki żony

Tak jak obiecałem Monice, zadbałem o to, aby naszej rodzinie niczego nie brakowało. Ale nie zamierzałem pozwolić na to, aby to moja żona decydowała, na co będą wydawane moje pieniądze. Dlatego każdego ranka zostawiałem jej określoną sumę pieniędzy, która miała wystarczyć na zakup wszystkich niezbędnych produktów. A gdy zaistniała potrzeba zakupu czegoś dodatkowego, to oczekiwałem, że moja żona poprosi mnie o dodatkowe fundusze.

Nie zamierzałem jednak sponsorować głupich wydatków. Dlatego gdy Monika prosiła mnie o pieniądze na nową sukienkę lub torebkę, to odmawiałem.

– Na pewno tego potrzebujesz? – pytałem chłodno. I nagle okazywało się, że Monika zmieniała zdanie i już nie chciała nowego fatałaszka.

Pewnego ranka zapomniałem odliczyć określoną kwotę. I wtedy akurat okazało się, że w domu zabrakło pieluch, a dzieciaki nie mają swoich ulubionych kaszek.

– Zaraz przyjadę – powiedziałem, gdy tylko Monika do mnie zadzwoniła i powiedziała, co się stało.

Byłem zły na siebie. Ale jednocześnie uświadomiłem sobie, że coś powinienem zmienić. Dlatego postanowiłem dać żonie dostęp do konta.

Tylko nie wydawaj na głupoty – ostrzegłem ją. I nawet nie przypuszczałem, że Monika mnie nie posłucha.

Monika złamała zasady

Przez pierwsze miesiące wszystko doskonale funkcjonowało. Każdego wieczoru sprawdzałem wyciągi konta i przekonywałem się, że Monika wydaje pieniądze tylko na to, na co jej pozwoliłem. Za każdym razem powtarzało się to samo – sklep spożywczy, apteka, drogeria i piekarnia. I tylko raz znalazłem niewielki wydatek w sklepie odzieżowym. Przymknąłem jednak na to oko.

Z czasem coraz rzadziej weryfikowałem wydatki Moniki. Aż któregoś wieczoru postanowiłem sprawdzić konto bankowe. I jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem płatność na kilkaset złotych.

– A co to ma znaczyć? – zapytałem Monikę, pokazując jej kwotę na wyciągu.

Początkowo moja żona milczała, ale gdy powtórzyłem pytanie, to do wszystkiego się przyznała.

– Kupiłam sobie nową torebkę – powiedziała. A potem mi ją pokazała, myśląc zapewne, że mi się spodoba. Nie spodobała.

– Nie pozwoliłem kupić ci nowej torebki – powiedziałem chłodno.

– Ale ja nic sobie nie kupuję – powiedziała płaczliwie. – Przecież to tylko torebka. Stać nas na to – próbowała mnie przekonać, ale ja byłem nieugięty. Kazałem zwrócić zakup i ostrzegłem ją, że wyciągnę konsekwencje z jej nieposłuszeństwa.

Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Jeszcze tego samego wieczoru zablokowałem jej dostęp do konta.

Jutro zostawię ci pieniądze na zakupy – zapowiedziałem przed snem. A wychodząc do pracy, położyłem na stoliku 200 złotych. "Kup tylko to, co potrzebne" – napisałem na karteczce.

Wróciliśmy do starych zasad. I pewnie minie sporo czasu, zanim znowu zdecyduję się zaufanie swojej żonie. O ile w ogóle. Monika złamała naszą wewnętrzną umowę. I sama jest sobie winna, że utraciła swobodny dostęp do konta.

Piotr, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama