Reklama

Pracuję fizycznie – wracam codziennie zmęczony, pachnący smarem i kurzem. Ale nie narzekam, bo kiedyś, po takim dniu, czekały na mnie małe, tłuste rączki chłopców przyklejone do mojej szyi i Paulina z makaronem, pytająca: „Z masłem czy z tartym serem?”. Nasz dom pachniał wtedy życiem. Dzieciaki ganiały się, ja padałem na kanapę, a Paulina zrzucała fartuch i siadała obok, z westchnieniem, które znałem na pamięć.

Dbała o niego

A teraz Lui – biały jak śnieg maltańczyk – dostaje od Pauliny gotowanego indyka w miseczce z imieniem, a dzieci jedzą parówki z wczorajszym makaronem. Paulina mówi, że Lui ma wrażliwy żołądek. Olek zapytał ostatnio, czy jak się będzie dobrze sprawował, to też dostanie transporter z miękką poduszką.

Moje buty mają dziurę, przez którą wlatuje deszcz. Paulina mówi, że teraz nie czas na wydatki, bo Lui ma zaplanowaną wizytę u groomera, a potem jeszcze dietetyk i szczepienia.

Siedzieliśmy w kuchni. Kuba grzebał widelcem w talerzu, na którym leżały parówki z makaronem. Moja żona stała przy blacie, mieszała coś w małej miseczce i mówiła do psa, który siedział na kuchennym krześle jak hrabia. Miał nawet swoją poduszkę. Spojrzałem na Kubę. Jego twarz była spokojna, ale oczy mówiły wszystko.

– Mamo – odezwał się nagle – a czemu Lui dostaje indyka, a my parówki?

Paulina nie zawahała się ani na chwilę.

– Bo Lui ma specjalne potrzeby – powiedziała.

Zapomniała o nas

Olek spojrzał na swojego brata, potem na mnie. Ja odwróciłem wzrok. Wstałem, wziąłem pusty talerz i odstawiłem go do zlewu. Nie chciałem już nic mówić. W głowie tłukły mi się tylko rachunki i to, ile jeszcze muszę przeżyć w tych przemakających butach. Słyszałem tylko cichy, rytmiczny dźwięk miseczki, która przesuwała się po płytkach, bo Lui najwyraźniej właśnie jadł.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłem w salonie. Paulina siedziała w fotelu, przykryta kocem, z Luim wtulonym w jej kolana. Oglądała jakiś program. Usiadłem naprzeciwko i przez chwilę patrzyłem, jak gładzi psa po grzbiecie, jakby był porcelanowym dziełem sztuki.

– Paulina, musimy porozmawiać.

Nie oderwała wzroku od telewizora.

– Słucham.

– Wiesz, że Kuba zaczął chować jedzenie do kieszeni?

Zamarła na sekundę. Potem spojrzała na mnie, ale szybko wróciła wzrokiem do ekranu.

– Przesadzasz. Może mu smakowało.

– Albo może nie jadł wystarczająco dużo. Albo może… chciał się podzielić z kolegą. A może chciał poczuć, że w jego życiu też jest coś wyjątkowego. Tak jak dla Luiego.

Nie widziała problemu

Westchnęła, jakby prowadziła tę rozmowę po raz setny.

– Lui mnie uspokaja. Przynajmniej nie krzyczy, nie rozrzuca zabawek, nie kłóci się, nie zadaje pytań.

– I dlatego dostaje więcej niż twoje dzieci?

Milczała. Pies ziewnął szeroko i przysunął się do niej bliżej. Spojrzałem na jego obrożę – nową, błyszczącą, z haftowanym imieniem. Kosztowała tyle, co moje spodnie.

– Wiem, że jest ci ciężko – powiedziałem cicho. – Wiem, że czasem dzieci cię męczą, że dom cię przytłacza. Ale przecież to są nasze dzieci. One nie chcą perfekcji, chcą matki.

Odwróciła głowę. Nie zobaczyłem jej twarzy, tylko cienki profil i dłoń, która znów głaskała psa.

W sobotę wstałem wcześniej niż zwykle. Chciałem zrobić dzieciom jajecznicę, ale okazało się, że zostały tylko trzy jajka i stara cebula. Paulina była już w kuchni, kroiła coś na małej desce. Pachniało ziołami, masłem, mięsem.

– Dla kogo to? – zapytałem, chociaż wiedziałem.

– Lui ma dziś jagnięcinę. Dobrze mu robi na sierść – odpowiedziała, nie patrząc na mnie.

Spojrzałem na stół. Były dwa talerze i kosz z wczorajszym chlebem. Na patelni podgrzewała się mrożona mieszanka warzyw dla psa.

– A dla nas? – zapytałem.

– Jak zawsze – powiedziała krótko.

Dał jej do myślenia

Usiedliśmy do posiłku. Kuba i Olek przyciągnęli krzesła. Paulina postawiła miskę na podłodze dla psa. Pachniało jak w dobrej knajpie. Lui podbiegł i od razu zaczął jeść, z takim zapałem, jakby nie miał nic od tygodnia. Nikt się nie odzywał. Słychać było tylko stukanie widelca o porcelanę. Olek spojrzał na miskę psa, potem na swój talerz. Zmarszczył brwi.

– Nie chcę być człowiekiem.

Spojrzeliśmy na niego wszyscy.

– Wolę być psem. On tu ma najlepiej.

Paulinie wypadła łyżka z ręki. Zatrzymała się w pół ruchu. Olek zsunął się z krzesła i poszedł do pokoju. Żona wstała, bez słowa zabrała miskę Luiego i poszła do salonu. Kuba dojadł w ciszy i odstawił talerz do zlewu. Zostałem sam przy stole. Wziąłem kawałek suchego chleba i zacząłem go żuć. Nie czułem głodu. Czułem tylko, że coś się skończyło.

Nie dostrzegała nas

W nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem w ciemności, wsłuchując się w ciszę, której nikt nie zakłócał. Czasem tylko słychać było szmer samochodu za oknem. Wstałem bez celu. Po prostu nie potrafiłem już leżeć i czekać.

Wszedłem po cichu do salonu. Światło w kuchni było zgaszone, w salonie jednak żarzyła się lampka. Paulina siedziała na kanapie, w szlafroku, z rozpuszczonymi włosami, tuląc psa, jakby był niemowlakiem. Zatrzymałem się w progu. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. W końcu powiedziałem tylko:

– On cię nie kocha, on cię nie rozumie. On po prostu istnieje.

Paulina nie podniosła wzroku. Gładziła psa delikatnie, a jej głos był równie cichy jak moje słowa.

– I to mi wystarcza.

Stałem jeszcze chwilę, czując, jak narasta we mnie chłód. Nie z zimna, ale z czegoś głębszego, co nie miało nazwy. Wróciłem do sypialni. Zajrzałem do pokoju chłopców. Kuba spał, wtulony w poduszkę, Olek miał nogę wystawioną spod kołdry. Przykryłem go i stanąłem przy drzwiach, jakbym miał ich pilnować przed czymś, czego nie umiałem nazwać.

Musiałem być dla nich

Wiedziałem, że muszę ich chronić, ale nie miałem już żadnego planu. Czułem się jak ktoś, kto stoi w środku zimy bez kurtki i udaje, że wszystko jest w porządku. Nie potrafiłem już udawać.

Minęło kilka dni. Paulina nie wracała do tamtej rozmowy, jakby nic się nie stało. Jakby sobotnie śniadanie i wybuch Olka nigdy nie miał miejsca. Lui dostał nową obrożę – teraz była zamszowa, z małym złotym medalikiem. Paulina zamówiła ją przez internet. Widziałem paragon, kosztowała więcej niż buty, o które prosiłem.

Ja też nic nie mówiłem. Nie miałem już siły zaczynać kolejnych rozmów, które kończyły się milczeniem. Zamiast tego zacząłem zabierać dzieci do dziadków. W weekend gotowaliśmy razem – raz kluski, raz naleśniki. Dzieci mówiły, że smakują lepiej niż z mrożonki. Kiedy tylko mogłem, odbierałem ich ze szkoły. Nie chciałem, żeby myśleli, że wszystko jest normalne. Ale chciałem, żeby choć jedna rzecz była stała – ja.

Oddaliła się

Paulina zostawała w domu. Spacerowała z Luim, wracała z torbami z zoologicznego. Czasem widziałem ją przez okno, jak śmieje się, rozmawiając z sąsiadką. Ale do nas nie zaglądała. Przesiadywała na kanapie z książką, z kubkiem herbaty, z psem na kolanach. Jakby już dawno wybrała, z kim chce spędzać wieczory.

Dzieci jadły teraz lepiej, bo zacząłem gotować potrawy z internetu. Tyle mogłem im dać. Czasem robiłem też deser. Dużo z nimi rozmawiam, staram się, jak umiem. Nie jestem Luim, nie mam miękkiej sierści, nie leżę cicho i nie wpatruję się z zachwytem. Ale jestem.

Czasem myślę, że najtrudniejsze pytanie, jakie mogę sobie zadać, to: czy można dalej kochać kogoś, kto przestał być częścią ludzi? Kto nie chce już rozmawiać, nie chce dzielić ani bólu, ani zmęczenia, ani zachwytu dziećmi, które rosną każdego dnia? Nie znam odpowiedzi, ale codziennie nakrywam stół dla czterech osób. Czwarte miejsce zostawiam puste. Nie dla Luiego, ale dla niej. Może kiedyś znów z nami usiądzie.

Sylwek, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama