Reklama

Zawsze uważałem, że w małżeństwie najważniejsze jest zaufanie. Żona miała swoje sprawy, ja swoje, a jednak potrafiliśmy znaleźć czas dla siebie. Dlatego nie od razu zwróciłem uwagę, gdy zaczęła coraz częściej wspominać o konieczności „serwisu klimatyzacji” w swoim aucie. Najpierw pojechała raz, potem drugi, a w końcu wizyty u mechanika stały się niemal cotygodniowym rytuałem. Tłumaczyła, że „coś znów kaprysi” i lepiej dmuchać na zimne. Problem w tym, że klimatyzacja w jej samochodzie działała jak marzenie. I właśnie wtedy w mojej głowie zaczęły kiełkować wątpliwości, które nie dawały mi spokoju.

Nic takiego się nie działo

Zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Pewnego popołudnia wróciła z pracy i rzuciła, że klima w samochodzie słabiej chłodzi. Uznałem to za drobnostkę.

– Pojadę do warsztatu, nie będę ryzykować, że się popsuje – stwierdziła, zakładając sportową kurtkę. Nie widziałem w tym nic dziwnego. W końcu dbała o auto lepiej niż o kwiaty w salonie.

Wróciła po dwóch godzinach, uśmiechnięta, z lekkim rumieńcem.

– Mechanik powiedział, że to tylko filtr pyłkowy, wymienił od ręki – relacjonowała, wyciągając z torebki paragon. Faktycznie, na kartce widniała nazwa warsztatu, który znałem.

Minęło kilka tygodni i znów temat klimatyzacji wrócił jak bumerang.

– Chyba coś znów jest nie tak. Pojadę, nie będę czekać, aż całkiem padnie – oznajmiła przy śniadaniu.

Zaczęło mnie lekko dziwić, że sprzęt, który wcześniej działał bez zarzutu, nagle wymaga tak częstych napraw. Ale wtedy jeszcze tłumaczyłem to sobie pechem. Zresztą, za każdym razem miała rachunek, a ja nie miałem powodu, by wątpić w jej słowa. Z czasem wizyty stawały się coraz częstsze, a każda kończyła się tą samą historią – drobna naprawa, szybka wizyta, serdeczny mechanik, który „zawsze znajdzie czas, nawet jak ma pełny warsztat”. Nawet zażartowałem kiedyś, że chyba powinna mu płacić abonament, skoro tak często się widują.

Uśmiechnęła się wtedy nieco wymuszenie i zmieniła temat. A ja, głupi, uznałem, że to pewnie dlatego, że nie ma ochoty gadać o samochodowych usterkach przy kolacji. Dopiero później zrozumiałem, że w tamtym uśmiechu kryła się cała prawda, której wtedy nie chciałem dostrzec.

Wizyty u fachowca stały się coraz częstsze

Z miesiąca na miesiąc jej wyjazdy do warsztatu zaczęły przybierać wręcz komiczną częstotliwość. Najpierw raz na dwa tygodnie, potem co tydzień, aż w końcu zdarzało się, że jechała „do mechanika” dwa razy w ciągu siedmiu dni.

– Wiesz, pojawił się jakiś dziwny zapach w kabinie… – tłumaczyła raz. – Tym razem to wentylator, coś tam przeskakuje – mówiła innym razem.

Zauważyłem, że te wizyty dziwnym trafem wypadały zawsze wtedy, gdy ja miałem dłuższe zebranie w pracy albo wyjazd służbowy. Wracała późno, jakby po drodze zahaczała jeszcze o zakupy. Uśmiechnięta, z jakimś nowym lakierem do paznokci czy delikatnym zapachem innej wody perfumowanej, niż ta, której używała na co dzień.

Pewnego wieczoru, siedząc na kanapie, zapytałem od niechcenia:

– A nie myślałaś, żeby pojechać do innego warsztatu? Może tamten ma coś źle ustawione, skoro ciągle wracasz z tą klimatyzacją?

– Nie, ten jest najlepszy – odparła zbyt szybko, jakby bała się, że zaproponuję coś więcej. – Poza tym pan Rafał zna mój samochód od podszewki.

Pan Rafał – zapamiętałem to imię. Brzmiało zbyt swobodnie w jej ustach, z tym specyficznym tonem, jakim kobiety mówią o kimś, kto wzbudza ich sympatię… albo coś więcej. Od tamtej rozmowy zacząłem inaczej patrzeć na te wyjazdy. Zwracałem uwagę, jak długo trwa „wymiana filtra” czy „czyszczenie układu”. Coraz częściej łapałem się na tym, że liczę godziny, odkąd wyszła. Nie chciałem być podejrzliwy, ale w środku rosło we mnie dziwne napięcie – to ciche, niewygodne uczucie, które podpowiada, że coś tu nie gra.

Pierwsze podejrzenia

Moment, w którym z ciekawości przeszedłem do faktycznych podejrzeń, pamiętam dokładnie. To był piątek, wróciłem z pracy wcześniej, bo klient odwołał spotkanie. Zadzwoniłem do żony – odebrała po kilku sygnałach, w tle słyszałem gwar i jakieś śmiechy.

– Jestem u Rafała, znowu coś z klimą, ale zaraz wracam – powiedziała pospiesznie i się rozłączyła.

Czekałem. Minęła godzina, potem druga. W końcu przyjechała, z rozczochranymi włosami, w bluzce, której nie miała rano.

– Zmieniłam, bo tamta była cała w smarach – rzuciła, mijając mnie w przedpokoju. Pachniała nie smarami, a drogimi perfumami, których wcześniej u niej nie czułem.

Następnego dnia postanowiłem zrobić coś, czego wcześniej nigdy bym się po sobie nie spodziewał – sprawdziłem w Internecie warsztat „pana Rafała”. Adres się zgadzał, ale godziny otwarcia już nie. W piątki zamykali o 16:00, a ona do domu wróciła po 19:00. Przez kilka dni zbierałem się na odwagę, żeby zapytać wprost. Jednak za każdym razem, gdy otwierałem usta, widziałem jej beztroski uśmiech i słyszałem ton, jakim zapewniała, że „przecież to tylko naprawa auta”. Może się mylę? Może naprawdę coś jest z tym samochodem?

Wtedy znajomy z pracy podrzucił mi pomysł – żebym po prostu tam pojechał.

– Zobaczysz, co tam robi, i będziesz wiedział – stwierdził. Wahałem się, ale ziarenko zostało zasiane.

Nie wiedziałem jeszcze, że ta decyzja zmieni wszystko. Bo czasem lepiej żyć w niepewności, niż usłyszeć prawdę, która rozwali ci całe życie.

Przyłapana na gorącym uczynku

To był wtorek. Wiedziałem, że ma „umówioną wizytę” u Rafała. Wyszedłem z pracy wcześniej, ale nie wróciłem do domu – pojechałem prosto pod warsztat. Zaparkowałem w bocznej uliczce, z której widziałem bramę wjazdową. Jej auto już tam stało.

Czekałem. Mijały kolejne minuty, a w hali panowała cisza. W końcu drzwi od biura uchyliły się i zobaczyłem ją… Nie w kombinezonie, nie z kluczykami w ręku, lecz w jego ramionach. Rafał stał blisko, trzymał ją za biodra, a ona coś mu szeptała, uśmiechając się tak, jak dawno nie uśmiechała się do mnie.

Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś wlał mi wrzątek do żył. Przez chwilę chciałem wyskoczyć z samochodu, wpaść tam i zrobić awanturę. Ale sparaliżowało mnie. Patrzyłem, jak obejmuje go jeszcze mocniej, jak całuje go w policzek. Potem oboje zniknęli wewnątrz. Siedziałem tak chyba z pół godziny, aż wyszli. Ona poprawiała włosy, on niósł jej torbę. Odprowadzając ją do auta, nachylił się i coś powiedział – uśmiechnęła się, jakby to był najlepszy żart, jaki słyszała w życiu.

Kiedy odjechała, jeszcze chwilę zostałem. Chciałem się upewnić, że to, co widziałem, nie było przypadkiem niewinnym gestem. Ale w głowie dudniło mi tylko jedno: „To nie była klimatyzacja”. Wracając do domu, czułem, jak narasta we mnie mieszanka gniewu i niedowierzania. Wiedziałem, że przede mną rozmowa, na którą nie byłem gotowy. A jednak nie mogłem już udawać, że nic się nie stało.

Nie chciałem z nią rozmawiać

Czekałem do wieczora. Chciałem, żeby atmosfera była spokojna, żebyśmy mogli porozmawiać bez świadków i bez pośpiechu. Kiedy wróciła z pracy, udawałem, że wszystko jest normalnie. Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy wiadomości. Dopiero potem, gdy wstała od stołu, powiedziałem:

– Musimy pogadać.

Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.

– O czym? – zapytała, opierając się o framugę.

– O tobie i o panu Rafale.

Zamarła. Przez sekundę widziałem w jej oczach czysty strach, ale szybko go przykryła chłodnym spokojem.

– Co masz na myśli? – rzuciła tonem, który miał zabrzmieć pewnie.

– Byłem tam. Widziałem was. Nie musisz udawać.

Westchnęła, odwróciła wzrok.

– To nie jest tak, jak myślisz… – zaczęła, ale jej głos się załamał. – Po prostu… czuję się z nim inaczej. Nie chodzi o to, że cię nie kocham, ale… – przerwała, jakby sama bała się dokończyć.

– Ale co? – spytałem ostro. – Ale potrzebowałaś czegoś, czego ja ci nie dawałem?

Milczała. W tym milczeniu było wszystko – przyznanie się, poczucie winy, może i ulga, że wyszło na jaw.

Usiadłem ciężko na krześle.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałem cicho. – Nie to, że mnie zdradziłaś. Tylko to, że myślałaś, że nigdy się nie dowiem.

Nie odpowiedziała. Tylko wyszła z kuchni, zostawiając mnie samego z myślami, które jeszcze długo nie pozwoliły mi zasnąć.

Prawda, która zmieniła wszystko

Następne dni były dziwne, jakbyśmy mieszkali w dwóch różnych światach pod jednym dachem. Rozmawialiśmy tylko o sprawach praktycznych – rachunkach, zakupach, drobnych obowiązkach. O tym, co się wydarzyło, milczeliśmy. Ja próbowałem sobie poukładać w głowie, czy jest sens to ratować, ona… wyglądała, jakby czekała na mój ruch.

Wieczorami łapałem się na tym, że analizuję każdy szczegół z ostatnich miesięcy – jej uśmiechy, nowe ubrania, te perfumy, których wcześniej nie miała. Wszystko układało się w spójną układankę, której obraz był bolesny, ale jednoznaczny.

Kilka dni później sama zaczęła rozmowę.

– Nie będę cię okłamywać, coś do niego czuję. Ale to nie znaczy, że chcę od razu rozwodu – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Może to tylko chwilowe, może minie…

Nie wierzyłem w „może”. Wiedziałem, że kiedy raz przekroczy się pewną granicę, nic już nie jest takie samo. Nie krzyczałem, nie robiłem scen. Spokojnie oznajmiłem, że potrzebuję czasu, a najlepiej – oddzielnego mieszkania. Wyprowadziłem się tydzień później, zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. I chociaż bolało, poczułem też ulgę. Ulga przyszła z prostego powodu – przestałem żyć w kłamstwie, które dławiło mnie każdego dnia.

Dziś patrzę na to inaczej. Mechanik Rafał okazał się tylko katalizatorem tego, co i tak już się w nas wypaliło. A klimatyzacja w jej aucie? Nadal działa bez zarzutu. Może i nigdy się nie psuła.

Paweł, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama